Jeśli ktoś chciałby wyjść w przebraniu upiora na ulicę i płatać głupie figle w ostatni wieczór przed 1 listopada, to warto, żeby pomyślał o tych, którym w ostatnim roku śmierć zabrała kogoś bliskiego. Może wtedy przejdzie mu ochota na żartowanie ze śmierci
Parada karawanów pogrzebowych to główna atrakcja przygotowana przez „Formację Elektrycznych Grabarzy” na wieczór poprzedzający uroczystość Wszystkich Świętych. Można będzie się na nią natknąć na dziedzińcu Miejskiego Domu Kultury w Mińsku Mazowieckim. Na szczęście tylko tam. Trudno bowiem przewidzieć reakcje mieszkańców, gdyby kawalkada karawanów krążyła wieczorem po mieście. Bo to aż nadto dyskusyjny pokaz pogrzebowej „mody”.
Organizatorom chodziło zapewne o oryginalność, żeby na przesyconym wielością propozycji rynku zwrócić na siebie uwagę. Mimo wszystko sukcesu im nie wróżę – jakkolwiek by to zabrzmiało – ani nie życzę. Szczęśliwie spala na panewce także próba zaimplementowania w Polsce obcych nam i w gruncie rzeczy wulgarnych obchodów Halloween. Jako zjawisko „inwazyjne” wobec naszego dość wysublimowanego świętowania nie znalazły one szerokiej akceptacji. Nasza kultura świętowania uroczystości Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego jest czymś pięknym i absolutnie wyjątkowym w skali świata. W jakimś stopniu wynika ona nie tylko z głęboko u nas zakorzenionego chrześcijaństwa, ale także z naszych dziejowych doświadczeń, które sprawiają, że do grobów naszych przodków podchodzimy z wyjątkowym szacunkiem. Dotyczy to w podobnym stopniu zarówno wierzących, jak i niewierzących Polaków.
Świadectwo nieprzyjmowania się obcych nam kulturowo zwyczajów najlepiej chyba widać w handlu i reklamie. Te dwie dziedziny są bowiem doskonałym „sejsmografem”, który błyskawicznie reaguje na trendy pojawiające się w społeczeństwie. Fakt, że w tym roku elementy związane z Bożym Narodzeniem zaczęły się pojawiać jeszcze przed końcem października, najdobitniej wskazuje, że na halloweenowych gadżetach nie da się tak zarobić, jak na asortymencie mającym związek z chrześcijańskimi świętami. Co więcej, podejmowane w szkołach i w mediach próby wykreowania mody na anglosasko-celtyckie Halloween spotkały się z adekwatną reakcją duszpasterzy, katechetów i rodziców, w postaci ożywienia praktycznego kultu świętych. Ciągle wzrasta ilość parafii, szkół i miejscowości, gdzie dzieci i młodzież uczestniczą w korowodach świętych, przebrane za wybrane postaci, z których wzorem życia się utożsamiają.
Może nie wszyscy pamiętają, jak w 78. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak (PO) zdecydował, że w stolicy Wielkopolski nie zostaną uruchomione syreny w Godzinie W. Argumentował to troską o przebywających w mieście uchodźców z Ukrainy, którym dźwięk syren przypominałby trwające działania wojenne i powodował stres. Jeśli więc ktoś mimo wszystko chciałby wyjść w przebraniu upiora na ulicę i płatać głupie figle w ostatni wieczór przed 1 listopada, to warto, żeby pomyślał o tych, którym w ostatnim roku śmierć zabrała kogoś bliskiego. Są wśród nas ludzie, którzy ze względu na przeżywaną żałobę nie są w nastroju do żartów ze śmierci. Chodzi nie tylko o Ukraińców, którzy wskutek rosyjskiej agresji tracą swoich krewnych i przyjaciół, ale także o miliony Polaków, którzy wyjątkowo często doświadczali śmierci w swoim najbliższym otoczeniu, choćby z powodu COVID-19. Prawie każdy z nas kogoś w tej pandemii utracił.
Z powodu trwającej pandemii i wojny za naszą wschodnią granicą śmierć stała się doświadczeniem, które nas na różne sposoby dotyka. Nie da się o niej zapomnieć, nie da się jej – jak chcieliby niektórzy – zlekceważyć i obśmiać. Nawet jeśli zrobimy wszystko, żeby „wyoutsourcingować” sprawy z nią związane do specjalistycznych firm, jak Zachód „wyoutsourcingował” swoją produkcję do Chin, to wcześniej czy później przyjdzie nam zmierzyć się ze śmiercią cudzą lub własną. Oby nie było to dla nas przykrym zaskoczeniem, jak natknięcie się na fotoradar podczas szalonej jazdy. Dlatego przed fotoradarami – przynajmniej w Polsce – obowiązkowo umieszcza się ostrzeżenia, a same urządzenia maluje na jaskrawe kolory. Nie po to, żeby nam zepsuć przyjemność jazdy, tylko żeby nie było zaskoczeń.
Trzeba przypominać o przemijaniu i o śmierci. Ale trzeba to robić niejako „w pakiecie” z mówieniem o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym, co jest sednem i sensem ludzkiego powołania. Śmierć nie ma wobec nas ostatniego słowa. Dlatego chyba szkoda, że choć czasem widzimy przemykające ulicami lśniące karawany, to rzadko napotykamy procesje żałobne prowadzone z modlitwą przez księdza. One bowiem wyrażają nie tylko smutek z powodu tego, co się właśnie skończyło, ale również nadzieję, że to nie jest ostateczny koniec. Pobudzają także do większej odpowiedzialności za życie, które trwa.