Co robił gen. Wojciech Jaruzelski na obchodach rocznicy II wojny światowej w Moskwie?
„«Synok», nie denerwuj się, nóż jest ostry, nie będzie bolało".
Obiecywałem sobie, że przynajmniej przez jakiś czas nie będę wracał na łamach „Przewodnika" do toczącej się nieustannie zimnej wojny polsko-rosyjskiej. No, bo argumenty zostały już publicznie wyłożone i wydawało się, iż nic nowego nie można w tej sprawie powiedzieć. Podobnie jak nic nowego nie da się powiedzieć o sensie wizyty prezydenta Kwaśniewskiego. Najroz-sądniej podsumował tę wyprawę socjolog Ireneusz Krzemiński na łamach „Rzeczpospolitej". Zimno, spokojnie i z dużą życzliwością dla prezydenta RP skonstatował, iż Aleksander Kwaśniewski wiedząc, że Polska będzie w Moskwie obrażana, nie zrobił literalnie niczego, by polski punkt widzenia przedostał się do opinii międzynarodowej. Kwaśniewski miał co najmniej trzy miesiące, by się przygotować, nagłośnić nasz punkt widzenia na Zachodzie, urządzić konkurencyjne obchody we Wrocławiu czy choćby w Kijowie. Nie zrobił nic. Pojechał, by w imieniu Polski znosić afronty i legitymizować generała Jaruzelskiego.
Okazało się jednak, że prezydent Kwaśniewski podczas tej wyprawy był w istocie osobą towarzyszącą. W zamyśle rosyjskich gospodarzy głównym polskim gościem okazał się generał Wojciech Jaruzelski. To on udzielał wywiadów rosyjskim mediom, to on był witany przez Władimira Putina, to on odbierał na Kremlu rosyjski medal. Nie bez powodu. Otóż Rosjanie, używając dyplomatycznej mowy gestów i symboli, powiedzieli jasno, jakiej Polski sobie życzą. To Polska generała. Ten zresztą odwdzięczył się stronie rosyjskiej serią wypowiedzi, niekuriozalnych nawet, a po prostu skandalicznych. Kiedy wybrał się na Syberię do grobu swojego ojca zesłanego z Wileńszczyzny jako „element socjalnie niebezpieczny", chwalił sowiecką syberyjską gościnność. Trudno to spuentować inaczej jak słowem - nieprzyzwoite. Kolejne pokolenia Polaków zsyłanych na Sybir od konfederatów barskich, aż po żołnierzy Armii Krajowej nie zauważyły tej sławetnej gościnności. A Jaruzelski, proszę, dostrzegł i pochwalił. Dodam dla porządku, że zdaję sobie sprawę, iż było setki i tysiące przyzwoitych Rosjan, dzięki którym Polacy zdołali przeżyć. Ale nawet dziewiętnastowieczni zesłańcy, jeśli komuś dziękowali, to konkretnym ludziom, a nie chwalili „tradycyjnej rosyjskiej gościnności" na Sybirze. No, i jeszcze jeden szczegół. Tych słów nie wypowiadał dzieciak, ale człowiek, który w oczach Rosjan (niestety, także niektórych Polaków) jest reprezentantem Rzeczypospolitej, generałem i byłym prezydentem państwa.
Na jednym skandalu wszakże pan generał nie poprzestał. W wywiadzie udzielonym rosyjskiej agencji „Nowosti" został zapytany o „polskie zbrodnie na jeńcach sowieckich" oraz o „zabór zachodniej Ukrainy i Białorusi". Dla niezorientowanych doprecyzuję, iż owym „zaborem" było powstanie II Rzeczypospolitej. I Jaruzelski z miedzianym czołem odpowiada - cóż, każdy naród ma w swojej historii karty ciemne i jasne, czyli zgadza się, że Polacy mordowali jeńców, i zgadza się przyjąć za Ribbentropem i Mołotowem interpretację o II RP jako państwie sezonowym. Rosyjski dziennikarz dopytywał jeszcze Jaruzelskiego o sprawę Katynia. „Ależ to zostało w zasadzie załatwione", oznajmił generał. Cały ton wypowiedzi publicznych Wojciecha Jaruzelskiego w Rosji nie różnił się niczym od służalczości i serwilizmu towarzyszy z epoki PRL. I powinien być lekcją dla tych wszystkich, którzy widzą Jaruzelskiego jako patriotę przygniecionego ciężarem odpowiedzialności i wprowadzającego stan wojenny w 1981 r. jako „mniejsze zło". Nic z tego. Generał udowodnił właśnie, że jest słabym człowiekiem, którego kręgosłup moralny został trwale złamany na syberyjskiej zsyłce.
Spór o historię stał się w czystej formie sporem o politykę. Podczas uroczystości moskiewskich 9 maja Polska została zwyczajnie obrażona. To nic, że to Polacy walczyli z hitlerowskimi Niemcami od pierwszego dnia wojny; to nic, że ponieśliśmy gigantyczne ofiary (drugie po Związku Sowieckim); to nic, że nie mając własnego terytorium, które okupowali Niemcy i Sowieci, zdołaliśmy wystawić czwartą armię koalicji antyhitlerowskiej. Okazuje się, że Hitlera pobili Rosjanie na spółkę z Francuzami i włoskimi antyfaszystami. Okazuje się, że polski prezydent siedzi gdzieś w dalekich rzędach w odróżnieniu od premiera Hiszpanii. Dowiadujemy się też z Moskwy, że największym sukcesem powojennej Europy jest proces pojednania rosyjsko-niemieckiego. Być może Aleksander Kwaśniewski mógł jeszcze naprawić sytuację, demonstracyjnie opuszczając trybunę po wysłuchaniu skandalicznej mowy Putina. Ale przecież Kwaśniewski to polityczny potomek generała Jaruzelskiego. Obaj w duchu zgadzają się z tym, co usłyszeli.
Spór polsko-rosyjski, którego jesteśmy świadkami, celowo podsycany przez Moskwę, dotyczy dnia dzisiejszego. Przeczytałem niedawno w rosyjskim portalu internetowym artykuł młodego publicysty, który dowodzi, iż Polska jest silna tylko wtedy, gdy Rosja jest słaba. Jaki więc jest sposób na powściągnięcie karygodnej buty Polaków? Potęga Rosji. I ten argument będzie w Moskwie wracał, we wszystkich możliwych środowiskach. Znakomity znawca rosyjskiej kultury profesor Jerzy Pomianowski radzi nam, byśmy siedzieli cicho. Mamy w Rosji przyjaciół-artystów, intelektualistów, uczonych, powiada profesor. Tak, mamy, ale ich głos nie ma żadnego wpływu na decyzje polityczne. Te zaś zmierzają do tego, by Polska zajęła w Europie miejsce przeznaczone nam przez tych, którzy odznaczali generała Jaruzelskiego. Miejsce „etnicznego pogranicza Zachodu", jak był uprzejmy napisać autor cytowanego wcześniej artykułu.
Co więc robić? Zachowywać się normalnie, a nie służalczo i nie awanturniczo. Przede wszystkim też porzucić niemądre mrzonki o jakiejś polsko-rosyjskiej przyjaźni czy specjalnych stosunkach. Stosunkach z Rosją taką, jaką jest Rosja Putina. Czeka nas zapewne co najmniej kilkuletni okres ochłodzenia. I powinniśmy go spożytkować do posprzątania własnego życia publicznego z rosyjskiej agentury.
A co do rosyjskiej gościnności, tak wychwalanej przez generała Jaruzelskiego, obawiam się, że doskonale opowiada o niej anegdota (jak najbardziej autentyczna) o pradziadku jednego z naszych posłów. Oto wracając z syberyjskiej zsyłki, dziadek ów zatrzymał się w chłopskiej rosyjskiej chacie. Gospodarze byli nadzwyczaj gościnni, nakarmili go, napoili kwasem i wódką, a nawet udostępnili mu najlepsze miejsce do spania - na piecu. Zmarznięty i zdrożony wędrowiec położył się, a gospodarze jeszcze kontynuowali biesiadę. Wszelako, tknięty najpewniej ręką Anioła Stróża, obudził się był i słyszy rozmowę gospodarzy. A ci nie mniej ni więcej, tylko rozwodzą się nad tym, jaka to piękna jest jego futrzana szuba i kożuchowe spodnie. Krótko mówiąc, dzielą się jego rzeczami. Pradziadek polityka zorientowawszy się w czym rzecz, cichaczem sięgnął po przydzieloną już komuś szubę i spodnie, po torbę z rzeczami, a następnie zerwawszy się z posłania, rzucił się do ucieczki. Biegnąc z paniką w oczach przez typowy dla syberyjskich wsi tunel, wykopany w śniegu, natknął się nagle na staruszkę, babcię gospodarzy. A ta spojrzawszy na niego ze zdziwieniem, oznajmiła: ,,«synok», nie denerwuj się, nóż jest ostry, nie będzie bolało".
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997--2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg