Na Bożym etacie

Kapłaństwo nie jest przystawką. Kapłaństwo, także to na wózku, jest perłą, która kryje wielki dar zbliżania ludzi do Boga

"Idziemy" nr 39/2010

Katarzyna Wiśniewska

NA BOŻYM ETACIE

Jako młody chłopak był królem dyskoteki. Dziś wie, że nogi nie są potrzebne do tańczenia ani że nie można się nimi zbawić. Dziś wszystko, co ma, to ręce i serce. Nie po to, by brać. Przede wszystkim by dawać.

Ciechocinek kojarzył mi się z kuracjuszami i wielbicielami tężni. Teraz przyjechałam w innym celu. Droga do Domu dla Księży Niepełnosprawnych i Emerytów pod opieką sióstr albertynek jest prosta. Po pięciu minutach stoję przed drzwiami budynku z podjazdem dla wózków. Bezpieczeństwa strzeże filigranowa Matka Boża. Drzwi otwiera pogodna kobieta. Ksiądz Marek Bałwas jest u siebie.

Czeka na mnie w pokoju. Podaje mi rękę i uśmiecha się. Leży na regulowanym łóżku, buszując w sieci. – Internet to największa ambona świata – mówi. Siadam przy biurku, zaczynamy rozmawiać, a już po chwili, choć jestem pierwszy raz, rozumiem, dlaczego w internecie forumowicze piszą o moim gospodarzu: „gość nie z tej ziemi”.

Nazywany jest “Bożym osiołkiem na kółkach”. Pokonuje dziesiątki kilometrów, by dawać świadectwo o miłości wypływającej z krzyża. Na jej punkcie oszalał. Chociaż, jak przyznaje, nie posiada patentu na mądrość, głęboko wierzy, że Bóg, który jest miłością, nie zna granic w kochaniu. Niepełnosprawność nie zwalnia z miłości.

Na pytanie o wypadek przywołuje słowa Hioba: “Dobro przyjęliśmy z ręki Boga, dlaczego zła przyjąć nie możemy?”. Nie czuje się przegrany. Wprost przeciwnie. Wygrał w najtrudniejszej walce – w walce z samym sobą. Wielokrotnie podkreśla, że wiara rodzi się ze słuchania. On posłuchał i zaryzykował. Wybrał życie. Wszystko postawił na jedną kartę. Zaszczepiony miłością Boga wie, że jedynym ograniczeniem jest lęk, brak zaufania. Jedyną barierą jest zło, płynące szeroką falą. Ten 40-letni ślusarz mechanik na zlecenie samego Boga ceruje – jak mówi – ludzkie dusze.

TU WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO

Urodził się 2 maja w Turku. Szatyn o zielonych oczach, rozsmakowany w życiu, dawniej także uwodziciel kobiecych serc. Nie marzył o wielkim świecie i zawrotnej karierze. Wybrał zawodówkę. Jednak gdy zorientował się, że dyplom ślusarza mechanika nie będzie mu przydatny w realizacji dalszych planów, nie bał się radykalnych decyzji. Ministrantem był od ósmego roku życia. Jako 15-latek wyjechał do Lichenia w celu zarobkowym. Tam poznał świat osób niepełnosprawnych, a jego motywacja diametralnie zmieniła tory. Poruszony opieką, jaką chorych otaczali księża i klerycy, pomyślał o kapłaństwie. Nie doznał olśnienia. Racjonalne przekonanie, że nie ma dla niego innej drogi, dojrzewało w nim już wcześniej. Gorący zapał ostudziła nieco rada wikariusza z rodzinnej parafii, aby ukończył technikum, popracował, zakochał się; by wybrał, mając świadomość, z czego rezygnuje.

Praca w kopalni węgla brunatnego zahartowała go i nauczyła szacunku dla życia. Wszystkie zgromadzone doświadczenia okazały się cennymi lekcjami, wręcz darem dla jego formacji kapłańskiej, jaką odbywał w Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku. Już na pierwszym roku otrzymał propozycję uczestniczenia w spotkaniach dla niepełnosprawnych. Chorzy, którym posługiwał na co dzień, ale i od święta – tym była na przykład pielgrzymka „wózkowiczów” do Częstochowy – byli dla niego realnym znakiem maksymalnej nadziei, tej, która wypływa z krzyża, z cierpienia, ze słabości ciała. Byli dla niego ikoną konającego Chrystusa. Wtedy jeszcze nikt nawet nie przypuszczał, że dorówna im w kalectwie.

– Wychodząc poza swój egozim, doświadczałem najpiękniejszych rzeczy. Od tych, do których świat odwraca się plecami, ja uczyłem się modlitwy, zrozumienia, prostoty serca. „Wózkowicze” zmieniali moją perspektywę patrzenia. To im zawdzięczam radość życia – opowiada uśmiechnięty od ucha do ucha ks. Marek. Najpiękniejsze życzenia podczas prymicji w 1988 r. usłyszał właśnie od nich, może tylko ich było stać na to, by powiedzieć prawdę. – To, za co cenię ich najbardziej, to naturalność, oni nie mają masek! – zachwyca się ożywiony tematem. – Nie znoszę litości. Mówię o tym wprost, jeśli ktoś traktuje mnie inaczej, ze zbytnią pobłażliwością, z nadopiekuńczością. Najgorsze, to, co najbardziej boli, to obojętność na drugiego człowieka – podkreśla.

Niezwykła wrażliwość i radość, jaką wnoszą niepełnosprawni, nadaje chorobie sens. – Wielokrotnie pytałem Boga, dlaczego właśnie ja. To na nic. Aż zrozumiałem, że ten wózek to dar. Ten wypadek był po coś. Bóg jest zazdrosny, ale nie kapryśny. Nie zabiera czegoś, nic w zamian nie dając. Bóg wypełnia pustkę po stracie czymś o wiele piękniejszym, czymś większym. Może dlatego trudno nam to zrozumieć i krzyczymy na Niego, zamiast Mu podziękować? – pyta i odpowiada ks. Marek.

UKRYTY SKARB

Zaczął pracować z młodzieżą. Włocławski Przystanek Jezus wydawał ogromny owoc. “Dzisiaj jest pierwszy dzień z reszty twojego życia. Chyba, że jest to dzień twojej śmierci. Nie wstydź się, nie bój. Wstań i idź do konfesjonału” – po tych słowach z 2002 r. kapłani mieli ręce pełne roboty, a miłosierdzie Boże rozlewało się strumieniami. Młodzież rozpoczynała nowy etap w życiu – tym razem w duecie z Bogiem. Podobnie jak ks. Marek po wypadku zimą 2003 r., kiedy jego samochód wpadł w poślizg.

Diagnoza: złamanie kręgosłupa na odcinku th3-th4, uszkodzenie poprzeczne rdzenia kręgowego, liczne złamania. Pobyt w szpitalu, operacja stabilizująca kręgosłup – to nie sparaliżowało ks. Marka. Cieszy się, że Bóg zostawił mu sprawne ręce i głowę, czyli to, co w kapłaństwie najważniejsze. Szukał różnych metod uzdrowienia, także poza medycyną tradycyjną. Dziś nie wierzy w żadne bioenergie. Moc uzdrawiania ran ma tylko Bóg. Oddał życie w Jego ręce, był spokojny. Cierpienia nie traktuje jak infekcji, a Boga jak intruza. Kapłaństwo nie jest przystawką. Kapłaństwo, także to na wózku, jest perłą, która kryje wielki dar zbliżania ludzi do Boga.

NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWYCH

Ksiądz Marek celebruje Msze Święte w domowej kaplicy, opiekuje się grupą niepełnosprawnych „Bartymeusz”, ewangelizuje w rozgłośniach radiowych i na czacie. Jeździ wszędzie tam, gdzie jest potrzebny, gdzie młodzi czekają na rozmowę. Można go znaleźć na Facebooku. Od maja 2006 r. ma też swój profil na portalu www.fotka.pl, dzięki któremu stał się najpopularniejszym księdzem tej strony. Ilość wejść i komentarzy pokazuje, jak wielce misyjny jest to teren. Młodzi piszą o nim: „ksiądz daje czadu”. Inna osoba nazywa go „szalonym głosicielem wyczesanych rekolekcji”. Tworzy duszpasterstwo dla młodych o mocnych nerwach. Jest pierwszym niepełnosprawnym księdzem błogosławiącym małżeństwo niepełnosprawnych na wózkach. Ma też czworo dzieci... adpotowanych w Afryce. Gdy mówi o czymś ważnym, używa mocnych słów.

– Nie ma się czego bać, naprawdę – podkreśla. – Trzeba tylko zatroszczyć się o życie, żeby go nie przegapić, nie przespać w zabieganiu codzienności. On sam w wypadku, którego doświadczył, dostrzegł znak od Boga i – paradoksalnie – szansę na nawrócenie, na nowe życie.

Z przerażeniem obserwuje, z jaką łatwością obwiniamy za zło Pana Boga, a zapominamy o działaniu szatana w świecie. – Szatan tak miesza w ludzkim życiu, że to się we łbie nie mieści – ks. Marek zaskakuje słowami, ale nie są to puste slogany. – Nie daj się zrobić w balona, nie daj sobie odebrać chęci życia. Ostatecznie to ty odpowiadasz za bałagan w swoim życiu. Ufaj, ale i używaj rozumu, to też Boski dar.

Nie słodzi młodym, dla wielu stał się autorytetem. Z pokorą twierdzi, że po prostu stara się czynić jak najwięcej dobra, bo tylko to się liczy. Zdaje sobie sprawę, że nie ma prostej recepty na szczęście, nie ma skróconych dróg. Jest autentyczny, bo wie, że najtrudniejsza droga to droga krzyżowa. – Najtrudniej iść za Jezusem, ale tylko życie w relacji z Nim ma sens – prosty przekaz najsilniej przemawia do młodzieży, która na rekolekcjach prowadzonych przez ks. Marka siedzi jak zahipnotyzowana.

– Najważniejsze, żebyś miał w sercu Jezusa. Tylko to się liczy – po tych słowach młodzi zarażeni wirusem frustracji i niepewności wchodzą na ścieżkę wolności. Ale ks. Marek nie przypisuje sobie zasług. – Pan Jezus przeze mnie porusza ich serca. Ja jestem tylko osiołkiem rozwożącym ludziom Jezusa.

Ksiądz Marek nie kryje swoich wad, nie udaje kogoś innego, nie zasłania się fałszywą pokorą. – Każdy ma wybór – mówi – tylko nie każdy o tym wie.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama