Już niedługo się okaże, czy w Stanach Zjednoczonych trzeba będzie związki homoseksualne obowiązkowo nazywać małżeństwami...
"Idziemy" nr 14/2013
Już niedługo się okaże, czy w Stanach Zjednoczonych trzeba będzie związki homoseksualne obowiązkowo nazywać małżeństwami. Przed Sądem Najwyższym USA rozpoczęły się bowiem przesłuchania w sprawach prawnych ograniczeń dla związków tej samej płci. Jedna z rozpraw toczy się przeciwko Kalifornii, której mieszkańcy w powszechnym referendum w 2008 roku odrzucili możliwość zawierania w tym stanie „małżeństw” homoseksualnych. Przedmiotem drugiej rozprawy są żądania uchylenia federalnej ustawy z 1996 roku, znanej jako Defence of Marriage Act (Akt obrony małżeństwa), która definiuje małżeństwo jako wyłącznie związek kobiety i mężczyzny. Nie chodzi zatem o samą możliwość legalizacji związków homoseksualnych, bo taka istnieje już w dziesięciu stanach USA, ani o przywileje spadkowe, podatkowe czy inne. Celem jest zatarcie jakichkolwiek różnic między małżeństwem a tym, co małżeństwem nie jest i nigdy nie będzie.
W promocję homoseksualnych „małżeństw” włączyło się wielu prominentnych polityków, z prezydentem USA Barackiem Obamą i byłym prezydentem Billem Clintonem, który osobiście składał kiedyś podpis po Aktem obrony małżeństwa. Udział w akcji biorą też wielkie amerykańskie firmy jak choćby największa na świecie sieć kawiarni Starbucks. Jej prezes Howard Schulz zadeklarował, że nie wycofa się ze wspierania homoseksualnych „małżeństw” mimo coraz szerszego bojkotu firmy i spadających wskutek tego obrotów. Dla niego jest bowiem w tej sprawie „coś ważniejszego niż pieniądze”. Ideologia wygrywa z biznesem.
Ciekawe jednak, jak skończyłby drobny przedsiębiorca raczący spragnionych klientów zwykłą kawą zbożową, ale pod szyldem Starbucksa? Bo czy naprawdę kawa i logo Starbucksa mają większe znaczenie dla ludzkości i zasługują na większą ochronę prawną niż małżeństwo i rodzina? Dlaczego prawo ma nie chronić „receptury” małżeństwa i tożsamości rodziny, skoro chroni logo i recepturę Coca-Coli?
Amerykański spór o małżeństwo jest przykładem ścierania się argumentów racjonalnych właśnie z ideologią, która nie przyjmuje do wiadomości podstawowych faktów i prawd. Tu nie chodzi o prawa mniejszości seksualnych, ale o zakwestionowanie ludzkiej natury. Obrońcy małżeństwa podkreślają, że jest ono z natury zróżnicowane płciowo: jest mąż i jest żona. To zróżnicowanie umożliwia zrodzenie i wychowanie potomstwa, czyli podjęcie funkcji rodzicielskich i rodzinnych. Nie chodzi zatem o żadną dyskryminację, tylko o liczenie się z faktami. Przecież nie każdy człowiek może być żołnierzem Gromu, muzykiem czy linoskoczkiem. Podobnie nie każdy może być mężem i ojcem albo żoną i matką! A próba nazywania obligatoryjnie małżeństwem wszystkiego, co się rusza, zakrawa na kpinę z ludzkiego rozumu i zalatuje totalitaryzmem.
Zarówno wynik amerykańskiego sporu o małżeństwo, jak i argumenty, których się w nim używa, mają dla nas wielkie znaczenie. Lobby homoseksualne jest bowiem zorganizowane w międzynarodowe struktury, powielając w różnych krajach te same cele i metody działania. Nie łudźmy się, że u nas zadowoli się samą tylko legalizacją jednopłciowych związków. W tym „szatańskim zamyśle” – jak to określił kard. Bergoglio – chodzi o wysadzenie samych podstaw naszej cywilizacji. W Polsce zaczęło się właśnie sprawdzanie podręczników szkolnych czy rodziny złożonej z ojca matki i dzieci nie przedstawia się w nich jako tej jedynej i właściwej. Bo polska oświata pod obecnymi rządami też staje się po cichu „nowoczesna”.
Żebyśmy się nie obudzili za późno!
opr. aś/aś