Artykuł z tygodnika Echo katolickie 32 (736)
Dzisiaj każdy chce mieć własne zdanie, wyrobioną prywatną opinię, osobistą ocenę rzeczywistości. Problem w tym, że prawda jest cokolwiek trudna.
Zapewne wielu z nas pamięta to pytanie z lat edukacji szkolnej. Dzisiaj, w czasach dowolności interpretacyjnych, dążenia do pobudzenia własnej kreatywności, quasi-wolności myślenia, zdaje się być ono przeżytkiem danej epoki, w której narzucana doktryna zawarta była w słynnym zdaniu: „Kto jest największym autorytetem współczesności i dlaczego Lenin?”. W gruncie rzeczy chodziło o monopol na prawdę, a właściwie na kształtowanie myślenia członków społeczności, którą zarządzała wierchuszka z Komitetu Centralnego.
Dzisiaj każdy chce mieć własne zdanie, wyrobioną prywatną opinię, osobistą ocenę rzeczywistości. Problem w tym, że prawda jest cokolwiek trudna.
Będąc swego czasu w Madrycie, wybrałem się do Museo del Prado. Hektary sztuki otwierające się przed zwiedzającymi pociągały mnie swoim tajemniczym światem znaczeń i możliwości poznawczych. Spotkanie z dziełami wielkich artystów, okazja chociażby popatrzenia na dzieła Hieronima Boscha, w których możliwości interpretacyjne są wręcz nieziemsko rozległe, wysmukłe postacie z obrazów El Greco czy wreszcie płótna Goi, napawały mnie nadzieją na przeżycie estetyczne. Lecz muzeum to także tłumy ludzi, wśród których nie do końca można poddać się kontemplacji artystycznej.
Moją uwagę zwróciła grupa małych dzieci, może czterolatków, która pod kierunkiem swojej nauczycielki podążała szlakiem wielkich twórców. Maluchy, ubrane w szkolne ubranka (jednakowe jak wymarzyłby sobie Roman Giertych, a potępiłby każdy postępowiec), rozsiadały się na podłodze i w zupełnej ciszy słuchały, co mówiła im pani przewodnik. A ta, zwracając ich uwagę na całość kompozycji, jak i na poszczególne detale obrazu, wskazywała im drogę, jak należy odczytać myśl, którą autor zawarł w danym dziele.
Nie jestem do dnia dzisiejszego w stanie powiedzieć, co takiego ona robiła, że dzieci słuchały jej ze skupieniem i nawet na chwilę nie rozglądały się wokoło. Widok ten jednakże był zastanawiający jeszcze z jednego względu. Otóż uświadamiał w doskonały sposób, że umiejętność oceny uzależniona jest nie tylko od zakresu wiedzy, ale również od swoistego klucza znaczeń, który trzeba opanować, aby móc dokonać interpretacji. Jeśli w przypadku dzieła artystycznego jest to konieczne, o ileż bardziej w relacji do świata nas otaczającego.
Tymczasem dzisiaj każdy chce być komentatorem rzeczywistości. Nie tylko komentatorem wydarzeń politycznych czy społecznych, ale także świata istniejącego.
Zasadniczy problem leży jednak w naszej postawie względem rzeczywistości. Dzisiaj interpretator swoje zadanie w świecie widzi nie tyle w jego odczytaniu, ile raczej w ustanowieniu znaczenia tego, co jawi się jego poznawczemu aparatowi. Przenosząc to na dziedzinę prawdy, częściej dzisiaj mówi się o tym, co wydaje mi się prawdą, aniżeli o tym, co nią jest. W pewnym sensie poznanie człowieka sprowadzone zostało do opinii na temat świata, aniżeli do poznania tego, co istnieje. Na pierwszy plan wysuwa się subiektywne ujęcie tego, co jest przedmiotem mojego poznania. Staje się raczej kreatorem rzeczywistości, aniżeli tym, który chce ją poznać i odczytać. Ta zmiana postawy jest jednak brzemienna w skutki. Zamiast liczyć się z rzeczywistością, zamiast postawy pokory wobec świata, staję się jego „budowniczym”. Świat staje się materiałem w moich rękach do tworzenia „własnego świata”, który traktuję jako „bardziej rzeczywisty” niż ten, który istnieje. Moja opinia jest wręcz wyrocznią dla rzeczywistości.
Na jednym z forów internetowych pod wiadomością o przeprowadzonych badaniach naukowych nad wpływem zamieszkania przed ślubem młodych ludzi, które udowadniały negatywny wpływ tego procederu na przyszłość małżeństwa, jakiś internauta napisał, że „nic go to nie obchodzi, bo on ma własne zdanie”. Nie ważna jest zatem nauka, tylko opinia. Nawet jeśli jest błędna, to i tak jej nie zmieniam, bo jest moja. Swoisty totalitaryzm subiektywności. Wyższość „rzeczywistości marzeń i snów” nad rzeczywistością. W tej sytuacji jakakolwiek dyskusja jest niemożliwa, ponieważ stanowiłaby atak na moją osobę. Dyskusja jest poza zasięgiem, bo jedynym argumentem, jak napisał kiedyś jeden z moich sławnych adwersarzy, jest tylko „danie z baśki” lub „strzelenie z laczka”.
W ferworze „tworzenia własnego świata wartości” nie zauważamy jednak, że często jesteśmy obiektem swoistej manipulacji. Mając „swoją prawdę” bez możliwości jej weryfikacji w obiektywnym świecie, zwracamy uwagę na tych, którzy ją potwierdzają. Niestety, nie zwracamy uwagi na ich intencje. Aspekt przymilności jest ważniejszy od odczytania intencji tego, kto się z nami zgadza lub potwierdza nasze stanowisko. Przykłady można mnożyć.
W czasie spotkania z uczestnikami XII Przystanku Woodstock w 2007 r. Tomasz Lis powiedział ciekawe zdanie: „Dzisiaj Polska jest pod tym namiotem. Tu jest Polska! Oni nie będą wam mówić, kto jest prawdziwym Polakiem, kto jest dobry, a kto zły! Nie będą nas dzielić. Bo jeżeli damy się podzielić, przegramy. Ale my wygramy”.
Pomijając kontekst wyborczy (ostatnie zdanie), nikt nie zwrócił uwagi na dwie kwestie. Po pierwsze na wykluczenie ze społeczności polskiej tych, którzy mają inne zdanie (jeśli tu jest Polska, to gdzie indziej jej nie ma), co jest ciekawym komunikatem do odbiorców: ponieważ ja jestem z wami, to wy macie rację (przymilania w kontekście głoszonych przez Lisa tez politycznych). Po drugie na idiotyzm zdania o wartościowaniu postaw. Wystarczy za słowo „dobry” podstawić np. słowo przestępca, kobieta, ławka itd., by otrzymać ów idiotyzm: „Oni nie będą wam mówić, kto jest przestępcą (głupi, kobietą, ławką etc.)”. Tymczasem właśnie funkcjonowanie społeczności polega na tym, że w niej ustalone jest, kto jest kim, dzięki zasadniczym celom, które ona realizuje. Samo państwo jest oparte na rozgraniczeniu: ten jest obywatelem, a ten nie jest. Dowolność nie jest możliwa (dla postępowców radzę przejrzeć preambułę tzw. Traktatu Lizbońskiego). Tymczasem Tomasz Lis, podlizując się uczestnikom spotkania, nadał jasny komunikat: To wy ustalacie, co jest czym. Wy kreujecie rzeczywistość. Prawda nie jest ważna. Ostatnie zdanie jest kluczem: „Ale my wygramy.” Pytanie tylko: kto wygra? Słuchacze czy przymilacze realizujący własne cele? Dlatego myślę, że z tych dzieciaków, siedzących na podłodze Museo del Prado i uczących się trudnej sztuki odczytywania świata, prędzej wyrosną ludzie rozumni, niż ze skupiska istot ludzkich, które zapatrzone w „swoje zdanie” idą na pasku przymilaczy.
opr. aw/aw