Może trzeba w końcu rzetelnie policzyć, ile Kościół katolicki bierze od państwa, a ile wkłada w jego funkcjonowanie i budżet
"Idziemy" nr 2/2015
Może trzeba w końcu rzetelnie policzyć, ile Kościół katolicki bierze od państwa, a ile wkłada w jego funkcjonowanie i budżet
Napięcia między państwem a Kościołem na bazie wzajemnych rozliczeń finansowych nie są, bynajmniej, tylko polską specjalnością. We wszystkich chyba systemach demokratycznych także sprawy Kościoła i jego finansów stają się przedmiotem międzypartyjnych i medialnych rozgrywek. Ale kreowanie ich na problem narodowy numer jeden zwykle jest szukaniem tematów zastępczych. Przykładem może być choćby sprawa zastąpienia Funduszu Kościelnego odpisem podatkowym, która wygasła równie niespodzianie, jak niespodzianie została wzniecona. Nie chodziło zatem o same pieniądze, które w skali budżetu państwa są prawie niezauważalne. Zwłaszcza że z owych około 100 mln zł tylko niewiele ponad połowa trafia do Kościoła katolickiego. Resztę otrzymują Kościoły i wyznania mniejszościowe, które – chociaż zrzeszają zaledwie kilka procent obywateli – skutecznie zablokowały wprowadzenie rządowych pomysłów w życie. Ale cel propagandowy, jakim było stworzenie obrazu pazernego Kościoła katolickiego właśnie, został w znacznej mierze osiągnięty. Co jakiś czas dla podtrzymania tego obrazu dorzuca się do niego pensje katechetów, kapelanów w szpitalach, więzieniach i wojsku, dotacje do szkół katolickich, renowacji zabytków i działalności Caritas, aby ci, którzy chcą, mogli się doliczyć miliardów złotych, które Kościół katolicki (!) wyłudza od państwa.
Może więc trzeba w końcu rzetelnie policzyć, ile Kościół katolicki bierze od państwa, a ile wkłada w jego funkcjonowanie i budżet. Nie chodzi nawet o wartości takie jak kultura, tożsamość narodowa, etos chrześcijański i europejski czy budowanie międzyludzkiej wspólnoty, bo tych nie sposób przeliczyć na pieniądze. Chodzi o zwykłe sprawy, jak choćby wszelkie podatki płacone przez duchownych i instytucje kościelne. Bo wygląda na to, że wysokość samych tylko płaconych przez duchownych katolickich podatków od dochodów przekracza to, co z Funduszu Kościelnego przypada Kościołowi katolickiemu. Dodajmy do tego podatki gruntowe, VAT od wszelakich zakupów i składki ZUS odprowadzane za świeckich pracowników instytucji kościelnych. Wyjdą z tego miliardy złotych.
To tylko pieniądze, a do tego dochodzą jeszcze setki tysięcy miejsc pracy. Ilu świeckich nie korzysta z zasiłków dla bezrobotnych, bo znalazło zatrudnienie w mediach, wydawnictwach katolickich, szkołach i parafiach, przy budowie Świątyni Opatrzności Bożej czy wokół sanktuarium w Licheniu? Doliczmy do tego tysiące prywatnych i państwowych firm, którym instytucje katolickie dają zarobić, począwszy od producentów papieru, sprzętu elektronicznego, drukarni, agencji reklamowych – jak to jest w naszym przypadku – a na producentach stali i betonu – w przypadku budowniczych kościołów – kończąc. Kardynał Schönborn z Wiednia wykazał ostatnio, że same podatki od towarów i usług płacone przez Kościół przy okazji remontów zabytkowych świątyń są znacznie wyższe niżeli państwowe dotacje na ten cel. Kościół we Włoszech według ostatnich wyliczeń zwraca państwu w postaci rozmaitych świadczeń prawie czterokrotnie więcej, niż od państwa dostaje.
A jak to jest w Polsce? Sama tylko Caritas Polska przeznacza na pomoc potrzebującym prawie 140 mln zł rocznie, realizując przy tym świadczenia na rzecz wierzących i niewierzących o wartości prawie pół miliarda złotych. Jest w tym również praca tysięcy wolontariuszy i duchownych oraz udostępnienie pomieszczeń kościelnych. A jak wyliczyć wartość tego, co robi Fundacja Dzieło Nowego Tysiąclecia? Przecież to coś więcej niż tylko kilkanaście milionów złotych rozdawanych corocznie w postaci stypendiów. Dla wielu to jedyna szansa na zdobycie wykształcenia i godne życie. Działalność Kościoła to również prawie 600 różnego typu szkół katolickich, w tym uczelnie wyższe. Gdyby tych placówek nie było, państwo musiałoby odpowiednio więcej ich wybudować, wyposażyć i utrzymać. Rodzice posyłający dzieci do szkół katolickich też płacą podatki – może nawet wyższe – i mieliby prawo żądać, aby te szkoły były finansowane przez państwo na równi ze szkołami państwowymi.
Instytucje kościelne wspierają, a często wyręczają państwo i samorządy w ich ustawowych obowiązkach. Zamiast więc mówić o wspieraniu Kościoła przez państwo, trzeba głośno mówić o wspomaganiu i współtworzeniu państwa polskiego przez Kościół. Bez katolików i działalności instytucji kościelnych nad naszym państwem szybko zawisłaby groźba bankructwa. Nie tylko moralnego!
opr. aś/aś