Czy pożądanie dóbr materialnych jest grzechem?
Lubimy promocje i tzw. akcje tematyczne w dużych sieciowych sklepach, podczas których można kupić towar w cenie nawet trzykrotnie niższej niż normalnie. Agresja w tłumie amatorów „okazji” każe poważnie zastanawiać się nad sensem takich zakupów.
Rozsądek jest nudny, użyjemy siły! - proponuje jeden z bohaterów kreskówki dla nieco starszych widzów. To „Pingwiny z Madagaskaru”, ale słowa jak ulał oddają atmosferę towarzysząca zabijaniu się o rzeczy, które zwykliśmy nazywać dobrami materialnymi. Paradoksalnie - walka o nie rodzi ogrom zła.
Sklep zachodniej sieci handlowej. Punkt 8.00, wraz z otwarciem, tłum ludzi wdziera się do środka. Ktoś głośno przeklina, rozcierając guza na głowie, którą uderzył o kant drzwi. „Juuurek, bierz, ile się da! - instruuje syna starsza kobieta. Szczęściarz - jest w grupie tych, którzy jako pierwsi docierają do koszy z kurtkami. Ich stosy giną w oczach, choć to może nie najlepsza metafora - bo tych, którym udało się je zobaczyć, jest niewielu. Kto łokciami nie utorował sobie drogi, musi obejść się smakiem. Chyba że... W bocznych alejkach trwa przeglądanie, jaki rozmiar udało się chwycić, i „handel” wymienny. Uwaga - tu rządzi prawo dżungli; trzeba liczyć się z tym, że ktoś bezczelnie wyciąganie nabytek z koszyka, a nawet wydrze z rąk, i pobiegnie z łupem do kasy. Krzyk, złość, pomstowanie. Tak dzisiaj wyglądają zakupy.
Wyjaśniając paradoks, jakim jest wyścig do sklepowych półek, tj. zachłanność na dobra materialne, socjologowie używają terminu konsumencki głód. Ciągnie się za nami od czasów siermiężnego komunizmu. Mieliśmy pieniądze - nie było gdzie ich wydać. By poczuć odrobinę luksusu w postaci nieosiągalnego kremu Nivea, puszki rozpuszczalnego kakao, pachnącej obłędnie chińskiej gumki do ścierania gotowi byliśmy spędzić w kolejce całą wolną sobotę. Jeśli była okazja, kupowało się bez opamiętania „na zaś” i „na wszelki wypadek” rzeczy całkowicie zbędne, gromadząc je w pawlaczach. Patrząc dzisiaj na kolejki po dobrze wcześniej rozreklamowane towary, mamy wrażenie, że to powtórka z rozrywki. Tyle że na rynku niczego nie brakuje.
Analitycy rynku konsumenckiego nie pozostawiają wątpliwości: zakupy w ramach różnych dobrze rozreklamowanych akcji nie są żadnym ewenementem, ponieważ w skali kraju sprzedaż detaliczna w ogóle wykazuje tendencje wzrostowe. W lutym Polacy kupili 25% nowych samochodów więcej niż w analogicznym okresie 2013 r. Zakupy odzieży i butów odnotowano na poziomie wyższym aż o 20%. Nie szczędziliśmy grosza na żywność, leki i kosmetyki. Wzięcie miał też sprzęt elektroniczny. Wskaźniki swoistego boomu tylko po części wytłumaczone mogą być wzrostem płac oraz mniejszym bezrobociem. Lubimy wydawać pieniądze i już! - w myśl opinii, którą w słowa ubrała przed laty Marylin Monroe: „Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”.
W ocenie Małgorzaty Januszewskiej, psychologa, splatają się tutaj dwa czynniki. - Po pierwsze, mamy ciągle do czynienia z zaszłościami sprzed lat, kiedy każdy towar był deficytowy, a jeśli już pojawiał się w sklepie - rzucali się na niego wszyscy, czy był potrzebny, czy nie. Po drugie, samo hasło „okazja” wyzwala w człowieku chęć zdobycia za wszelką ceną artykułu, zazwyczaj wcześniej świetnie rozreklamowanego. A w tłumie myślących podobnie odzywają się pierwotne instynkty: bezwzględność i niestety brutalność - mówi psycholog. Dodaje też, że nie można jednoznacznie przekreślać osoby, która rzuca się na promocje, czy określać tego rodzaju praktyk jako złe. - Kiedy wyruszamy do sklepu, a zwłaszcza, gdy widzimy hasło „promocja”, nie zapominajmy o krytycyzmie i zdrowym rozsądku - zaleca M. Januszewska.
Specjaliści od gospodarki wprowadzają rozróżnienie potrzeby od pragnienia - o ile potrzeby człowieka nie zmieniły się na przestrzeni lat, to pragnienie, czyli środki zaspokojenia potrzeb, ewoluują proporcjonalnie do dostępnego asortymentu i rozwijającej się reklamy. Obserwując to, co dzieje się w sieciówkach podczas akcji tematycznych, trzeba stwierdzić jasno: rządzą nami nie pragnienia, ale żądze.
PYTAMY O. Stanisława Jarosza, przeor klasztorów oo. paulinów, proboszcz parafii pw. św. Ludwika we Włodawie
Proszę Ojca, pożądanie dóbr materialnych jest grzechem?
Pożądanie zawsze ma naturę pokusy. Jest ono niejako wpisane w naszą ludzką naturę, jednak pozostaje neutralne, dopóki pokusie nie ulegniemy. Grzech zaczyna się wtedy, kiedy pożądaniu - czy to cielesnemu, materialnemu, czy każdej innej postaci żądzy - świadomie i dobrowolnie odpowiemy: „Tak, wchodzę w to”. Do kwestii pożądań, które w nas dochodzą do głosu, warto rzucić światło zdrowego rozsądku bądź - idąc głębiej - światło słowa Bożego po to, żeby pokusa została skierowana stronę dóbr wiecznych bądź choćby zneutralizowana modlitewnym, szczerym wołaniem o pomoc: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną, bo mnie diabli biorą i nie wiem, w którą stronę pójdę”... Walka z pożądaniem, próba przeciwstawienia się mu jest drogą uświęcenia, drogą cnoty. Pożądanie może się więc stać okazją do tego, by kształtować charakter, doskonalić się. Iść bez wahania za zachciankami - to jest najprostsze.
Okazuje się, że supermarket nie jest miejscem, w którym pamięta się o przykazaniu miłości bliźniego?
Ponieważ dla tych, którzy wierzą w stworzoną przez specjalistów od marketingu wizję raju na ziemi, w doczesność, a z oczu stracili wieczność, stał się świątynią. Miejscem, gdzie spędza się czas, dokąd idzie się w swoistym nabożeństwie po dobra, które nasi ojcowie musieli wypracować sami, licząc na wsparcie Pana Boga. Dzisiaj można to sobie po prostu kupić. Człowiek, któremu brak oparcia w Panu Bogu, brak wiary w życie wieczne, jest przekonany, że tkwiącą mocno w każdym z nas potrzebę zabezpieczenia trzeba zaspokoić już, teraz, zaopatrując się w tzw. dobra materialne. W pogoni za nimi ludzie wydzierają sobie ochłapy kuszące dobrą ceną... Przestaje się liczyć drugi człowiek, miłość bliźniego idzie w kąt - w centrum jestem ja i to, co uda mi się kupić, co na pewno mnie uszczęśliwi. Nie łudźmy się: ci, którzy kręcą biznes, zacierają ręce, że klienci połknęli haczyk. A łakomiący się na promocje czy okazje zostają z pustym portfelem i mnóstwem takich zdobyczy, które później często okazują się do niczego nieprzydatne.
Pan Jezus wygonił ze świątyni kupców i kupujących. Co powiedziałby dzisiaj, obserwując klientów supermarketów, gdzie do celu idzie się po trupach?
Nic by nie powiedział, bo on tych biedaków kocha. Na pewno użaliłby się nad nimi.
Myślę, że scena przepędzenia ze świątyni poza materialnym wymiarem handlu ma także odniesienie do naszej religijności. Nieraz jesteśmy gotowi potargować się trochę z Panem Bogiem, kalkulując: „Jak się będę więcej modlił i trochę mniej grzeszył, Bóg będzie zadowolony, dziecko zda maturę, a ja odetchnę w końcu z ulgą”. Pokusa wytargowania czegoś u Boga przekłada się na rzeczywistość sklepu. Klient rzuca się na to, co kosztuje mniej, ciesząc się z okazji. I śmieszne to, i straszne - facet kupił kilka par butów, których nigdy nie założy. „Ale były tanie” - tłumaczy...
Wszyscy mamy w sobie zachłanność. Tyle że jeżeli nie nasyci się serce człowieka czymś, za czym naprawdę tęskni, to rzeczy kupione tym bardziej nie zaspokoją jego pragnień.
Szkoda, że takich kolejek nie ma do konfesjonału?
...albo do zyskania odpustu zupełnego wtedy, kiedy jest ten przywilej, czy na niedzielną Eucharystię, gdy można zupełnie za darmo dostać kawał życia - życia Jezusowego, życia z Ducha, życia, które daje wieczność. Z tej okazji rezygnują zwykle ludzie, którzy słuchają katechezy tego świata. Idą za nią, daliby się nawet stratować przez kolegów z kolejki, przekonani, że promocja ich uszczęśliwi. Nie dziwię się, nie sądzę i nie potępiam, ponieważ ci, którzy nie mają jasności wewnątrz, łatwo dają się wprowadzać w labirynt próżności. Potrzebują światła. Jezusa, który by stanął i powiedział: „Ja dam za darmo, kupujcie bez pieniędzy, bierzcie bez płacenia: chleb i wino, życie i to, co czyni człowieka naprawdę szczęśliwym”.
NOT. ML
Echo
Katolickie 37/2014
opr. ab/ab