To najmniej widowiskowa katastrofa - nikt nie nakręci na jej temat filmu. A jednak będzie bardzo znacząca: katastrofa demograficzna już się zaczęła i w tym roku ubędzie nam niejako jedno 40-tysięczne miasto
To jest najmniej widowiskowa katastrofa. Świat się wali, a nikt specjalnie nie krzyczy. Bo ta katastrofa jest słabo widoczna i przez to taka groźna. Największym sprzymierzeńcem katastrofy demograficznej — bo o niej mówię — jest czas. To w nim negatywne skutki zapaści demograficznej rozcieńczają się na podobieństwo preparatu homeopatycznego. O katastrofie demograficznej raczej nikt filmu nie nakręci. Trzęsienie ziemi czy potężna powódź pochłaniająca tysiące ofiar są dobrymi tematami thrillerów katastroficznych, ale nie demografia. Gdyby w jednym momencie zapadało się 40-tysięczne miasto, scenariusz byłby gotowy. Ale gdy w tym roku w Polsce będzie o 40 tysięcy więcej zgonów niż narodzin, nawet Alfred Hitchcock nic by nie wycisnął z tego tematu. Katastrofa demograficzna może ucieszyć jedynie skrajnych ekologów, dla których ludzie są najmniej pożądanym gatunkiem na ziemi. Tylko niszczą naturalne środowisko. Będzie nas mniej, więcej miejsca zostanie dla żab i motyli.
Atak już zupełnie poważnie, to żal Polski. Tyle już razy była wykrwawiana przez innych. Dopiero kiedy pierwszy raz pojechałem do Lwowa i okolic, dotarło do mojej ograniczonej wyobraźni, jak wielka krzywda spotkała nas, Polaków. Tacy Francuzi, Włosi, Brytyjczycy czy Hiszpanie zasadniczo od setek lat mieszkają sobie w jednym miejscu. Tymczasem Polaków milionami wyrwano z korzeniami. Po ich domach nie pozostał kamień na kamieniu. Od tamtych wydarzeń upłynęły już dziesiątki lat, a mimo to żal tych ludzi, żal Polaków, żal Polski. A teraz marniejemy na własne życzenie. Liczby podawane przez demografów są nieubłagane (więcej w GN 45/2013 na ss. 18—21). Jedno jest pewne — przy tak drastycznym spadku liczby ludności będzie nam się żyło biedniej. Bogactwo bierze się tylko z pracy, niczego więcej. A pracować mogą tylko ludzie.
Nie dziwię się rządzącym, że niewiele albo zgoła nic nie robią, by powstrzymać katastrofę. Oni zwykle myślą w perspektywie zbliżających się wyborów, a te są zwykle co cztery lata. Któż by się zatem przejmował tym, że według prognoz Eurostatu w 2060 roku Polaków będzie zaledwie 31 milionów. Dzisiaj trudno przewidzieć, czy wtedy wypadną jakieś wybory. W perspektywie 20 czy więcej lat potrafią planować mężowie stanu, ale tych u władzy jakoś nie dostrzegam. Na koniec optymistyczna nuta. Ludzie nie z takimi problemami sobie radzili. Z piasku zrobili komputery, z gliny wydobywają gaz łupkowy, a surowców energetycznych — jak dobrze pamiętamy — miało zabraknąć już w latach 70. Nie zabrakło. Może więc i z zapaści demograficznej uda nam się wydobyć. Ale na to potrzeba swobody i czasu.
opr. mg/mg