Podsumowanie roku 2006
Jesteśmy dziś bliżej posprzątania naszego państwa i uporządkowania otoczenia międzynarodowego niż przed rokiem.
Ten rok to był dziwny rok. Tak można by za Sienkiewiczem spuentować miniony rok 2006. Dziwny, bo wedle wszelkich wskaźników statystycznych, od zadowolenia społecznego po poziom wzrostu gospodarczego miniony rok był dla Polaków najlepszym po odzyskaniu niepodległości. A z drugiej strony komentatorzy telewizyjni i prasowi wprost turlają się ze śmiechu próbując wykpić wypowiedź premiera Kaczyńskiego, który stwierdził po prostu, że był to dobry rok.
Siadając do pisania tego podsumowania, wysłuchałem dyskusji w jednej ze stacji radiowych. Komentatorzy ekonomiczni wprost stawali na głowie, aby udowodnić, że wzrost gospodarczy po pierwsze był taki sobie, a po drugie nastąpił nie w wyniku, ale wbrew działaniom rządu. Rzecz jasna, gdyby było gorzej to, rząd byłby winien.
Dziwność minionego roku polegała między innymi na tym, że wbrew oczywistym faktom znaczna część elit opiniotwórczych starała się tworzyć atmosferę narodowej klęski i zagrożenia dla wolności dobrobytu i demokracji.
Trzeba przyznać, że premier i prezydent pomagali w tym jak mogli, bo w swoich wypowiedziach tworzyli nieustanny obraz ostrej walki. Tymczasem walka i owszem toczyła się, ale wyłącznie w warszawskim trójkącie bermudzkim, wyznaczonym przez gmach Sejmu, Pałacu Prezydenckiego i Kancelarii Premiera. Tam rzeczywiście walczono. PiS o zmianę oblicza państwa, Platforma Obywatelska o to, by się odróżnić od PiS-u, a pozostałe partie o przeżycie.
W życiu społecznym i gospodarczym wszystko toczyło się zwykłym trybem. Wystarczyło wejść do sklepów w przeddzień Bożego Narodzenia, by się przekonać, że żyje nam się lepiej niż kilka lat wcześniej. A edukacja demokratyczna zaczęła przynosić efekty - bo za największy sukces minionego roku w sferze polityki uważam dość wysoką frekwencję w wyborach samorządowych. Po raz pierwszy w dziejach naszej niepodległości więcej Polaków poszło do urn w wyborach lokalnych niż w sejmowych. To znaczy, że zaczynamy myśleć i działać jak normalne demokratyczne społeczeństwo typu zachodniego.
Zwykle na łamach „Przewodnika" pisywałem o sprawach międzynarodowych - zanim do nich przejdę, trudno nie odnieść się do jeszcze jednego elementu minionego roku - wysypu AGENTÓW i „agentów". Lustracja i likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych są przez premiera uważane za jeden z najważniejszych punktów ubiegłorocznej polityki. I rok zakończył się pod znakiem lustracji, ale pod bardzo niedobrymi auspicjami. Atak na arcybiskupa Wielgusa stał się - mam nadzieję wbrew intencjom atakujących - ciosem w autorytet Kościoła hierarchicznego. Ciosem, który z jednej strony wskazuje na potrzebę oczyszczenia z ofiar kompleksu Judasza, z drugiej jednak pozwala na zadanie pytania o sens i głębokość sięgania po dokumenty dotyczące naszych pasterzy przez dziennikarzy i historyków.
Nie miał usprawiedliwienia inny atak na znanego eksperta i dziennikarza „Gościa Niedzielnego" Andrzeja Grajewskiego. Jedna z gazet oskarżyła go o to, że był agentem WSI. Rzecz - bez względu na to, jak było w rzeczywistości-powinna być przedmiotem prokuratorskiego śledztwa, bo jeśli był, to gazeta „spaliła" wybitnego eksperta pracującego dla niepodległej Rzeczypospolitej, a jeśli nie był, to jest to ohydna zemsta kogoś, kto dopuścił się tzw. przecieku. W każdym razie takie publikacje, jak przytoczone wyżej, kompromitują ideę oczyszczenia życia publicznego z agentury i ludzi bez kwalifikacji moralnych. Ideę, żeby nie było wątpliwości słuszną i potrzebną.
Jako żywo przypomina to słynną „noc teczek" w 1991 roku, kiedy agenci mający nie teczki, a całe szafy wyprodukowanych donosów kryli się w cieniu oskarżonych. Do dziś pamiętam, jak od jednego z nich na sejmowym korytarzu usłyszałem dumne - „jestem w dobrym towarzystwie". Teraz Kiszczak i Jaruzelski mogą rechotać radośnie, bo nie oni są piętnowani, lecz ludzie przyzwoici.
O ile dla spraw wewnętrznych 2006 rok był rokiem nie tylko dziwnym, ale przede wszystkim dobrym, o tyle w polityce międzynarodowej bywało i strasznie, i śmiesznie, ale było nie najgorzej. Znowu - jeśli miałbym wskazać jedno wydarzenie, które zdominowało miniony rok w polskiej polityce zagranicznej, to wskazałbym zakup rafinerii naftowej w litewskich Możejkach przez firmę „Orlen". To nie tylko największa w historii inwestycja polska za granicą. To przede wszystkim inwestycja polityczna. Wbrew opinii wielu pseudospecjalistów polityka zagraniczna nie polega na wygłaszaniu słów. To materia zdominowana przez gospodarkę i decyzje o charakterze infrastrukturalnym. Zakup Możejek i zaangażowanie się we współpracę z państwami bałtyckimi w budowie elektrowni atomowej, mostu energetycznego i drogi „via Baltica" jest rzeczywistą realizacją polityki budowania pozycji Polski jako jednego ze współdecydujących państw Unii Europejskiej, a przecież takie mamy ambicje. Nie chcemy siedzieć cicho w kącie, ale uczestniczyć w budowaniu polityki Europy. I mimo wielu wpadek polskiej dyplomacji - w tym przede wszystkim zbyt małej kreatywności MSZ - jesteśmy bliżej tego celu niż przed rokiem. Europa wie, że musi się z Polską liczyć. To bez wątpienia sukces.
Porażką natomiast jest coś, co nie zależało od nas, na czym jednak nam zależało: Ukraina. Po entuzjazmie „pomarańczowej rewolucji" Kijów zaczął odpływać na Wschód. Przejęcie władzy przez prorosyjski rząd Wiktora Janukowycza źle wróży naszej polityce wschodniej. Pewnie nie mieliśmy dostatecznie wielu sił, by temu zapobiec. Niemniej jest to porażka i to porażka, która może przekształcić się w ostateczną klęskę Polski o ile USA i Europa nie zaangażują się mocno w przeciąganie Ukrainy na zachodnią stronę świata. Naszym zadaniem powinno być uparte przekonywanie partnerów, by to zrobili.
Tytuł tego komentarza jest parafrazą tytułu książeczki Stanisława Mackiewicza, wydanej w Londynie w roku 1943 i nazywającej ów rok rokiem złych wróżb. Cień Stalina kładł się wówczas nad Polską, a przyjaciele okazywali się przyjaciółmi fałszywymi. Rok miniony był rokiem dobrym i rokiem, który nieźle wróży na przyszłość. Jeśli pozbędziemy się politycznej febry, będzie lepiej, ale w dzisiejszych czasach febra nie jest chorobą śmiertelną. Jeśli potrafimy zbudować fachową dyplomację będzie nam łatwiej, ale i tak poprawiliśmy nasze notowania na rynku międzynarodowym.
Jeśli... Można tak podsumowywać długo. Wydaje się, że jesteśmy bliżej posprzątania naszego państwa i uporządkowania międzynarodowego otoczenia. Ale - i o tym warto pamiętać - nic nie zostało ostatecznie przesądzone. Mamy szansę, by za rok, podsumowując rozpoczynający się właśnie rok 2007, powiedzieć - to był dobry rok. Czy ją zrealizujemy, zależy od naszej wytrwałości i mądrości rządzących. O tę ostatnią modlimy się często podczas Mszy św. Może raz pomódlmy się w intencji nas samych, abyśmy za 12 miesięcy mogli powiedzieć: „warto było mieć nadzieję".
opr. mg/mg