Grzech pedofilii wśród duchowieństwa to jeden z najcięższych możliwych grzechów, ale nie każdy oskarżony o pedofilię jest faktycznie pedofilem - o tym też trzeba pamiętać
Muszę przyznać, że kilkanaście ostatnich dni było dla mnie trudnych. Ile podobnych jeszcze przed nami? Co jeszcze trzeba będzie wytrzymać? Myślę oczywiście o podawanych od rana do wieczora informacjach o duchownych, którzy dopuścili się aktów pedofilii czy też są o to oskarżani. Szczególnie bolał widok księdza odprawiającego w ornacie Mszę św. jako ilustracja do szczegółowo opisywanego przestępstwa. A takie obrazy prawie wylewały się z każdej telewizji. Kto zadał nam to cierpienie? W pierwszej kolejności my sami. My, to znaczy ludzie Kościoła, a dokładnie księża. Nie da się zaprzeczyć, że kilku spośród nas dopuściło się bardzo ciężkiego grzechu pedofilii. Oczywiście media — co ani zaskakujące, ani dziwne — nie okazały nawet odrobiny miłosierdzia. Na bolącą ranę nieustannie sypały sól, a można było przecież lać oliwę. Warto w tym miejscu postawić choćby jedno pytanie: co się stanie, jeżeli okaże się, że ks. Wojciech Gil jest niewinny, jeśli oskarżenia są fałszywe? Nikt przecież nie naprawi krzywdy, która została wyrządzona nie tylko jemu, ale i Kościołowi. Jego wersja zdarzeń przedstawiona w telewizji brzmi prawdopodobnie. Nie wiem, jaka jest prawda, i dlatego nie mogę, choć bardzo bym chciał, bronić ks. Wojciecha. Chciałbym, żeby był czysty jak łza. Wiem natomiast, jak łatwo fałszywie oskarżyć.
Mało kto pamięta, że trzy lata temu ks. Marcin Strachanowski, kapłan archidiecezji krakowskiej pracujący w Brazylii, przesiedział 114 dni w areszcie pod zarzutem nadużyć seksualnych. Potem został całkowicie oczyszczony przez sąd z — jak się okazało — fałszywych oskarżeń. Oskarżał go chłopak, któremu wcześniej ksiądz bardzo pomagał. O zarzutach media brazylijskie, ale też polskie informowały szeroko. O uniewinnieniu znacznie mniej. To już nie był news godny żółtego paska. O takiej naturze jakiejś części mediów trzeba pamiętać.
Nie zmienia to jednak podstawowej sprawy — gdyby do przypadków nadużyć seksualnych wśród księży nigdy nie doszło, dzisiaj nie odczuwalibyśmy ani wstydu, ani upokorzenia. Bo oprócz bólu to właśnie upokorzenie, jak pisał Benedykt XVI, towarzyszy temu ciężkiemu grzechowi. Upokorzenie biorące się między innymi ze świadomości krzywdy wyrządzonej dziecku, w wyniku której trudno będzie mu zaufać ludziom, ale też i Bogu. Łatwo w głowie dziecka może powstać przekonanie, że skoro skrzywdził mnie przedstawiciel Boga, jakim zawsze jest ksiądz, to może i sam Bóg jest zdolny do wyrządzenia krzywdy. W tym miejscu dochodzimy do prawdy starej jak Kościół: niechętni ludzie zawsze będą go kąsać, ale większej krzywdy nie są w stanie mu wyrządzić. Kościół może głęboko zranić i osłabić głównie grzech pochodzący od środka, szczególnie tak straszny jak pedofilia. Jeden ksiądz-pedofil potrafi skutecznie zdemolować pracę całych pokoleń duszpasterzy. Siła rażenia tego rodzaju grzechu przypomina siłę wybuchu bomby atomowej. I jeszcze jedna, może trochę naiwna, uwaga. Księża są ulubionym — jeżeli tak można powiedzieć — obiektem medialnej kontroli. Tak było w wypadku lustracji kilka lat temu, tak jest obecnie z pedofilią. Ktoś powie, że to wynik szczególnej niechęci do Kościoła czy też pewnej bezradności wpisanej w jego istotę. Ale sądzę, że można pokusić się o jeszcze inną odpowiedź. Może to szczególne napiętnowanie nie bierze się tylko z wrogości, ale z podświadomej tęsknoty za kimś innym. Coś jak wyzwanie rzucone księżom w twarz — skoro już mówicie w imieniu Boga, to pokażcie Go swoją postawą. Oczekujemy tego od was. Więcej, my tego od was żądamy. Zwietrzali do niczego nie jesteście nam potrzebni. Dlatego zajrzymy do każdej dziury, wyciągniemy na światło dzienne i rozgłosimy po świecie każdy wasz grzech. Bo nie zaspokajacie naszej tęsknoty za kimś innym. Chciałbym wierzyć, że to jeden z ukrytych motywów tropienia grzechów duchowieństwa.
opr. mg/mg