Nie roznośmy wirusa, nawet jeśli sami „nie boimy” się choroby i śmierci. Nie kpijmy z tych, którzy są ostrożni. Może mają pod opieką starszych rodziców, a może nie chcą głupio ryzykować, bo są potrzebni innym.
Nie roznośmy wirusa, nawet jeśli sami „nie boimy” się choroby i śmierci. Nie kpijmy z tych, którzy są ostrożni. Może mają pod opieką starszych rodziców, a może nie chcą głupio ryzykować, bo są potrzebni innym.
Przyszło i na mnie. Jestem w samoizolacji, ponieważ u proboszcza parafii, przy której mieszkam i pomagam, stwierdzono zakażenie COVID-19. Wprawdzie ostatni z nim kontakt miałem 11 października, ale na wszelki wypadek przez kilka dni nie kontaktuję się fizycznie z nikim. Doświadczam tego, co dotknęło setki tysięcy Polaków i miliony ludzi na całym świecie. Jest to jednak w wersji wyjątkowo łagodnej, bo mnie przecież nic nie dolega. Nic poza bólem na widok ludzi odbijających się w niedzielę od zamkniętych drzwi kościoła.
Sytuacja w Polsce robi się dramatyczna. W Warszawie i w innych dużych miastach już brakuje wolnych łóżek w szpitalach, respiratorów i aparatów tlenowych. Chorych wywozi się do powiatowych szpitali. Rząd pracuje nad urządzeniem tymczasowych szpitali na Stadionie Narodowym w Warszawie i na innych obiektach w największych miastach. Szkoda, że dopiero teraz. Wcześniej była kampania wyborcza i awantura o „Piątkę dla zwierząt”. Niemcy, u których na ponad 90 mln mieszkańców potwierdzonych zakażeń jest o ponad połowę mniej niż u nas, już przewidują, że Polska będzie „drugimi Włochami” w tej fali pandemii. Potwierdzonych przypadków zakażeń jest we Włoszech mniej więcej tyle samo, co u nas, ale przy prawie dwukrotnie większej liczbie ludności i przy pięciokrotnie większej liczbie robionych testów.
To prawda, że Polacy co do zasady przechodzą zakażenie COVID-19 łagodniej niż Włosi czy Hiszpanie. Od początku pandemii z jej powodu zmarło w Polsce „tylko” 3614 osób (dane z 19 października). To faktycznie kilkadziesiąt razy mniej, niż corocznie umiera z powodu chorób serca i nowotworów, oraz „tylko” o 25 proc. więcej, niż ginie w wypadkach drogowych. Ale COVID-19 w odróżnieniu od wspomnianych przyczyn jest chorobą zakaźną. I gdyby nie obostrzenia, maseczki, higiena i dystans, zarażonych byłyby już miliony, a zmarłych dziesiątki tysięcy. Tak może być w przypadku, gdy zabraknie nie tylko miejsc i sprzętu w szpitalach, ale także lekarzy i pielęgniarek, by pomóc ludziom mającym kłopoty z oddychaniem. To wciąż realny scenariusz, z którym władza sama sobie nie poradzi. Zastrzegam od razu, że tym bardziej nie poradziłaby sobie z tym dzisiejsza opozycja.
Konieczna jest większa wrażliwość, dyscyplina i solidarność społeczna – zwłaszcza międzypokoleniowa. Nie roznośmy wirusa, nawet jeśli sami „nie boimy” się choroby i śmierci. Nie kpijmy z tych, którzy są ostrożni. Może mają pod opieką starszych rodziców, a może nie chcą głupio ryzykować, bo są potrzebni innym. Wiem, ile odwagi wymaga taki drobiazg, jak założenie maseczki. Nawet na pogrzebie kard. Grocholewskiego w archikatedrze poznańskiej, gdy w prezbiterium było nie mniej koncelebransów niż wiernych w nawie, to – jak pozostali: kardynałowie, biskupi i księża – nie założyłem maseczki, choć miałem ją w kieszeni. Za to tchórzostwo i zły przykład publicznie teraz przepraszam.
Cóż jednak powiedzieć o zdziczeniu bandytów, którzy w Warszawie pobili motorniczą w tramwaju, gdy im przypomniała o obowiązku zasłaniania ust i nosa? Albo o dwudziestoparoletniej wnuczce robiącej awanturę stareńkim dziadkom, że „umrą z paniki”, bo od czasu zaostrzenia pandemii przestali ją zapraszać na obiady? Rządzący też nie dają najlepszego przykładu. Informacje o ich króciutkich kwarantannach sugerują, że inne jest prawo dla nich, a inne dla zwykłych ludzi. W większości kościołów nie wiadomo, czemu od dawna zaprzestano modlitw i śpiewu suplikacji o zatrzymanie pandemii. – Jak długo można to śpiewać? – usłyszałem od organistki w jednej ze stołecznych świątyń. Czy już nie wierzmy, że Pan Bóg ma coś do powiedzenia w tym świecie?
Piszę te słowa przed zaplanowanym na 22 października (wspomnienie św. Jana Pawła II) posiedzeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niezgodności z konstytucją przesłanki eugenicznej dopuszczającej aborcję. Zgodnie z duchem prawa i dziedzictwem św. Jana Pawła II ocena przyzwolenia na zabijanie pod sercem matek dzieci, u których podejrzewa się nieuleczalną chorobę – jak u Jędrka z reportażu na s. 10 – może być tylko jedna. Oby tylko Trybunał Konstytucyjny odważył się tę ocenę wydać. To będzie miarą naszego szacunku dla życia człowieka w ogóle. I tego zagrożonego COVID-em i tego zagrożonego w majestacie Rzeczypospolitej pod sercem matek. Bo jedno jest życie i mamy je chronić zawsze i wszędzie.
opr. ac/ac