Artykuł z tygodnika Echo katolickie 43 (747)
Przyznanie prezydentowi Stanów Zjednoczonych, Barackowi Husseinowi Obamie, tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla rozpaliło wielu komentatorów oraz publicystów.
Podkreślano wyjątkowość tej nominacji, zwłaszcza wskazując na brak konkretnych osiągnięć w dziedzinie umacniania pokojowego współżycia ludzi na Ziemi. Osobliwość tego wyróżnienia akcentowało również uzasadnienie podane przez Komitet Noblowski. Otóż wynikało z niego, że obecny prezydent USA został uhonorowany nie tyle za osiągnięcia, ile za starania i chęci w dyplomacji. Innymi słowy: nagrodę otrzymał nie za czyny, ale za deklaracje. Przyznam się, że i dla mnie jest to kuriozum.
Gdyby wziąć pod uwagę głoszone hasła, zwłaszcza z kampanii wyborczych, oraz zapowiedzi poszczególnych polityków, wówczas największymi pretendentami do tego wyróżnienia byliby wszelkiej maści populiści, nie mówiąc już o ideologach, zwłaszcza komunistycznych. Moim faworytem byłby John Lennon, który w „Imagine” śpiewał o swojej wizji świata pokojowego współżycia, co więcej ideę tę wcielał w życie w czasie swojej podróży poślubnej, gdy nie wychodząc z łóżka, nago, wraz ze swoją żoną, opowiadał, jak tę wizję urzeczywistnić. Oczywiście, żartować można, ale wydaje mi się, że przyznanie nagrody Barackowi Obamie ma jednak swoje inne, zasadnicze podłoże.
Teoretycznie rzecz biorąc Barack Obama otrzymał nagrodę za zaledwie jedenaście dni swojego rządzenia. Cóż w tym czasie zrobił? Przede wszystkim mówił. Rozwijał swoją wizję świata, czarując ludzi słowami. Zapowiadał i zmieniał tylko swoją administrację. Przede wszystkim zastopował wprowadzenie w życie zainicjowanych przez administrację George'a W. Busha rozwiązań prawnych. Następnie zastopował procesy sądowe w więzieniu Guantanamo, gdzie przetrzymywani byli podejrzani o działalność terrorystyczną. Ponadto rozpoczął wycofywanie się USA z działań na rzecz ochrony terytoriów zachodnich w ramach tzw. tarczy antyrakietowej. Zapewne nie w imię nowych, lepszych rozwiązań czy też w imię integracji ludzkości, ponieważ jako senator był szczerym zwolennikiem i zagorzałym promotorem ustawy o uszczelnianiu granic Stanów Zjednoczonych przed napływem imigrantów, zwłaszcza ze strony Meksyku. Jedynym celem było dla niego więc porozumienie z Rosją, ale nie w celu redukcji sił nuklearnych, ile raczej wywołania odpowiedniego wrażenia na społeczności międzynarodowej. Dowodem na to jest chociażby nowa doktryna wojenna Rosji, zakładająca użycie prewencyjne broni jądrowej. Nie ma więc mowy o redukcji czy też zaniechaniu zbrojeń atomowych, tymczasem rośnie fama Obamy jako tego, który dąży do rozbrojenia. Nie jest to dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że sam Barack Obama uzyskał miejsce w Senacie USA dzięki poparciu tabloidu Chicago Sun-Times. Podobnie rzecz ma się, gdy chodzi o osławioną już dzisiaj walkę obecnego prezydenta z działaniami korupcyjnymi w administracji amerykańskiej. Podjęte działania przeciwko lobbystom (m.in. zakaz przyjmowania upominków przez pracowników administracji) wydawać się mogą jak najbardziej godne pochwały, gdyby nie fakt, że sam obecny mieszkaniec Białego Domu w czasie swojej kadencji senatorskiej działał w Afroamerykańskim Lobby w Senacie. Co ciekawsze, udział w tej grupie nacisku nie przeszkadzał Obamie w wygłaszaniu płomiennych mów w Nairobi przeciwko rywalizacji etnicznej. Podobnie ma się sprawa z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Dzisiaj wiele pisze się o próbach (firmowanych przez prezydenta USA) załagodzenia go poprzez równoprawność obu stron konfliktu, zapominając o słowach senatora Obamy, który głosił, że nie uzna przedstawicieli Hamasu, czyli jednej ze stron tego konfliktu. Przykładów niekonsekwencji można przytaczać wiele.
Wydaje się jednak, że zdobywanie popularności przez Baracka Obamę ma inny cel. Pomoże zapewne mu w promowaniu nowego społeczeństwa. Społeczeństwa skonstruowanego i przebudowanego kulturowo.
W czasie jednego z ostatnich wystąpień na forum Human Right Campaign. 10 października, Barack Obama stwierdził, że przeciwnicy „małżeństw homoseksualnych” chcą zadekretowania nierówności i dyskryminacji w Konstytucji USA. Powiedział: „Ujrzycie czasy, w których my jako naród uznamy relację pomiędzy dwoma mężczyznami lub między dwoma kobietami jako równie realną i godną podziwu, jak relacja pomiędzy mężczyzną i kobietą”. Oznacza to dążenie do nie tylko poprawności politycznej w działaniach prezydenta USA, ale wprowadzenia nowej kultury, innej niż zachodnioeuropejska, łacińska, która jasno definiuje małżeństwo. Co więcej nie chodzi już tylko o sprawy administracyjne czy majątkowe, ale o zrównanie małżeństw ze związkami pomiędzy osobami tej samej płci, chodzi o ich równoważność. Ciekawym w tej wizji społecznej jest fakt, że Barack Obama opowiedział się jako zwolennik wyprowadzenia z debaty, nie tylko publicznej, ale również jakiejkolwiek debaty światopoglądowej, argumentacji religijnej. Normalnie można zapytać się: dlaczego? Przecież każdy człowiek może w dyskusji używać jakichkolwiek argumentów, od słuchaczy zależy tylko, czy je uznają za właściwe, czy nie. Tymczasem wypowiedź prezydenta USA wydaje się być próbą eliminacji czynnika religijnego z życia publicznego. Religia w każdej cywilizacji stanowi zwieńczenie „gmachu kultury”. Jej marginalizacja może świadczyć jedynie o tym, że mamy do czynienia z tworzeniem nowej cywilizacji, opartej na całkowicie innych celach i innych wartościach. Odwołanie się do mniejszości i bazowanie na nich pozwala przybrać szaty obrońcy ludu. Wszak Obama już za czasów senackich wsławił się tym, że przeforsował nakaz rejestracji rasy karanych przez policję przestępców, aby w ten sposób sprawdzić, czy nie dochodzi do nadużyć rasowych. Można by jeszcze uwierzyć w to szczytne działanie, gdyby nie słowa prezydenta Obamy: „Wraz ze wzrostem różnorodności amerykańskiego społeczeństwa, niebezpieczeństwo podziałów jest wyższe niż kiedykolwiek”. O sprawach związanych z promocją aborcji pisać nie ma już po co.
Przyznanie Barackowi Obamie Pokojowej Nagrody Nobla wpisuje się w jego wizję społeczną. Jaka to wizja? Społeczność jednolicie myślących obywateli, niezróżnicowanych rasowo, religijnie i poglądowo: społeczność, której zniszczone zostają bastiony cywilizacyjne, jak rodzina i religia; społeczność zjednoczona wokół... No właśnie: wokół czego? Wokół ideologa mającego wizję.
opr. aw/aw