Reforma reformy reformy - tak wygląda polska służba zdrowia. Minister zdrowia twierdzi, że wszystko jest na dobrej drodze...
Autor zdjęcia: Jakub Szymczuk
O reformie reform z minister zdrowia Ewą Kopacz rozmawia Joanna Jureczko-Wilk.
Joanna Jureczko-Wilk: Kiedy rozmawiamy, pod budynkiem ministerstwa protestują pielęgniarki. Są zdesperowane, grożą strajkiem ogólnopolskim. Nikt nie czuje się odpowiedzialny za ich problemy.
Ewa Kopacz: — Nie jest rolą ministra wchodzenie w kompetencje dyrektora szpitala. Po prostu są pracodawcy, którzy dzielą środki na wynagrodzenia personelu bardzo asymetrycznie, z korzyścią dla środowiska lekarskiego. Ubolewam nad tym, bo przecież sam lekarz bez pielęgniarki nie jest w stanie dobrze obsłużyć pacjenta. Jednak gdybym zaczęła ręcznie sterować dyrektorem — którego przecież nie ja wybieram, nie ja kontroluję, nie ja odwołuję, tylko organ założycielski — byłoby to działanie wbrew prawu. Adresatem żądań pielęgniarek są dyrektorzy zarządzający ich szpitali.
Może pieniędzy do podziału jest za mało?
— Kiedy przyszłam do ministerstwa, wiedziałam, że pierwsze, co należy zrobić, to podnieść płace w służbie zdrowia. Dzisiaj te płace są zdecydowanie wyższe niż dwa lata temu. Toczą się też rozmowy z samorządem pielęgniarskim o wpisanie do warunków kontraktów liczby pielęgniarek, które należy zatrudnić na oddziale, jak to już teraz jest określone w przypadku oddziałów intensywnej terapii, neonatologii. To rozwiązanie wzmocni pozycję pielęgniarki w systemie służby zdrowia.
W tym roku budżet Narodowego Funduszu Zdrowia jest mniejszy o 1,2 mld zł. Dokąd trafi mniej pieniędzy?
— Pieniędzy jest mniej, bo cena tony żyta w kryzysie spadła, a właśnie na jej podstawie jest obliczana składka przekazywana przez KRUS do NFZ. Kontrakty na ten rok są już podpisane. Zrobimy wszystko, aby niedobór z KRUS został pokryty z budżetu państwa, przez zmianę przelicznika. Żeby składka z KRUS była liczona na podstawie najniższego wynagrodzenia, podawanego przez GUS.
Czy jest na to zgoda PSL?
— Akurat w tym przypadku jesteśmy jednomyślni.
Ale zanim nowelizacja odpowiedniej ustawy wejdzie w życie, miną miesiące, a dziurę mamy już.
— Liczę na to, że tak jak w ubiegłych latach, po połowie roku zostaną pieniądze z rozwiązywanych rezerw. Szacuję, że miliard, którego tak skrupulatnie szukamy i od którego uzależniamy być lub nie być służby zdrowia, będzie miał pokrycie w dodatnim wyniku budżetów centrali i oddziałów NFZ.
Mamy jedne z najniższych w Europie nakładów na służbę zdrowia w stosunku do PKB. Na leczenie pacjenta z nowotworem wydajemy średnio 41 euro, podczas gdy europejska średnia wynosi 125 euro. To daje do myślenia.
— Jeśli sugeruje pani, że od ilości pieniędzy zależy jakość opieki medycznej, to jest pani w błędzie. Do samych szpitali w ciągu dwóch lat trafiło o 8 mld zł więcej. Na 53 mld zł w całym systemie służby zdrowia to bardzo dużo. Czy pacjenci są bardziej zadowoleni z opieki szpitalnej niż dwa lata temu? Nie! Nadal w wielu szpitalach muszą sami w aptece kupować lekarstwa. Bywa, że w dalszym ciągu, zanim trafią na szpitalny oddział, najpierw muszą przejść przez prywatny gabinet lekarza. Kiedy musieliśmy dostosować nasze prawo do unijnej dyrektywy o 48-godzinnym czasie pracy lekarza, padały argumenty, że bezpieczeństwo pacjenta jest najważniejsze, bo przepracowany lekarz może być niewydolny. Najnowsze dane z NFZ podają, że lekarz rekordzista pracuje równolegle na 25 etatach. Efekt jest taki, że lekarz, chociaż zatrudniony w szpitalu, jest tam dla pacjentów trudny do osiągnięcia.
Zdarza się, że prawo wymusza takie zachowania. Żeby szpital dostał kontrakt z NFZ, musi mieć zatrudnionego na przykład okulistę dziecięcego, a tych jest jak na lekarstwo. Brakuje specjalistów wielu dziedzin...
— Wszyscy wiemy, że są grupy lekarzy blokujących młodym dostęp do pewnych specjalności. Przygotowywane przez nas zmiany w kształceniu lekarzy przewidują skrócenie czasu nauki specjalizacji, zniesienie stażów, ale też zwiększenie liczby miejsc na specjalizacjach i takie wynagrodzenie, które zachęcałoby do podjęcia specjalizacji, w której są niedobory kadry.
Ale póki nie mamy wystarczającej liczby specjalistów, warunki kontraktowania NFZ zmuszają do fikcyjnych zatrudnień.
— Rzeczywiście, niekiedy tak się dzieje. Zaradzi temu ustawa o tzw. umiejętnościach z zakresu węższych dziedzin medycyny, której projekt chcemy szybko przedstawić Sejmowi. Zgodnie z nią na przykład chirurg, który nie jest gastroenterologiem, ale potrafi wykonać gastroskopię, może w ciągu trzech miesięcy otrzymać stosowny certyfikat i zostać zakontraktowany w macierzystej placówce także jako gastroenterolog. To rozwiązanie będzie protezą do czasu, aż wykształcimy specjalistów. Z drugiej strony w rozporządzeniach do ustawy koszykowej w pewnych obszarach warunki kontraktowania zostały złagodzone, jeśli chodzi o wymóg sprzętowy i specjalistyczny.
Dlaczego leczenie chorób kardiologicznych czy nadciśnienia tętniczego przynosi placówkom zysk, a leczenie długotrwałe lub dotyczące dzieci — straty? Czy nie należałoby raz jeszcze przyjrzeć się wycenom procedur medycznych?
— Kwalifikacja procedur neurologicznych i kardiologicznych, bo one są teraz dość dobrze wycenione, już jest weryfikowana. Nie może być tak, że jakieś specjalności są promowane, stąd jak grzyby po deszczu rosną niepubliczne przychodnie kardiologiczne. Żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niektóre procedury są przeszacowane, należałoby przyjrzeć się grupom, które lobbowały na rzecz takich wycen. NFZ dokonuje weryfikacji, a my będziemy to monitorować.
Zapowiada Pani przełom w refundowaniu leków. Będziemy za nie płacili drożej?
— W tym roku budżet dopłaci do recept ponad 8 mld zł. Dopłata rośnie, bo firmy farmaceutyczne, wnioskując o refundację leku, podają zaniżone szacunki populacji, która będzie tym lekiem leczona. Potem raptem okazuje się, że lekarze przepisują trzy razy więcej recept na ten lek, a dla budżetu koszty wzrastają trzykrotnie. Chcemy to zmienić. Za pacjentów nieujętych w szacunkach refundację zapłaci firma farmaceutyczna. A z budżetu nie damy ani grosika więcej ponad to, co na początku z firmą ustaliliśmy.
Na wszczepienie endoprotezy stawu biodrowego czeka się nawet 4,5 roku. Niewiele krócej na operację zaćmy... Do specjalistów i szpitali kolejki są coraz dłuższe.
— W jednych placówkach są długie, w innych krótkie. Do kardiologa w Warszawie można się dostać w ciągu 30 dni. Dopóki nie będzie działał system monitorowania zapisów, nie uda nam się uniknąć sytuacji, kiedy pacjent zapisuje się do lekarza tej samej specjalności w trzech różnych miejscach i przez to kolejki rosną.
Kiedy system zacznie działać?
— Chcemy, żeby w tym roku wszedł w życie, bo system informatyczny w służbie zdrowia jest niezbędny. Po wtóre do szpitala powinni trafiać tylko ci pacjenci, których schorzeń nie da się leczyć w przychodni czy w opiece ambulatoryjnej. Powinni być przyjmowani z pełnym kompletem badań, by ich pobyt w szpitalu skrócić do niezbędnego minimum. Jest jeszcze jedna kwestia: do 60 proc. placówek w Polsce są kolejki, do 40 proc. można się dostać z marszu, bo tylko niewielu chce się w nich leczyć. Jedne i drugie dostają tyle samo z NFZ: 51 zł za punkt. Chcemy, żeby w przyszłym roku wartość kontraktu była uzależniona od satysfakcji pacjenta i żeby lepsze placówki dostały za leczenie więcej.
Pacjenci czekający w kolejce do przychodni czy szpitala będą raczej mało zadowoleni.
— Będziemy przyglądali się temu, jak długie są kolejki pacjentów; jak wygląda harmonogram zabiegów, bo z naszych badań wynika, że tylko połowa zabiegów to wcześniej planowane. I zapewniam, że reszta to nie są tylko nagłe przypadki. Będziemy badać dostępność i jakość sprzętu, dostępność leków w szpitalu, liczbę specjalistów zatrudnionych w godzinach przedpołudniowych. Poprosimy też pacjentów, by w ankietach ocenili pracę lekarzy i pielęgniarek.
Czy będą dodatkowe, dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne?
— Tak, to również przewiduje przygotowywany przez nas pakiet ustaw, który wkrótce zaprezentujemy.
A dopuszczenie prywatnych ubezpieczycieli?
— Na tym etapie byłoby to przedwczesne.
Jakie jeszcze rozwiązania znajdą się w tym pakiecie?
— Dla pacjentów ważne będzie z pewnością to, że w przypadku doznania uszczerbku na zdrowiu na skutek błędu w leczeniu będą mogli starać się o wypłacenie odszkodowania z pieniędzy, które szpitale wydają na ubezpieczenie OC. Do tej pory odszkodowanie można było otrzymać tylko na drodze sądowej.
Załóżmy, że wybory prezydenckie wygra polityk z PO. Czy powróci Pani do ustaw zdrowotnych, które zostały zablokowane przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
— Spora część tych rozwiązań jest zawarta w przygotowywanym pakiecie. Jest w nim m.in. obowiązek przekształcenia się szpitali w spółki prawa handlowego. To zmieni sposób myślenia o zarządzaniu. Dziś nie znam dyrektora, który poszedłby do więzienia za to, że zadłużył szpital. Nie mam też wpływu na samorządy, które zezwalają na długi szpitali, licząc zapewne na to, że budżet państwa w końcu kiedyś je oddłuży. Za ministra Marka Balickiego została przeprowadzona restrukturyzacja szpitali. Ich dług wynosił wtedy 10 mld. W ciągu dwóch ostatnich lat do szpitali poszło dodatkowo 8 mld, a dług nadal wynosi 9 mld. Czy to jest odpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi?
opr. mg/mg