Spojrzenie znad Sekwany

Od spotkania w Warszawie z francuskim myślicielem Erikiem Zemmourem minął już ponad miesiąc. Jednak kilka spostrzeżeń, które wówczas padły, wartych jest głębszej refleksji.

Od spotkania w Warszawie z francuskim myślicielem Erikiem Zemmourem minął już ponad miesiąc. Jednak kilka spostrzeżeń, które wówczas padły, wartych jest głębszej refleksji.

Debatę z udziałem Zemmoura zorganizował Instytut Nowych Mediów, założony przez Eryka Mistewicza, z okazji pięciolecia wydawanego przezeń magazynu „Wszystko co Najważniejsze”, blisko współpracującego z francuskim „L’Opinion”. Zemmour jest uznawany za jednoosobowy ośrodek badawczy, który diagnozuje rzeczywistość. Jego publikacje wywołują we Francji dyskusje i spory. Pochodzi z rodziny berberyjskich Żydów przybyłych z Algierii. Jest francuskim patriotą, dumnym ze swojej obecnej ojczyzny i tęskniącym za czasami jej potęgi. Twierdzi nawet, że miarą integracji z Francją jest to, że z powodu klęski Napoleona rozpacza się bardziej niż z powodu zburzenia Świątyni Jerozolimskiej.

Jako francuski patriota twierdzi – co dla nas szokujące – że do pewnego stopnia rozumie Władimira Putina. Bo jeśli Zemmourowi trudno pogodzić się z utratą przez Francję jej imperialnej pozycji, to tym samym tłumaczy Putina, który dąży do odzyskania Krymu i innych części dzisiejszej Ukrainy. Dla Zemmoura nie tylko Krym jest rosyjski, ale także Kijów, jako miejsce chrztu i kolebka wielkiej Rusi, zanim dotarli tam Polacy. Stąd w dzisiejszym wspieraniu niepodległości Ukrainy widzi – jak wielu Francuzów – przykład amerykańskiego awanturnictwa. Polskiego przy okazji też. Nie Putin, ale Trump jest dla Zemmoura zagrożeniem pokoju na świecie.

Amerykanie w Europie są dla Zemmoura wrogami szerokiej współpracy między Zachodem i Wschodem. Bronią w ten sposób – twierdzi – swojej hegemonii w świecie i interesów gospodarczych. Niemcy i Francja w jedności z Rosją mogłyby tej hegemonii zagrozić. Gdyby nie Amerykanie, taka współpraca już dawno byłaby faktem. Polska zaś w tej grze koniem trojańskim Ameryki. I to jest jeden z powodów – mówi Zemmour – dla których nie możemy liczyć na sympatię nie tylko Moskwy i Berlina, ale także Paryża. Warto pamiętać, na czym się stoi.

Kolejnym powodem, dla którego się nas nie lubi we Francji, jest według Zemmoura nasz katolicyzm. Tego argumentu nie używa się wprost, bo to niezgodne z zasadą „wolności, równości i braterstwa”. Przy różnych okazjach stawia się nam zarzuty zastępcze, „zdroworozsądkowe”, ale wyrastające z niechęci do naszej wiary. Zemmour widzi źródło tej niechęci w nieustannie przegrywanej konfrontacji katolickiej niegdyś Francji z protestanckimi potęgami. Miało to utrwalić schemat: nowoczesny protestantyzm przeciwko zacofanemu katolicyzmowi. A Polska jest katolicka i – szczególnie ostatnio – nie chce się tego wstydzić… Zemmour nie dodał, jak wielką rolę w tym antykatolicyzmie pełni francuska masoneria. Jej wpływ na politykę, kulturę i prawodawstwo jest często decydujący.

W swojej najnowszej książce Destin français – quand l’histoire sa vange („Francuski los – kiedy historia się mści”) Zemmour przypomina, jak dla dobra Francji współpracowali ze sobą ludzie stojący po przeciwnych stronach barykady. Pokazuje przykład marszałka Philippa Pétaina i jego adiutanta Charles’a de Gaulle’a. Po podpisaniu przez Pétaina „zawieszenia broni” z Niemcami De Gaulle wykazał się niesubordynacją i postanowił prowadzić dalej walkę. Został za to skazany zaocznie 2 sierpnia 1940 r. na karę śmierci. Jednak Pétain zarządził, że kara ta ma nigdy nie być wykonana. Kiedy los się odwrócił i 15 sierpnia 1945 r. to Pétain został skazany na śmierć, wówczas ułaskawił go generał de Gaulle. W obu przypadkach wyrok zapadł, ale nie polała się krew. Chodziło bowiem o uznanie zasad, na których budowana jest V Republika, a nie o zemstę. Obaj byli katolikami. To też warto przemyśleć.

Po kój społeczny i międzynarodowy musi się opierać na jasnych podstawach. Ludzie muszą wiedzieć, że istnieje sprawiedliwość i prawda. Zbrodnie, które miały miejsce, trzeba osądzić, przestępstwa trzeba nazwać. To jest ważne przesłanie dla poprzednich, obecnych i przyszłych pokoleń. A potem można i trzeba okazać miłosierdzie – jak uczy Chrystus. U nas tego przed 30 laty zabrakło. Skutki tzw. grubej kreski wciąż odbijają się nam czkawką. Trwają w życiu publicznym, rodzą zamęt i relatywizm. A do tego, jak na ironię, generują coraz ostrzejsze podziały. Trudno to po latach naprawić. Ale chyba trzeba. Bez choćby symbolicznego aktu rozliczenia i pojednania nie uwolnimy się od przeszłości, która nas dzieli ku radości naszych wrogów i zatruwa nam życie.

"Idziemy" nr 30/2019

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama