O przyczynach i skutkach uzależnień od urządzeń elektronicznych
W świecie elektroniki dzieci czują się jak ryba w wodzie. Zabijają nam ćwieka w kwestii technicznych szczegółów telefonu komórkowego. Bez mrugnięcia okiem rozgryzają zagwozdki podsuwane przez autorów gier komputerowych. Tworzą nowe światy. I niechętnie wracają do reala.
- Próbujemy nad tym zapanować - przekonują rodzice, podpytywani, jak radzą sobie z odrywaniem swoich córek i synów od komputerów, konsol, telefonów. Ale nie brzmi to przekonująco, zwłaszcza że pociągnięci za język, nie potrafią ukryć wrażenia, że wirtualny świat - gry, portale społecznościowe, zakupy w sieci itd. - po prostu kradnie im dzieci.
- Sorry, mamo, zawiesiłem się. Coś do mnie mówiłaś? - wykrzykuje nastolatek ze swego pokoju. - Od godziny wołam cię, Grzesiu, na śniadanie. Osiem razy! - odkrzykuje rodzicielka. - Spoooko, zjem w minecrafcie. Grzanki sobie robię - uspokaja chłopak.
- Ciągle coś buduje z takich małych kwadracików - pani Beata dzieli się wnioskami wyciągniętymi z prób zrozumienia tego, co dzieje się na monitorze komputera, które podjęła, zaglądając Grześkowi przez ramię: albo buduje, albo kupuje jakieś mody, albo szuka skarbu... I cały czas przez komputer rozmawia z chłopakami z osiedla. Ale matka nie jest w stanie zrozumieć: ani reguł gry, ani tej siły, która sprawia, że gdyby nie odciągała syna od komputera, przyrósłby chyba do niego...
Podejmujące temat uzależnienia od gier wideo autorki książki „Dzieci konsoli”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina, zauważają, że jego początki zawsze wyglądają niewinnie. Granie traktowane jest przez młodych ludzi jako drobny element ich życia, a przez rodziców - jako nieszkodliwa rozrywka. Brak kontroli doprowadzić może jednak do tego, że aktywność wirtualną dzieci i młodzież zaczynają przedkładać nad wszystko inne: przestają jeść, rozmawiać, czytać i wychodzić z domu.
Filarie Cash oraz Kim McDaniel, które jako matki podjęły walkę, aby pierwszego planu w życiu ich dzieci nie zajął komputer, internet i gry, mówią wprost: rodzice często wolą nie dostrzegać, że w domu zaczyna dziać się coś złego. Nie ma siły - miłe złego początki doprowadzą wcześniej czy później do problemów w szkole, trudności z samokontrolą, „trudnych” emocji: agresji, lęków, obniżonej samooceny, depresji. Pozbawione dostępu do gier, czatów i internetu dziecko za cenę wejścia w cyberrzeczywistość gotowe jest do kłamstwa. Otyłość, przemęczenie wzroku, zespół cieśni nadgarstka to problemy somatyczne, które towarzyszą uzależnieniu i są również dotkliwe.
Przekonując rodziców o konieczności trzymania ręki na pulsie, F. Cash oraz K. McDaniel podają na to prosty przepis: tak jak ustalamy z dziećmi grafik obowiązków domowych, podobnie trzeba opracować harmonogram oraz granice czasowe korzystania z gier, zestaw kar i warunki egzekwowania ich. Warto zrobić rodzinną „burzę mózgów”, spisać pomysły na spędzanie wolnego czasu - i wspólnie z nich korzystać.
We wstępie do „Dzieci konsoli” czytamy: „Najważniejsze dla zapobiegania uzależnieniom u dzieci jest to, by w domu były codziennie otoczone miłością oraz że ta miłość może mieć wiele różnych postaci. Jedną z oznak miłości do dziecka jest ustalenie maksymalnego czasu, jaki wolno mu poświęcić na gry i na surfowanie w sieci, inną jest nadzorowanie i ścisła kontrola tego, w co dzieci grają i jakie treści przeglądają w internecie”.
- Je też zaczynam w końcu dobitnie mówić Grześkowi: masz szlaban na komputer - dzieli się wnioskami pani Beata.
Tworzą nowe światy, nie potrafią funkcjonować w swoim
PYTAMY Małgorzatę Januszewską, psychologa, terapeutę
Stare jak świat nałogi spychane są dzisiaj w cień tych, którym sprzyja cywilizacyjny krok do przodu. W przypadku uzależnień określanych jako behawioralne trudniej jednak znaleźć „winowajcę”...
Rzeczywiście, ponieważ czynnikiem uzależniającym jest sama czynność: zakupy, granie w gry na komputerze, tablecie czy telefonie, seks, hazard, praca, ćwiczenia fizyczne, itd. W przeciwieństwie do uzależnień od substancji psychoaktywnej, tutaj brakuje konkretu, nośnika, który moglibyśmy obarczyć winą za całe zło. Wiąże się z tym także trudność pracy terapeuty. Alkoholik, by mógł rozpocząć proces zdrowienia z nałogu, musi być wyzerowany, tj. znajdować się w stanie abstynencji. Pracoholik albo zakupoholik nie jest w stanie wyeliminować z życia przyczyny swego uzależnienia.
Jak przekonać dziecko, które nie wypuszcza telefonu z ręki, że służy on przede wszystkim do komunikowania się, a nie do przesiadywania na fecebooku, robienia zakupów, grania albo wysyłania setek esemesów?
Obawiam się, że to pożyteczne urządzenie zmieniło swoje zastosowanie bezpowrotnie. Dzieciom zastąpiło zajęcia, które jeszcze nie tak dawno służyły fajnemu, grupowemu sposobowi spędzania wolnego czasu, jak gra w klasy czy w chowanego. Ale czy to nie my sami wcisnęliśmy im te zabawki do rąk? Niedawno uczestniczyłam w rodzinnym spotkaniu, podczas którego dorośli toczyli dysputy, biesiadując przy stole. Młode pokolenie siedziało rzędem, w ciszy i skupieniu, każde z tabletem pod nosem. Ot, supergrzeczne dzieci: nie krzyczą, nie biją się, nie przeszkadzają, więc nikt im nie zwraca uwagi. Tak to działa: nie sygnalizujemy dzieciom, że robią coś niewłaściwego, nie nazywamy zła po imieniu. Wyobraźmy sobie teraz, co działoby się w opisanej przeze mnie sytuacji, gdyby każde z nich trzymało w ręku papierosa...
Co musi się stać, by zobaczyć problem we właściwym świetle?
Chwilą prawdy jest zwykle zdiagnozowanie uzależnienia. Ale to następuje dopiero, kiedy dochodzi do zaburzenia funkcjonowania. Słyszymy o ludziach, którzy zakładają pampersa po to, żeby nie musieć wstawać od komputera - to skrajne przypadki, ale prawdziwe. Problem uzależnień dotykających współcześnie młode pokolenie świetnie oddaje film „Sala samobójców”. W świadomości głównego bohatera zaciera się granica między nocą i dniem, światem wirtualnym i realem. Dla rodziców to sygnał, że trzeba szukać pomocy u specjalistów.
Szukają?
Niestety nie. O przyczynach i skutkach uzależnień od urządzeń elektronicznych, które dzisiaj są jak plaga, głośno mówi szkoła, zwłaszcza na etapie gimnazjum, ale nie rodzice. Rodzice wychodzą z założenia, że ten problem ich nie dotyczy. Jak ma dotyczyć, skoro - nawet jeśli podświadomie czują, że gry za bardzo wciągnęły ich syna - oni mają święty spokój?! Wyjątkiem są rodziny hazardzistów. Spośród wszystkich form uzależnień behawioralnych ten jest chyba - wbrew obiegowemu myśleniu - najpowszechniejszy, a jego skutki najszybciej skłaniają do wydeptywania ścieżek do terapeutów.
Mówiąc o rodzinach, ma Pani na myśli współuzależnienie?
Tak, ponieważ działa tutaj dokładnie ten sam mechanizm, co w przypadku np. alkoholizmu. Rodzina poprzez swoje niekonstruktywne działania utrwala objawy. Tak jak alkoholik jest przekonany, że jak wypije kolejne piwo, to świat się nie zawali - tak matka macha ręką, wmawiając sobie, że jeśli dziecko posiedzi z konsolą jeszcze godzinkę, nic nie stanie. Stanie się! Niestety tym kubłem zimnej wody bywa dopiero jakiś dramat. Najgorszy scenariusz to oczywiście samobójstwo. Ale wokół siebie mamy też ogrom dzieci i nastolatków, których życie społeczne i emocjonalne zamiast kwitnąć, przypomina ruinę, dotkniętych zaburzeniami w sferze poznawczej. Tworzą nowe światy, a nie potrafią funkcjonować w swoim. Są tak pochłonięci elektroniką i możliwościami, jakie daje, że nie mają kiedy się rozwijać.
Zaprzeczeniem rodzicielskiej bierności są rodzice, którzy by oderwać pociechę od komputera, zakładają blokady, odłączają routery...
Zapominają jednak albo nie wiedzą, że dzieci dysponują wypasionymi telefonami, które rekompensują brak dostępu do komputera, ponieważ - przypominam - uzależnienie nie dotyczy przedmiotu tylko czynności.
Wracając do pytania - jako psycholog i mama radzę rodzicom: rozmawiajcie i tłumaczcie. Poza tym dzieci od małego trzeba zarażać zajęciami wymagającymi aktywności. Polecam powrót do gier planszowych. Nam, wychowanym na warcabach i chińczyku, w głowie się nie mieści, jak rewelacyjne planszówki oferują dzisiaj producenci zabawek.
Jeśli chodzi o starsze dzieci - tutaj takiej siły się nie ma. Zawsze dobre jest stawianie granic. Nie zadziała natomiast nadmierna presja, np. wyznaczanie 15 min dziennie na komputer, wsparta jeszcze łopatologicznym uzasadnianiem: „to po to, żebyś się nie uzależnił”. Nastolatkowi warto także podsunąć taką formę aktywności, na której będzie się znał tylko on i będzie dla niego powodem do dumy, np. modelarstwo czy robotyka. Mądry rodzic będzie także słuchał głosu pedagogów, nauczycieli i stosował się do ich zaleceń.
NOT. ML
Echo Katolickie 46/2014
opr. ab/ab