O Gruzji i sytuacji międzynarodowej w rejonie Gruzji
Gruzja stereotypowa, to republika mała, biedna, leżąca gdzieś na końcu świata, ale dumna. Jest w tym stereotypie trochę prawdy, zwłaszcza gdy idzie o biedę i dumę. Ale koniec świata? Przecież Gruzja jest w kręgu świata zachodniego poniekąd od zawsze.
Argonauci Jazona, bohaterowie jednego z najpopularniejszych fragmentów greckiej mitologii, wyprawiali się po złote runo do Kolchidy. Czyli właśnie do Gruzji. Zarówno grecka kolonizacja, jak i bardzo wczesne przyjęcie chrześcijaństwa (w roku 317 stało się religią państwową, dużo wcześniej niż w Rzymie) wprowadziły Gruzję w krąg cywilizacji zachodniej.
Dalsze koleje gruzińskiej historii powinny jednak leczyć Polaków z przekonania o tym, że mieliśmy w przeszłości wyjątkowego pecha. Od XIII wieku Gruzini musieli zmagać się z obcymi okupacjami: perską, mongolską, wreszcie rosyjską i sowiecką. Przez te stulecia skutecznie byli odpychani od Zachodu. Kolejne zrywy niepodległościowe wiązały się w Gruzji z nadzieją powrotu do źródeł własnej cywilizacji i historii. I niczym polskie powstania topione były we krwi.
Źródłem nowej nadziei stała się „rewolucja róż" przed czterema laty, kiedy to demonstranci obalili prorosyjskiego prezydenta Eduarda Szewardnadze, sowieckiego ministra spraw zagranicznych i członka komunistycznego politbiura w czasach Gorbaczowa, i wybrali młodego, wykształconego w USA Michaiła Saakaszwilego. Gruzja nawiązała ścisłą współpracę z Zachodem, zgłosiła akces do NATO, co wywołało paroksyzm wściekłości na Kremlu. A przede wszystkim stała się zwornikiem oporu przeciwko rosyjskiej dominacji w regionie Kaukazu.
Gruzini mają powody, by obawiać się Rosji. Nie tylko historyczne. Władze w Tbilisi nie kontrolują trzech zbuntowanych prowincji państwa Abchazji, Adżarii i Osetii Południowej. A tamtejsze separatyzmy są otwarcie (i zbrojnie) wspierane przez Moskwę. Również leżący na terenie Gruzji Wąwóz Pankiski był wielokrotnie obiektem zbrojnych rajdów wojsk rosyjskich ścigających bojowników czeczeńskich.
Moskwa prowadzi też wojnę gospodarczą z Gruzją. To Rosja była głównym odbiorcą najważniejszych gruzińskich towarów eksportowych: wina, warzyw czy sławnej wody mineralnej Borżomi. I od dłuższego czasu nałożyła na nie embargo. Tradycyjnie również nieustannie pojawiają się kłopoty z dostawami gazu ziemnego, zwłaszcza gdy idzie zima.
Szantaż energetyczny jest jednak coraz mniej skuteczny, gdyż Gruzini zdołali dogadać się z Azerbejdżanem, który dostarcza surowce na potrzeby niewielkiego w sumie odbiorcy, jakim jest Tbilisi. Co najważniejsze, na terenie Gruzji krzyżują się trasy niezależnych od Rosji rurociągów. BTC (Baku - Tbilisi - Ceyhan) i Baku - Supsa.
Droga przez Gruzję jest dla państw regionu kaspijskiego, a w przyszłości także dla obfitującej w surowce Azji Środkowej jedyną drogą transportu na Zachód, pozostającą poza monopolem transportowym Rosji. Stąd na przykład obecność prezydenta Gruzji na spotkaniach dotyczących budowy korytarza transportowego z Baku do Gdańska. A tutaj żarty się kończą. Odzyskanie wpływów w Gruzji jest jednym ze strategicznych celów polityki rosyjskiej. Trwa wyścig pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem. Czy Gruzja zdoła wstąpić do NATO, ostatecznie uciekając z rosyjskiej strefy wpływów, czy też Rosjanom uda się zdestabilizować sytuację w tym kraju na tyle, że stanie się on nieatrakcyjny dla Zachodu.
Wydaje się, że ostatni kryzys polityczny w Gruzji jest co najmniej na rękę Rosjanom. Ale też nie przez nich został wywołany. Wyznawcy spiskowej teorii dziejów powiedzą, że wydaleni z Gruzji dyplomaci rosyjscy na pewno montowali rebelię przeciwko prezydentowi Saakaszwilemu. Ale trudno nie zauważyć, że istniała realna materia społeczna stanowiąca podstawę kryzysu. Prezydent ze swoją nienaganną angielszczyzną brylował na międzynarodowych salonach, a w kraju kwitła korupcja i kryzys gospodarczy. Kiedy we wrześniu bardzo popularny minister obrony Irakli Okruaszwili oskarżył administrację prezydencką o korupcję, został natychmiast aresztowany. Standard demokratyczny raczej w stylu komunistycznym niż europejskim. W jego obronie zebrały się największe od czasu „rewolucji róż" demonstracje. Najliczniejsza, 2 listopada, zgromadziła od 50 do 100 tysięcy ludzi. Odpowiedzią władz stała się brutalna akcja policji i wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Tego było już za wiele nawet dla sojuszników prezydenta Saakaszwilego. Przedstawiciele USA oficjalnie stwierdzili, że Ameryka jest przyjacielem Gruzji, a nie jej prezydenta, i zażądali zniesienia stanu wyjątkowego. Również popularna szefowa parlamentu Nino Burdżanadze zdystansowała się od działań prezydenta. Saakaszwili musiał ustąpić i ogłosić na 5 stycznia przedterminowe wybory prezydenckie.
Analityk Ośrodka Studiów Wschodnich napisał: „W chwili obecnej największym zagrożeniem dla stabilności przedwyborczej Gruzji stanowi Rosja, zdecydowana podtrzymać napięcia i wizerunek Gruzji jako kraju niedemokratycznego i niestabilnego. Można spodziewać się dalszych prób rozgrywania napięć wewnętrznych (z instrumentalnym użyciem polityków opozycji gruzińskiej i kampanią medialną) i eskalacją niekorzystnego dla Gruzji kryzysu dyplomatycznego. Rosja dysponuje także możliwością eskalowania bardzo obecnie niewygodnych dla Gruzji konfliktów w Abchazji i Osetii Południowej, gdzie stale dochodzi do incydentów zbrojnych, a także użycia wciąż znaczącego groźnego narzędzia, jakim jest uzależnienie energetyczne Gruzji od Rosji. Nadchodzące dwa miesiące będą bez wątpienia najważniejszym testem dla Gruzji decydującym o przyszłości rozpoczętego procesu transformacji i integracji z Zachodem, kluczowym dla wewnętrznej stabilności Gruzji, ale także stabilności regionalnej i powodzeniu politycznych oraz gospodarczych inwestycji Zachodu na Kaukazie Południowym". Trudno wiele dodać do tej oceny.
Powstaje pytanie, jak powinna zachować się Polska, dla której Gruzja jest jednym z kluczowych partnerów w budowie niezależności energetycznej regionu. Na pewno nowy rząd nie może zlekceważyć wydarzeń w Tbilisi. Nie możemy również antagonizować Rosji, obarczając ją winą za kryzys. Wydaje się, że ekipa Donalda Tuska powinna jak najpilniej podjąć dialog zarówno z prezydentem, który ma duże szanse na ponowny sukces wyborczy w styczniu i ustabilizowanie państwa, jak i z opozycją, a przynajmniej tą jej częścią, która popiera prozachodni kierunek rozwoju państwa. Tendencja do udawania, że Polska nie ma interesów na Kaukazie, prowadzić może do osłabienia naszej roli wcale nie w Gruzji, a w Unii Europejskiej. Bo siła stereotypów jest potężna. I jeżeli padnie gruzińska kostka domina to po niej posypią się następne z najważniejszą - ukraińską.
Gruzja jest skrzyżowaniem dróg i cywilizacji, leży pomiędzy Azją i Europą, pomiędzy światem chrześcijańskim i muzułmańskim. Jest również skrzyżowaniem najważniejszych szlaków energetycznych. I co może najistotniejsze, skrzyżowaniem dwóch mentalności: zachodniej i azjatyckiej. Seria błędów prezydenta Saakaszwilego wskazuje, jak łatwo do zachodniego sposobu myślenia o polityce przenika azjatyckie myślenie, że cel uświęca środki. I jak łatwo realizując przy użyciu niewłaściwych środków właściwe cele, można postawić ich sukces pod znakiem zapytania. Ta ostatnia lekcja powinna być w Polsce odrobiona wyjątkowo starannie. Polska szczęśliwie leży daleko od skrwawionego przez wojny Kaukazu, ale całkiem blisko skrzyżowania mentalności.
opr. mg/mg