Kolejne pożary w Polsce. Kto za tym stoi? Czy to już wojna hybrydowa?

Pożar hali na Marywilskiej w Warszawie i wiele innych nie są przypadkowe. Według wszelkiego prawdopodobieństwa stoją za nimi konkretni podpalacze, opłacani przez tajne służby obcego państwa. „Czyja korzyść, tego wina”, zauważa Grzegorz Cieślak, ekspert Centrum Badań nad Ryzykami Społecznymi i Gospodarczymi Collegium Civitas, specjalizujący się w profilaktyce i prewencji antyterrorystycznej oraz bezpieczeństwie pozamilitarnym.

Płonące połoniny w Bieszczadach, składowiska odpadów, bloki, szkoły, lasy – czy za każdym z tych zdarzeń może stać ktoś powiązany z obcymi służbami?

Aby przypisać takim zdarzeniom sprawstwo i intencje, należy w pierwszej kolejności ustalić sprawcę, a następnie drobiazgowo zbadać jego powiązania. Tak naprawdę dopiero na etapie procesowym można mówić o powodach działania sprawcy. Oczywiście nie bez znaczenia jest treść łacińskiej maksymy „czyja korzyść, tego wina” – „Is fecit, cui prodest”. Rosjanie i tak wykorzystają fakt zaistnienia takich zdarzeń – zarówno propagandowo, jak i taktycznie. Zysk taktyczny polega na tym, że służby zaangażowane w wyjaśnienie takich wydarzeń mają mniej czasu i zasobów na zabezpieczanie przed potencjalnym wrogim działaniem na innym kierunku. Konkludując – to możliwe i prawdopodobne, że służby Federacji Rosyjskiej inspirują przynajmniej część tych zdarzeń.

Ktoś musi im w tym pomagać. Kim są ludzie, którzy decydują się na współpracę z obcymi służbami?

Zacząłbym od tego, że w konsekwencji tacy ludzie są po prostu zdrajcami. Nie tylko w wymiarze etycznym, ale też w klasyfikacji prawnej – jest to bowiem przestępstwo. Zainteresowanie służb specjalnych, w tym wywiadu, nie koncentruje się na poszczególnych grupach społecznych. To proces dużo bardziej skomplikowany. Pojęcie „gwiazda socjometryczna” wyjaśnia sposób typowania osób, do których służby obcego państwa chciałyby dotrzeć. Taka „gwiazda” w swojej małej społeczności pełni funkcję sprawczą, ale może też – wyglądając na znacznie mniej istotną – ułatwiać dotarcie do tej, która taką funkcję sprawuje. Wywiad typuje osoby, które dla danego typu działania czy w danym procesie są lub mogą być w przyszłości przydatne. Na pierwszy rzut oka ludzie na wysokich stanowiskach albo mające dostęp do tajnych informacji to świetny „łup”, ale czasem takie „korzystniejsze aktywa” są na tyle dobrze zabezpieczone, że próba ich werbowania jest po prostu ryzykowna.

Tyle teorii. Praktyka pokazuje za to, że po pierwsze – przez ostatnie 23 lata władzy Władimira Putina wywiad rosyjski stał się nie tylko bardziej agresywny, ale też dużo mniej uważny. W dodatku w wyniku błędów czy też po prostu braku kompetencji rosyjskich generałów część jednostek wywiadowczych sił zbrojnych FR w pierwszych dwóch fazach wojny w Ukrainie została skierowana do bezpośredniej walki i zginęła. Dla naszego kraju oznacza to, że rosyjski wywiad będzie teraz skazany na sięganie po takie zasoby, jak np. członkowie grup przestępczych, którzy współpracowali z rosyjskimi grupami przestępczymi – często nie mając świadomości, że są one kontrolowane przez wywiad FR. Inną grupą działań będzie próba polaryzacji, skłócania, np. frakcji politycznych, lub zbierania danych obciążających – jedno i drugie prowadzi w konsekwencji do wykorzystania mechanizmu tzw. dźwigni negocjacyjnej. Jeszcze inną grupę będą stanowić osoby, które w przeszłości miały po prostu kontakt z rosyjskimi służbami specjalnymi, czasami nawet o tym nie wiedząc.

Służbom łatwiej zmanipulować szeregowego obywatela?

Myślę, że największy problem mają osoby nieposługujące się krytycznym myśleniem, niezastanawiające się nad konsekwencjami swojego działania, zawiedzione, zdegenerowane, zadłużone, które z racji swojej pozycji, dostępu do wiedzy lub miejsca będą przydatne wywiadowi. To, czy jest to szeregowy obywatel czy człowiek z tzw. świecznika, o tyle nie gra roli, że w tej drugiej grupie też bez trudu znajdę przykłady takich osób. Na szczęście działanie naszych służb przy ścisłej współpracy z sojusznikami z NATO, zwłaszcza w sferze technicznej, jest coraz bardziej efektywne. Zwyczajnie zdolność służb do obserwowania nawiązywanych i prowadzonych kontaktów z obywatelami naszego kraju stoi na coraz wyższym poziomie.

Pożary – np. obiektów firm powiązanych z sektorem zbrojeniowym – mają miejsce od kilku lat w całej Europie, tylko do tej pory informacje o nich nie były nagłaśniane. To dobre działanie?

Uważam, że o zdarzeniach, które stanowią zagrożenie dla obywateli, należy mówić szczerze i otwarcie. Najlepiej tak, aby wypowiedź o nich zawierała rekomendacje prawidłowego zachowania. Sądzę, że utrzymywanie czegoś w tajemnicy, „bo ludzie będą panikować”, to przejaw skrajnej arogancji. Oznacza bowiem w konsekwencji, że ten, kto informacją dysponuje, uważa wszystkich pozostałych za... głupców. Oczywiście czym innym jest zachowanie embarga informacyjnego przy zdarzeniu dotyczącym przemysłu zbrojeniowego lub o charakterze terrorystycznym, by nie wywołać fali naśladownictwa. Uważam jednak, że każde społeczeństwo zasługuje na prawdę, mimo że wiąże się to z ciążącą na obywatelach odpowiedzialnością. Skutki takich zdarzeń dotykają przecież każdego z nas, a sprawcy częściej atakują zwykłych obywateli niż np. polityków.

Coraz częściej mówi się o tym, że być może Rosja zaatakuje nasz kraj, a Polacy wciąż nie znają rodzajów sygnałów alarmowych, nie wiedzą, co wówczas mieliby zrobić. Co z tego, że są filmiki, jak spakować plecak ewakuacyjny, skoro mało kto wie, gdzie się z nim potem udać w razie zagrożenia.

Zacznę od tego, że mam plecak ucieczkowy, ewakuacyjny i nie oznacza to, że planuję ucieczkę albo że będę ewakuowany na jakichś szczególnych warunkach. Takie indywidualne działania prewencyjne to po prostu świadectwo bycia przygotowanym na zdarzenia o charakterze kryzysowym. Zdarzało mi się brać udział zarówno w misjach humanitarnych, jak i w organizacji czy prowadzeniu dużych ewakuacji. Wtedy jeden z moich plecaków też był ze mną, choć to ja pomagałem, a nie mi pomagano. To, gdzie się udać z plecakiem, a precyzyjniej dokąd się ewakuować, zależy w dużej mierze od dwóch czynników: charakteru ewakuacji, a zatem rodzaju kryzysu, oraz czasu, w jakim otrzymujemy informacje. Jeżeli ktoś robi założenie, że na zrozumiały przez siebie sygnał zagrożenia ewakuuje się sam lub z rodziną, to rzeczywiście istotną częścią planu jest trasa ewakuacji. Jeżeli natomiast czekamy na ewakuację o charakterze planowym i doraźnym organizowaną przez administrację, to trasa podróży będzie podyktowana możliwościami i planem realizowanym bez naszego udziału.

Wiedza na temat treści, sposobu podawania sygnałów alarmowych jest łatwo dostępna i wystarczy po nią sięgnąć. Na nasze mentalne przygotowanie mają wpływ dwa najbardziej zaniedbane czynniki. Pierwszy to edukacja i sposób nauczania treści na poziomie szkoły: sygnałów alarmowych, jurysdykcji poszczególnych służb, praktycznych umiejętności reagowania. Drugi stanowi szczere i rzetelne przedstawienie sytuacji przez polityków – od szczebla centralnego do starostwa, które w praktyce odpowiada za system zarządzania kryzysowego w naszym kraju. Póki w jednym i w drugim obszarze łatwo zdiagnozować deficyty, warto samemu sięgnąć zarówno do stron, np. RCB czy innych o charakterze poradnikowym, i uzupełnić wiedzę we własnym zakresie. Kiedy w czasie zajęć z moimi słuchaczami analizujemy problem, czy posiadać apteczkę i co powinno w niej być, często posługuję się następującym przykładem: „moja apteczka jest tym większa, im mniejsze moje zaufanie do NFZ”. To oczywiście żart, ale dobrze obrazuje sposób myślenia. Im więcej mankamentów dostrzegamy w systemie, tym większe powinno być nasze zaangażowanie, a nie bilans utyskiwania.

O terminie „wojna hybrydowa” słyszymy codziennie, ale nie zawsze wiemy, czym jest i dostrzegamy jej elementy w naszym życiu.

Mówiąc najprościej: wojna hybrydowa polega na współdziałaniu lub połączeniu konwencjonalnych i niekonwencjonalnych instrumentów siłowych i dywersyjnych. Ich synchronizowane wykorzystanie pozwala osłabić przeciwnika, osiągając efekt synergii. Tym, co nas dotyka na tym etapie, jest wojna informacyjna. Tu zamiast czołgów działa dezinformacja, radykalizacja, permanentna manipulacja. Obserwujemy to już od kilku lat i doskonałym obszarem badawczym są przede wszystkim media społecznościowe. Niestety i w tym obszarze aktywność Rosjan jest niezwykle wysoka.

Jak się przed tym bronić?

Oczywiście stosując krytyczne myślenie, ale... Problem polega na tym, że od blisko dwóch dekad przyzwyczailiśmy się do tego, że informacja, którą otrzymujemy, powinna być coraz krótsza, jak najbardziej przystępna i niewymagająca dodatkowej pracy. Tymczasem każda informacja jednoźródłowa jest informacją niepewną i kiedy mamy do czynienia z „newsem dnia”, warto wysilić się i sprawdzić go w więcej niż jednym źródle. Zwyczajnie zastanowić, przemyśleć, czy krzykliwy charakter informacji nie ma na celu ukrycia ewidentnych błędów logicznych, zmanipulowania nas. Niestety, ogromnym problemem właściwie całego kontynentu europejskiego jest fakt, że politycy partii populistycznych sami chętnie korzystają z takiej metody. Powoduje to – nie od dziś – swoistą utratę zaufania do rządzących, a to z kolei rodzi kolejny kłopot. Wojny hybrydowe bowiem wygrywa się m.in. poprzez zaufanie obywatela do rządzących i rządzących do obywatela.

Na co my, obywatele Polski, powinniśmy zwracać uwagę i jak się zachowywać, by pomóc władzom w dostrzeganiu zagrożeń?

Trochę inne czynniki wskazują na zdarzenie o charakterze terrorystycznym, inne na działalność wywiadowczą czy dywersyjną. Proponuję posiłkować się np. stroną internetową www.tpcoe.gov.pl. Jednak w pierwszej fazie działania wszystkie te zjawiska „karmią się” radykalizacją. To pierwsza przesłanka, na którą można zwrócić uwagę na poziomie rodziny czy szkoły.

Źródło: Echo Katolickie 22/2024

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama