9 listopada 2013, w kościele św. Augustyna w Warszawie odbył się pokaz najnowszej kolekcji mody Macieja Zienia.
Malarska wizja Pietera Bruegla, powstała w 1559 r., poprzez zderzenie ze sobą dwóch różnych wizji świata, człowieka, kultury wydaje się nieustannie aktualizować. Czasem w sposób zaskakujący, dziwny, niezrozumiały, niebezpiecznie balansujący na granicy dobrego smaku czy wręcz profanacji.
Na początek fakty: w piątek, 9 listopada, w kościele św. Augustyna w Warszawie odbył się pokaz najnowszej kolekcji mody Macieja Zienia. Ponoć goście dowiedzieli się o miejscu imprezy w ostatniej chwili. Według zapewnień organizatorów miała to być (tylko) prezentacja sukni ślubnych. Za wybieg posłużyła nawa główna. Zaskakujący był wybór muzyki: ścieżka dźwiękowa z filmów „Dziecko Rosemary” (satanistyczny horror) oraz „Tajemnica Brokeback Mountain” (historia miłości dwóch gejów).
Jak tłumaczył po fakcie rzecznik prasowy archidiecezji warszawskiej ks. Rafał Markowski, proboszcz parafii ks. Walenty Królak (jednocześnie ojciec duchowy seminarium Redemptoris Mater) został wprowadzony w błąd przez projektanta. „Wyraził zgodę na powyższą prezentację w dobrej wierze i z zapewnieniem, że będzie to zamknięty pokaz strojów ślubnych. W rzeczywistości odbył się typowy pokaz mody, co stanowi nadużycie zarówno w stosunku do sakralności miejsca, jakim jest świątynia, jak również wobec zaufania, jakie wykazał Ks. Proboszcz odpowiedzialny za tę świątynię”. W oświadczeniu znalazły się też przeprosiny: „Księża pracujący w par. św. Augustyna wraz z Kurią Warszawską wyrażają ubolewanie, iż doszło do tego rodzaju wydarzenia, przepraszają wszystkich, którzy mieli prawo poczuć się tym wydarzeniem urażeni oraz oświadczają, że zdecydowanie są przeciwni organizowaniu takich prezentacji w kościołach i innych miejscach sakralnych”.
Wydarzenie sprowokowało wiele komentarzy, w których dominowało zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem i zażenowaniem - nie tylko osób wierzących. „Byłam na setkach pokazów mody organizowanych w najróżniejszych miejscach: w hangarze u Tomasza Ossolińskiego, w cyrku u Paprockiego i Brzozowskiego, na lodowisku u Zienia, na podwórku na Pradze u Gosi Baczyńskiej, ale na żadnym z tych wydarzeń nie czułam się tak dziwnie jak na wczorajszym pokazie Macieja Zienia w ...kościele” - napisała Ewa Wojciechowska, dziennikarka i recenzentka pokazów mody, na swoim blogu. Według niej jednak „nie działo się tam nic oburzającego. Nie była to profanacja, było grzecznie, kulturalnie, pokaz zaczął się punktualnie, po pokazie wszyscy wstali i wyszli w ciszy, nie było rozmów, nawet brawa na koniec były przytłumione”.
Stało się. Czy tłumaczenie kurii warszawskiej i wyjaśnienia dziennikarki można uznać za wystarczające? Czy fakt, że „nikt nie chodził z gołym biustem ani nie tańczył na ołtarzu”, usprawiedliwia wykorzystanie przestrzeni kościoła do celów, do których na pewno nie jest przeznaczona? Czy gdyby to była rzeczywiście „tylko” prezentacja sukien ślubnych, wszystko byłoby w porządku?
Obawiam się, że nie.
Od jakiegoś czasu mamy do czynienia ze zjawiskiem bezceremonialnego wdzierania się popkultury w obszary nie tak dawno uważane jeszcze za nienaruszalne. W sytuacjach skrajnych: deptania tego, co święte. Smutnym przykładem jest obelżywy film prezentowany w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej filmu pt. „Adoracja”, autorstwa płocczanina Jacka Markiewicza, pokazujący nagiego mężczyznę kopulującego z krucyfiksem. To jest, wedle krytyków, sztuka (!).
Dramatyczne jest też to, że jakaś część środowiska kościelnego daje się przekonać, iż nie ma alternatywy dla sojuszu sacrum z popkulturą. Bo tylko wtedy Ewangelia może zostać skutecznie „przetłumaczona” na język codzienności. Owocem takiego myślenia jest z jednej strony kicz, z drugiej wydarzenia analogiczne do tego, jakie miało miejsce w warszawskim kościele św. Augustyna. Jedno i drugie prowadzi do uproszczeń, spłycenia, a w konsekwencji - do profanacji Sacrum.
Trudno się dziwić Maciejowi Zieniowi. „Maciej robi swoje pokazy od 13 lat, dwa razy w roku. Za każdym razem musi zaskoczyć nowym miejscem nieco zblazowane środowisko mody. Chyba się udało - wszyscy zapamiętają ten pokaz i o to przecież chodziło” - tłumaczyła na plejadzie.onet.pl Ewa Wojciechowska. Pokaz rozpoczął się o 21.30 i trwał zaledwie 20 minut. Było wielu ochroniarzy, którzy skrupulatnie pilnowali, by do środka nie dostał się nikt bez zaproszenia. To podkręciło jeszcze bardziej atmosferę niezwykłości i ekskluzywizmu wydarzenia.
Nie od dziś wiadomo, że skandal jest najskuteczniejszą i najtańszą formą promocji. Prezentacja, gdyby odbyła się w przeznaczonym do tego miejscu, najprawdopodobniej przeszłoby bez większego echa w tzw. środowisku. Kontekst nadał jej specyficzny smaczek, a rozgłos być może zachęci innych do szukania nowych „przestrzeni” artystycznej ekspresji i sposobów zaistnienia w monotonnym, nudnym świecie mody.
Nie rozumiem natomiast „dobrej wiary” proboszcza, który wyraził zgodę na tego typu „imprezę”. Nie brak osób, które twierdzą, iż dokonała się profanacja świątyni. Czy zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec odpowiedzialnych za incydent? Jest to sprawa jego, jak też jego przełożonych - nie nam sądzić. Warto jednak przy tej okazji odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań - także po to, aby w przyszłości uniknąć podobnych sensacji.
Faktem jest, iż od lat w kościołach odbywają się koncerty organowe i symfoniczne, widowiska teatralne, misteria. Powody są różne: brak sal o odpowiednich rozmiarach czy akustyce, potrzeba nadania rangi wydarzeniu. Muszą zostać spełnione rygorystyczne kryteria, zgodę powinny też wyrazić władze kościelne. Kościół od wieków był mecenasem sztuki - najcenniejsze działa powstawały pod jego patronatem. Nie ma powodów, aby to dziś kwestionować. Problem w tym, że pojęcie sztuki przez wieki uległo znacznemu poszerzeniu. Walory estetyczne dzieła, piękno, duchowość są dziś masowo zastępowane przez prowokację, łamanie granic. Kultura, w której naczelne miejsce zajmowało piękno, służąca rozwojowi człowieka, nagle zaczęła prowadzić w kierunku dokładnie odwrotnym: ku destrukcji...
Odpowiedź na dylematy, które w tym miejscu się rodzą, dał bł. Jan Paweł II w przemówieniu na forum UNESCO wygłoszonym 2 czerwca 1980 r. „Kultura jest tym, przez co człowiek, jako człowiek, staje się bardziej człowiekiem: bardziej „jest”. Na tym także opiera się owo kapitalne rozróżnienie pomiędzy tym, czym człowiek jest, a tym, co posiada, pomiędzy „być” a „posiadać”. Kultura pozostaje zawsze w istotnym i koniecznym związku z tym, czym (raczej: kim) człowiek „jest”, natomiast związek jej z tym, co człowiek „ma” (posiada), o tyle jest ważne dla kultury, o tyle jest kulturotwórcze, o ile człowiek poprzez to, co posiada, może równocześnie pełniej „być” jako człowiek, pełniej stawać się człowiekiem we wszystkich właściwych dla człowieczeństwa wymiarach swego bytowania”.
Zatem prawdziwa sztuka zawsze w jakiś sposób wyrasta z afirmacji człowieka, jego integralności duchowo-cielesnej. Pozwala mu być bardziej człowiekiem. Jako taka więc wpisuje się w rzeczywistość Kościoła. Problem tandety polega na tym, że skupia uwagę na samej sobie - nie prowadzi ku prawdzie, nieudolnie ją imitując.
Pogoń za modą, wyrażaną przez nią zmiennością i koniunkturalnością, zblazowaniem i pustką, w jakimś sensie wpisuje się w tendencję, wedle której człowiek o tyle ma wartość, o ile jest w stanie wykazać się określonym stanem posiadania czy statusem społecznym. Dlatego tak rażący jest sam pomysł wprowadzenia wydarzenia pokazu mody (jakakolwiek by ona nie była) do świątyni. Czymże bowiem jest „moda ślubna” jak właśnie nie pobłogosławieniem czy przyklaśnięciem tendencji postawienia na piedestale czegoś, co tak naprawdę ma znaczenie marginalne w porządku Bożym, afirmacją „bardziej mieć niż być”.
Wydaje się, że tekst ma gotową pointę. „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska” - mówił Jezus do przekupniów, tłumnie wypełniających przedsionek świątyni (J 2,13-22). To słowa adresowane nie tylko do kolejnych potencjalnych naśladowców Zienia, Markiewicza, Nieznalskiej marzących o wypromowaniu siebie poprzez prowokację czy skandal. One dotyczą także wszystkich, dla których np. ważniejsza od przysięgi małżeńskiej jest suknia ślubna, dekoracja kościoła czy zewnętrzna oprawa uroczystości. Gdzie Pan Bóg jest jedynie ornamentem, Jego słowo - w gruncie rzeczy mało ważnym ozdobnikiem, sakramenty - elementem tradycji, domowe wydarzenia religijne, np. Pierwsza Komunia św. - targowiskiem próżności. Codzienne doświadczenie pokazuje, że zatracamy poczucie Sacrum, coraz większy problem stanowi szacunek wobec miejsc świętych. W konsekwencji gubiąc Pana Boga, zamazuje się obraz człowieka.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 46/2013
opr. ab/ab