Elektroniczne bramki, monitoring wizyjny, identyfikatory, edukacja nauczycieli w zakresie zdolności rozpoznawania zagrożeń oraz umiejętności prawidłowych zachowań w tych sytuacjach. Ktoś nas zaatakował?
Uzbrojeni ochroniarze strzegący wejścia do szkoły. Elektroniczne bramki, monitoring wizyjny, identyfikatory, edukacja nauczycieli w zakresie zdolności rozpoznawania zagrożeń oraz umiejętności prawidłowych zachowań w tych sytuacjach. Ktoś nas zaatakował?
Nie. To obraz wielu polskich szkół. Jeszcze nikt nie strzela do uczniów, jak to miało miejsce jakiś czas temu w Newtown w amerykańskim stania Alabama, nie podkłada bomb. Kto jednak to wie, co przyniesie przyszłość? W świetle tragicznych wydarzeń, które niedawno obserwował cały świat, publiczne upokorzenie nauczyciela przez założenie kosza na śmieci na głowę to oczywiście sytuacja lajtowa. Ale kropla drąży skałę.
Wizja wolności, która nie ma granic, jest bardzo kusząca. I co gorsza, ma przyzwolenie tzw. autorytetów. Hordy podpitych młodziaków pod wodzą niejakiego Tarasa Dominika, upokarzających ludzi modlących się na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, animowały nową falę zdziczenia, którą można porównać jedynie z działaniem bolszewickich „wojujących bezbożników” w latach 30 XX w. Lawinowy przyrost ataków na symbole religijne, jaki ma miejsce od 2010 r. (gdy piszę te słowa mam przed sobą newsa opisującego wydarzenia z Pniew, gdzie ktoś zniszczył 48 krzyży na mogiłach sióstr urszulanek - ciekawe, dlaczego informacji nie podała żadna z dużych stacji telewizyjnych, a znalazłem ją na niszowym portalu?) nie pozostawia złudzeń. „Drobiazgi” w stylu bluzgów na katolików w występie „młodych gniewnych” z kabaretu Limo, wyemitowane kilka dni temu w telewizji publicznej nikogo już nie dziwią. To dzisiaj „normalka”. Młodzi chłoną takie treści jak gąbka. A potem przynoszą je do szkoły, na ulicę, do domów. Oddają agresję nauczycielom, rodzicom.
Rzecz znamienna: w sytuacji, gdy dochodzi do konfrontacji nauczyciel - uczeń, ten pierwszy ma nikłą szansę na wygraną. Rzadko do sądów trafiają sprawy dotyczące znieważenia nauczyciela. Jeśli nawet zapadają wyroki skazujące, zamiast odstraszać potencjalnych młodych przestępców są rodzajem „orderu za odwagę” i tytułem do chluby w środowisku. Młodzi ludzie, świadomi swojej przewagi, za nic mają dyscyplinę, prawo wewnątrzszkolne. Traktują je jak przysłowiowe strachy na lachy. Tak naprawdę przecież nikt im nic nie zrobi. A udowodnić winę jest bardzo trudno.
Rok szkolny 2012/2013 będzie „Rokiem bezpiecznej szkoły" - napisała minister edukacji Krystyna Szumilas w liście adresowanym do uczniów, nauczycieli i rodziców z okazji inauguracji nowego roku szkolnego. Idea piękna - nie tylko na „kilka najbliższych miesięcy”. Akcja, aby mogła przynieść zamierzony skutek, musi być permanentna.
W odpowiedzi na apel pani minister z ofertą pomocy do dyrektorów szkół zwróciła się policja, straż miejska, a nawet służba więzienna. Wydelegowano osoby z odpowiednimi prelekcjami, slajdami, filmami. I dobrze. Wiele szkół założyło monitoring wizyjny, zamontowano specjalne bramki, wprowadzono elektroniczne karty, uprawniające do wstępu na teren budynku. Też dobrze. Zorganizowano konkursy nt. bezpieczeństwa, zaktywizowano środowiska lokalne. OK. Tylko rodzą się pytania: Czy nie jest to działanie chybione - już na poziomie skutków? Dlaczego pani minister nie pokusiła się choćby o próbę diagnozy sytuacji? Poszukania głębszych przyczyn zachowań młodocianych przestępców, kryjących się w cieniu szkolnych ławek? Coraz większej skali prostytucji nastolatek? Agresji i negacji powszechnie przyjętych norm? Dlatego, że musiałaby się narazić wielu wpływowym środowiskom liberalno-lewicowym? Pójść pod prąd oczekiwaniom i powiedzieć parę gorzkich słów na temat świata, które one próbują na nowo „stwarzać”?
Problem jest o wiele bardziej skomplikowany. I nie rozwiążą go kolejne akcje urzędników ministerialnych, priorytety lokowane w założeniach nadzoru pedagogicznego, systemy kontroli elektronicznej, szczytne obietnice i ambitne programy profilaktyczne.
Agresja rodzi się z lęku. A lęk powstaje wtedy, gdy zaczyna brakować „dna” w postaci zasad, gwarantujących niezmienność. Lęk rodzi się wtedy, gdy z życia wyrzuci się Pana Boga. Jak pisał Exupery w „Twierdzy”, można rozebrać katedrę i cegły złożyć na potężną stertę. Tylko czy w taki sposób da się odbudować bezpowrotnie zniszczone piękno? Bezład pozostanie bezładem. Ci, którzy go zasiali, wyprą się swojej destrukcyjnej roli. Pozostanie pustka.
To jest metafora działań, które dziś dokonują się na naszych oczach.
Problem dziecka często wyrasta z problemu domu rodzinnego. Nieumiejętność radzenia z samym sobą nastolatka (a dokładniej rzecz biorąc - już nawet kilkulatka) jest często efektem zachwiania poczucia bezpieczeństwa w rodzinie. Część rodziców np. obecnych gimnazjalistów przynależy do pokolenia nie pamiętającego (albo pamiętającego słabo) szarzyznę PRL. Dla nich świat „od zawsze” był kolorowy, wypełniony reklamami i hasłami, że aby liczyć się w towarzystwie, trzeba „mieć”, być na topie. Spętani kredytami, pracujący ponad siły na spłatę mieszkania, samochodu, pozostawiający w Polsce rodziny i wyjeżdżający na miesiące czy lata do pracy za granicę, odstawiający Boga na daleki plan w życiu, nie zauważają, że życie przecieka im przez palce.
Agresja dziecka, ucieczka w narkotyki to efekt buntu przeciwko okrutnej rzeczywistości, rozpaczliwe wołanie o zauważenie, krzyk samotności. Gdy dołożymy do tego pustkę duchową, pranie mózgu, które permanentnie niszczy zdolność do samodzielnego myślenia, robi się naprawdę nieciekawie.
Jak sobie z tym poradzić?
Wydaje się, że jest to przedsięwzięcie ponad możliwości. Na pewno nie ma cudownego antidotum na bolączki współczesnej szkoły, bezbłędnych programów naprawczych, złotej recepty na wychowanie.
Najpierw musi być dogłębna diagnoza. Nie ma sensu załamywanie rąk, jeśli w imię politycznej poprawności będziemy udawali, że demolka rodziny, jaka dokonuje się na naszych oczach, ma służyć czemukolwiek dobremu. Udawanie, że ekscesy palikociarni, tolerowanie totalnego luzu obyczajowego, łamanie zasad służą rozwojowi niedojrzałej osobowości. Podkręcane emocje w którymś momencie eksplodują. Dlatego konieczna jest zmiana mentalna. I wszyscy muszą się zjednoczyć w działaniu. Państwo musi zrozumieć, że ma w Kościele potężnego sojusznika, a nie opresyjną siłę, którą na wszelkie możliwe sposoby trzeba zdeprecjonować. Rodzice, że nie ma wolności bez odpowiedzialności, szkoła - że najpierw trzeba wychowywać, formować, dopiero potem uczyć.
Niemożliwe?
Od lat z powodzeniem to zadanie wypełniają szkoły katolickie.
Dlaczego rodzice tak chętnie wybierają je dla swoich dzieci? Ponieważ są bezpieczne. Jest to jeden z podstawowych argumentów, pojawiający się w trakcie rozmowy rekrutacyjnej. I nie chodzi tu tylko o to, że zwykle nie są to placówki duże, posiadają mniej liczne klasy. Te szkoły wychowują. Wizja człowieka, którą proponują, choć dla wielu postronnych obserwatorów archaiczna, uczy szacunku do drugiego człowieka, pomaga zagospodarować wolność. Prowadzi ku pięknu. Opierając proces wychowania na wartościach niosą poczucie stabilności, porządkują świat. W konsekwencji rośnie poczucie bezpieczeństwa - zapewniają je nie systemy monitoringu, ochroniarze przy wejściu czy karty chipowe, ale wzajemne zaufanie. To po pierwsze.
Po drugie: szkoły katolickie kierują swoją ofertę także do rodziców, wychodząc z założenia, że rozwojowi młodego człowieka powinien towarzyszyć rozwój duchowy całej rodziny. Rodzice dzieci uczących się w szkołach katolickich (tak jak zresztą one same) nie są ani lepsi, ani gorsi od rodziców dzieci uczęszczających do szkół państwowych. Mają podobne problemy. Rzecz w tym, że tutaj są one zauważane, wnikliwie diagnozowane, przy wzajemnej współpracy szkoły i rodziny próbuje się je rozwiązywać. Uczymy się nawzajem słuchać! Płaszczyzną porozumienia jest logika Ewangelii. Dobrze prowadzona szkoła katolicka jest miejscem, gdzie ludzie się integrują, utwierdzają w wierze, przekonaniach. Odkrywają blask człowieczeństwa, wyjątkowość powołania do świętości. To zmienia optykę patrzenia na Kościół. Dodaje siły. Wzmacnia pewność i poczucie bezpieczeństwa. W tej atmosferze wychowanie młodego człowieka, jego wieloaspektowy rozwój przebiega zupełnie inaczej. Nie musi szukać potwierdzenia swojej wartości w głupocie.
I o to chodzi.
KS.
PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo
Katolickie 11/2013
opr. ab/ab