Polski Sejm jest niemy

O tym, czy polska konstytucja jest jeszcze ważna i o wnioskach dla Polski płynących z wyroku niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie traktatu lizbońskiego z prawnikiem prof. Krystyną Pawłowicz rozmawia Jarosław Dudała

O tym, czy polska konstytucja jest jeszcze ważna i o wnioskach dla Polski płynących z wyroku niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie traktatu lizbońskiego z prawnikiem prof. Krystyną Pawłowicz* rozmawia Jarosław Dudała

Polski Sejm jest niemy

Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
— Niemcy bronią swej konstytucji, a Polska nie — mówi prof.  Pawłowicz

Jarosław Dudała: Kiedy ponad rok temu zadała Pani w „Rzeczpospolitej” pytanie, czy polska konstytucja jest jeszcze ważna, koledzy prawnicy patrzyli na Panią pewnie jak na wariatkę...

Prof. Krystyna Pawłowicz: — W odpowiedzi na mój artykuł prof. Piotr Winczorek napisał ironicznie: „Larum, Unia u wrót!”. Gdy na konferencjach naukowych mówię krytycznie o koncepcji Unii, często spotykam się z nieprzyjemnymi reakcjami. Ale, niestety, rzadko kto chce ze mną dyskutować rzeczowo. Nikt mnie otwarcie w nauce prawa nie popiera, choć czasem po cichu koledzy mówią, że mam rację.

Jednak niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny wydał w sprawie traktatu lizbońskiego wyrok, wprawdzie nie całkowicie zbieżny, ale zbliżony do Pani poglądów. Czy ma Pani satysfakcję?

— Ten wyrok przyznaje mi rację, ale nie daje satysfakcji, bo nie spowodował żadnej reakcji władz polskich, mającej na celu analogiczną ochronę suwerenności Polski i reguł demokracji, czyli wpływu narodu (naszego parlamentu) na unijne decyzje, dotyczące także Polski. Niemcy bronią swego ustroju i konstytucji, którą szanują i jej przestrzegają. W Polsce takiego szacunku i przestrzegania konstytucji nie ma.

Nie jest to konstytucja dobra, bo jej niektóre fragmenty są ze sobą sprzeczne. Na przykład na początku czyni z suwerenności dobro najwyższe, a w dalszych postanowieniach pozwala się tej suwerenności pozbywać na rzecz niejasnych struktur zagranicznych. Nie precyzuje przy tym wyraźnych granic dla takich działań. Ale w dzisiejszych okolicznościach bronię tej konstytucji jak mogę, zwłaszcza postanowień mówiących, że „Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej” i że „władza zwierzchnia należy do Narodu”, bo te normy są dziś w najwyższym stopniu naruszane. W Niemczech nie byłoby to możliwe.

Mecenas Stefan Hambura pisał niedawno w „Rzeczpospolitej”, że polskie rozwiązania konstytucyjne są podobne do niemieckich i skoro niemiecki trybunał uzależnił zgodę na ratyfikację traktatu lizbońskiego od przyjęcia ustaw gwarantujących prawu niemieckiemu nadrzędność względem prawa unijnego, to podobną ustawę należałoby przyjąć także w Polsce. Co Pani na to?

— Rozwiązania polskie i niemieckie nie są identyczne, ale ich sens jest taki sam. W obu państwach obowiązuje system demokratyczny, oparty na zasadzie trójpodziału władz i zwierzchniej roli parlamentu nad rządem. W Polsce, podobnie jak w Niemczech, obowiązują jednak przepisy ustawowe, które tych reguł demokracji nie spełniają. Pozbawiają one parlamenty narodowe wpływu na decyzje unijne. Znaczy to, że parlamenty same zrzekły się swych konstytucyjnych kompetencji na rzecz rządów. W Niemczech trybunał to zakwestionował i nakazał przywrócić reguły demokratycznego wpływu Niemców na sposób funkcjonowania Unii. Nakazał uchwalić w tym celu odpowiednie ustawy.

A jak jest w Polsce?

— Należałoby znowelizować ustawę z 2004 roku, oddającą Radzie Ministrów decyzyjne kompetencje Sejmu w sprawach dotyczących UE. Bo od 5 lat, czyli od wejścia do Unii, polski Sejm jest niemy w sprawach, które dotyczą Polski, a rozstrzygane są w Unii.

Traktatem akcesyjnym przekazano już urzędnikom w Brukseli około 80 proc. kompetencji władz polskich w samej tylko gospodarce, w jej kluczowych i strategicznych obszarach. Traktat ten podważył zwierzchnią, prawodawczą rolę polskiego parlamentu, przekazując jego obowiązki rządowi oraz strukturom zagranicznym w Brukseli. Realizację takiego modelu ochrania polski Trybunał Konstytucyjny, który wymyślił (nieistniejącą w konstytucji) zasadę życzliwej, czyli „prowspólnotowej” interpretacji polskich przepisów, z konstytucją włącznie, aby w pierwszym rzędzie realizować cele, interesy i przepisy unijne — często z naruszeniem interesów polskich podmiotów czy przedsiębiorców.

Ale jest przecież art. 90 konstytucji, który mówi o przekazaniu kompetencji władz polskich organowi międzynarodowemu. Co zatem „obowiązuje bardziej”: przepisy ogólne konstytucji, mówiące o jej pierwszeństwie i kompetencjach Sejmu, czy tenże art. 90?

— Wszystkie obowiązują jednakowo, ale preambuła i część ogólna konstytucji określają fundamenty ustroju demokratycznego Polski. Nakazują chronić jej suwerenność i niepodległość. Usytuowany dalej art. 90 jest z tymi wartościami sprzeczny, gdyż pozwala w sposób w zasadzie nieograniczony na przekazywanie kompetencji władz polskich niesprecyzowanym podmiotom zagranicznym. Artykułu 90. w ogóle nie powinno być, gdyż w skrajnym przypadku może on prowadzić do samolikwidacji państwa polskiego. I faktycznie do tego stopniowo prowadzi.

Co zmieniłoby wejście w życie traktatu lizbońskiego?

— Traktat ten oznacza m.in., że w kolejnych 40 obszarach decyzje w Unii podejmowane mają być większością głosów, a więc bez możliwości zastosowania przez państwo weta, gdyby proponowane decyzje naruszały jego interesy. Traktat lizboński umacnia zasadę, że wszystko, co nie należy wyraźnie do kompetencji państwa członkowskiego, należy do kompetencji organów Unii. Ustanawia też nowy organ typowy dla jednolitego państwa — unijnego ministra spraw zagranicznych.

Co w takim razie zostałoby w gestii państwa narodowego?

— W efekcie kolejnych traktatów — zgaszenie w Warszawie światła. A mówiąc poważniej, w końcowym etapie oznaczałoby to w istocie likwidację odrębnej polskiej państwowości i zgodę na jakąś autonomię z mało ważnymi uprawnieniami wykonawczymi dla utrzymania porządku czy ochrony zewnętrznych granic Unii na wschodzie. Wierzę, że te patologiczne i szkodliwe procesy integracyjne w którymś momencie się załamią. Właśnie tej postępującej i niszczącej suwerenność państw integracji europejskiej niemiecki trybunał powiedział „nie”. Nakazał też wrócić do konstytucyjnej roli parlamentu i reguł demokracji w stosunkach z Unią.

Co powinniśmy zrobić w Polsce?

— Należałoby przyjąć rozwiązania ustawowe, podobne do tych, nad którymi teraz pracuje się w Niemczech. Bo takich rozwiązań nikt w Europie nie odważy się kwestionować.

Myśli Pani, że taka ustawa zostanie u nas przyjęta?

— Przeszkód prawnych nie ma, ale ośrodki władzy w Polsce nie chcą i nie mają interesu, by o taką regulację powalczyć. W Polsce za bardzo, wręcz do rangi najwyższego dobra, wyniesiono propagandowo traktat z Lizbony (sprzecznie zresztą z jego rzeczywistą treścią), by teraz przyznać za trybunałem niemieckim, że prawda jest inna. Poza tym Polacy w swej niewiedzy popierają prounijne działania władz. Nikt też nie chce wystąpić w obronie interesów Polski. Tylko poseł Gabriela Masłowska z PiS zgłosiła interpelację z zapytaniem, co rząd polski zamierza zrobić, by zapewnić Polsce takie same prawa w stosunkach z Unią, jakich zażądał dla swojego kraju trybunał niemiecki. Na razie odpowiedzi nie ma.

A może zwrócić się do polskiego Trybunału Konstytucyjnego?

On też jest entuzjastycznie prounijny. Chociaż... potrzebna byłaby inicjatywa posłów lub innych uprawnionych podmiotów, by zaskarżyć do trybunału ustawę, upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu z Lizbony, gdyż — podobnie jak w Niemczech — brak jest w Polsce przepisów chroniących zwierzchnie uprawnienia parlamentu w procedurach decyzyjnych w UE. Na razie nikt z takim wnioskiem do trybunału się nie kwapi. Wszyscy wyjechali na wakacje, suwerenność Polski może poczekać.


* profesor Uniwersytetu Warszawskiego, sędzia Trybunału Stanu

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama