Polacy okazali się o wiele mądrzejsi, niż chciałyby próbujące ich zaklinać prorządowe media
"Idziemy" nr 20/2015
Polacy okazali się o wiele mądrzejsi, niż chciałyby próbujące ich zaklinać prorządowe media
Niewiele można dodać do tego, co o pierwszej turze wyborów prezydenckich napisali nasi komentatorzy w tym numerze tygodnika „Idziemy”. Dorota Gawryluk, Krzysztof Ziemiec, Jacek Karnowski, Marek Jurek, Tomasz Żukowski, o. Dariusz Kowalczyk, czy wreszcie uczestnicząca w tych wyborach jako mąż zaufania nasza dziennikarka Irena Świerdzewska – ich nazwiska mówią same za siebie.
Pozostaje mi tylko wskazać na kilka wniosków natury moralnej, które można wyciągnąć z wyników tej tury wyborów. Polacy okazali się o wiele mądrzejsi, niż chciałyby próbujące ich zaklinać prorządowe media. Już w fazie rejestracji kandydatów wymaganego poparcia (100 tys. podpisów) nie zdołały zebrać ani skrajna feministka i działaczka proaborcyjna Wanda Nowicka, ani transseksualna Anna Grodzka (wcześniej Krzysztof Bęgowski). Jeśli dodać do tego niewiele ponad jednoprocentowe poparcie dla ich niedawnego kolegi partyjnego Janusza Palikota, to zobaczyć można realny poziom zainteresowania społeczeństwa rewolucją obyczajową, którą forsują wymienione osoby. Z tego trzeba się cieszyć.
Cieszyć się trzeba również, że nie powiodły się próby wygrywania kosztem instrumentalnego traktowania tego, co dla nas święte. Ani wciąganie w kampanię wyborczą kopii cudownego obrazu Matki Bożej, który w tych dniach nawiedza archidiecezję warszawską, ani przedwyborcze wystąpienie urzędującego prezydenta na Jasnej Górze nie dały mu automatycznie zwycięstwa. Ludzie na szczęście pamiętają, że deklarowany katolicyzm nie przeszkadza mu nie tylko we wspieraniu antyrodzinnych i antykatolickich rozwiązań, ale nawet w atakowaniu swojego kontrkandydata za wierność nauczaniu Kościoła. A publiczna i dotąd nie odwołana deklaracja pana prezydenta: „Jestem katolikiem, jestem za życiem i dlatego popieram in vitro” jest uzurpowaniem sobie prawa do definiowania nauczania Kościoła i próbą wprowadzenia zamętu w sumieniach chrześcijan.
Nie przyniosły oczekiwanych efektów również próby dzielenia Polaków przez obóz władzy na racjonalnych, czyli lepszych, i radykalnych, czyli gorszych. Nie pierwszy to zresztą taki zabieg. Niektórzy pewnie pamiętają jeszcze hasło sprzed prawie ćwierć wieku: „Inteligencja głosuje na Mazowieckiego” albo pogardę dla tzw. moherów. Nie sprawdziła się pedagogika zawstydzania oponentów zamiast podejmowania z nimi merytorycznej dyskusji. Podobnie nie przyniosły większych efektów próby przedwyborczego antagonizowania społeczeństwa kwestiami światopoglądowymi. Obóz władzy świadomie i celowo właśnie teraz wyciąga takie sprawy, jak ratyfikacja genderowej konwencji, legalizacja in vitro, związków partnerskich czy wprowadzenie środków wczesnoporonnych do wolnej sprzedaży. Na to też Polacy nie dali się nabrać.
Nie podziałały również prostackie próby zdyskredytowania jednego z konkurentów obecnego prezydenta jako muzyka rockowego po przejściach, który nic nie wie o Polsce i polityce i nie nadaje się do reprezentowania kraju. Polacy dobrze bowiem wspominają pewnego amerykańskiego aktora, też po przejściach, który był jednym z najlepszych prezydentów USA i który jak chyba żaden inny przysłużył się Polsce i naszej niepodległości. Bo dlaczego niby muzyk miałby mieć mniejsze kompetencje do rządzenia i reprezentowania narodu niżeli lekarka z powiatowego miasteczka albo historyk z przyklasztornej szkoły? Wynik antysystemowego muzyka powinien dać wiele do myślenia „zawodowym” politykom.
Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich najzabawniejszy chyba komentarz napisał Adam Michnik w GW. Nie przejmując się faktami, peroruje: „Paweł Kukiz ma tyle wspólnego z ewentualnym prezydentem RP, ile ja z Elvisem Presleyem”. Swoich wyznawców straszy widmem koalicji Dudy z Kukizem, która ma prowadzić do rządów Kaczyńskiego z Macierewiczem. To zaś oznacza „wszechwładzę służb specjalnych, prowokacje policyjne i kamery montowane w gabinetach lekarskich”. Pan redaktor jednak milczy o rekordowej liczbie ok. 2 mln podsłuchów rocznie stosowanych przez obecne władze, o samodzierżawiu obecnych służb, które w pewnej warszawskiej restauracji nagrywały nawet szefa MSW i innych ministrów, o nocnej akcji ABW w pewnym tygodniku czy o wyprowadzeniu nad ranem w kajdankach twórcy pewnej satyrycznej strony w Internecie.
Polacy zafundowali sobie po raz kolejny możliwość naprawdę wolnego wyboru prezydenta. Z tego trzeba się cieszyć, a nie straszyć ludzi. Bo strach odbiera wolność.
opr. ac/ac