Czy na linii Moskwa-Warszawa zrobiło się cieplej?
Na linii Warszawa-Moskwa nie jest potrzebne jakieś spektakularne ocieplenie, ale normalność, wyrażająca się w normalnych wymianach wizyt i dialogu na wszystkich szczeblach - od prezydentów po wojewodów.
Prezydent Lech Kaczyński został zaszczycony odwiedzinami Siergieja Jastrzembskiego. Doradca prezydenta Rosji na prośbę polskiego ministra spraw zagranicznych odwiedził Polskę i przekazał Kaczyńskiemu osobisty list Władimira Putina. Tak przynajmniej wyglądała warszawska wizyta Jastrzembskiego w relacjach wielu rosyjskich - ale i polskich -mediów. Cóż, kiedy Władimir Putin pozwolił na zadanie pytania polskiej dziennikarce na swojej konferencji prasowej (bo wiadomo, że to kto i o co pyta jest na Kremlu starannie uzgadniane przed taką pseudokonferencją), ostrzegałem, byśmy nie wiązali przesadnych nadziei z ociepleniem ze strony Moskwy. Zwłaszcza że wystąpienie Putina było obwarowane tymi samymi warunkami co wcześniej, a więc koniecznością rezygnacji z rozliczenia wspólnej historii oraz oczekiwaniem, że Polska przestanie protestować przeciwko budowie gazociągu pod dnem Bałtyku. Na dodatek rzecz cała została podana w niezbyt dla nas miłym słowianofilskim sosie. No, ale skoro na Kremlu nas zauważyli, to połowa mediów wpadła w zachwyt, że oto idzie ocieplenie ze wschodu.
Potem zaczęły pojawiać się kontrolowane przecieki z Kancelarii Prezydenta. Ma nas oto odwiedzić wybitny, czołowy polityk rosyjski z ekscytującymi propozycjami od samego Władimira Putina. Wybitnym politykiem okazał się Siergiej Jastrzembski, mający w Rosji status wysoki, ale nie najwyższy - doradcy prezydenta - nawet nie ministerialny. A przekazem - list Władimira Putina nie zawierający niczego ponad to, co wcześniej wiedzieliśmy. Jedyną nowością - jak wynika z informacji dotyczących treści listu - była zgoda Putina na to, by do spotkania prezydentów doszło na neutralnym gruncie, czyli poza Polską i Rosją. Nasza dyplomacja błyskawicznie zabrała się do takich poszukiwań, i wydaje się całkiem prawdopodobne, iż miejscem spotkania Kaczyński - Putin mógłby być Paryż. Przynajmniej taką możliwość sondowano podczas pobytu prezydenta RP we Francji.
W zamian za ten drobny gest urządzono doradcy rosyjskiego prezydenta iście królewskie przyjęcie. Miał okazję spotkać się z prezydentem i ministrem spraw zagranicznych, wszystkie gazety na pierwszych stronach odnotowały jego przyjazd. Z ich lektury nie wynikało, by strona polska przyjmując zwykłego doradcę niemal jak głowę państwa, uczyniła jakiś gest pod adresem Rosji. A był to gest niewątpliwy i w języku dyplomatycznym bardzo znaczący.
Lech Kaczyński wiedział, iż zależy nam na dobrych relacjach z Rosją oraz że jesteśmy skłonni do - dyplomatycznie mówiąc - sporej elastyczności.
Czym innym są jednak gesty dyplomatyczne, a czymś zupełnie innym wrzawa medialna wokół tej wizyty. Wrzawa zdecydowanie na wyrost, na dodatek zdradzająca brak dostatecznej kompetencji wielu komentatorów.
Ocieplenie w relacjach polsko-rosyjskich musi być zbudowane na realnych podstawach. A te są i pozostaną kruche dopóki strategia polityczna Warszawy i Moskwy będzie tak różna jak obecnie. No bo co wchodzi w sferę wspólnych zainteresowań obu państw. Po pierwsze sytuacja polityczna w ich bezpośrednim otoczeniu. Polska dąży do tego, by Ukraina a w przyszłości także Białoruś znalazły się jak najszybciej w NATO i w Unii Europejskiej. Popieramy (zbyt słabo i niekonsekwentnie, ale jednak) ruchy demokratyczne w tych krajach oraz ich ewolucję zmniejszającą poziom uzależnienia od Rosji. Moskwa tymczasem nie ukrywa, że uważa oba państwa za część własnej strefy wpływów i zależy jej na zbliżeniu, a w miarę możliwości na stworzeniu federacji z tymi państwami. W fundamentalnej sprawie politycznej pole dialogu nie istnieje, bo obie koncepcje wzajemnie się wykluczają. Jeśli idzie o współpracę gospodarczą, to Rosja dąży do tego, by - jak głosi jej doktryna bezpieczeństwa - zachować, a w miarę możliwości powiększyć dominację na rynku surowców energetycznych w rejonie Europy Środkowej, a także, by całkowicie zmonopolizować tranzyt energii, zachowując kontrolę nad rurociągami naftowymi i gazowymi. Rząd polski deklaruje tymczasem, że naszym priorytetem jest dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych zarówno dla Polski, jak dla całego regionu. Znowu różnica zasadnicza i fundamentalna. Gdy idzie o politykę celną, to po naszym wejściu do UE po stronie polskiej kompetencje zostały przeniesione do Brukseli. Podobnie jest gdy idzie o budowę i konserwację tras tranzytowych. Rosjanom jest na ten temat i łatwiej, i zręczniej rozmawiać z Komisją Europejską. Co do normalnej, codziennej wymiany handlowej, to toczy się ona pomiędzy firmami i wpływ państw na nią jest niezmiernie ograniczony. Wreszcie w polu idei rzecz przedstawia się następująco: nasze interpretacje i wizje historii są zasadniczo różne i jak się wydaje, pole do dialogu jest dramatycznie ograniczone. Rosjan można zrozumieć: mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (czyli II wojny światowej) stanowi zasadniczy czynnik spajający zatomizowane społeczeństwo rosyjskie w jeden naród. Jak mówił mi kiedyś jeden z rosyjskich przyjaciół, najpierw przez ponad 70 lat tłumaczono Rosjanom, że czasy carskie były okresem okrutnego samodzierżawia i zacofania, od którego należy się odciąć. Potem dowiedzieli się, iż rewolucja październikowa była zbrodniczym zamachem stanu, a epoka komunizmu nieróżniącym się od faszyzmu pasmem zbrodni przeciwko ludzkości. W efekcie cała rosyjska historia jawi się im jako jedno wielkie pasmo zła. I w tej czarnej przestrzeni jest jedno oczywiste dobro - Wielka Wojna Ojczyźniana, która wyzwoliła świat od Hitlera. Kiedy więc Polacy i Bałtowie mówią Rosjanom, że w latach 194 - l945 jedna okupacja zmieniła się na inną, to godzą w spoiwo ich narodowej tożsamości. Zrozumieć, to nie znaczy jednak zaakceptować. Rozumiejąc delikatność sytuacji, nie możemy zaakceptować kłamstw wokół masowego mordowania Polaków i zmiany granic. Nie możemy zaakceptować obrony paktu Ribbentrop-Mołotow i wielu innych mitów rosyjskiej historiografii. Tak jak poprzednio, pola do dialogu tutaj nie mamy. W gruncie rzeczy jedynie współpraca kulturalna i wymiana międzyludzka są polami, na których możemy z Rosjanami się dogadywać. To dramatycznie mało jak na współpracę sąsiednich państw.
Nieustanne oczekiwanie na jakiś przełom w relacjach rosyjsko-polskich jest po prostu szkodliwe. Taki przełom może nastąpić, ale dopiero po tym, jak Rosjanie zaakceptują wejście Ukrainy do NATO i demokratyczny oraz prozachodni rząd na Białorusi. A także wtedy, gdy zrozumieją, że polityka w XXI wieku jest polityką mocarstw handlowych, a nie mocarstw militarnych. Dzisiejsza Rosja Władimira Putina nie jest zdolna do takiej rewolucji mentalnej. Ocieplenie byłoby więc osiągane albo kosztem polskich interesów narodowych, albo też byłoby całkowicie sztuczne, obliczone na krótkotrwały efekt propagandowy w chwili dogodnej dla jednego lub obu partnerów.
Na linii Warszawa-Moskwa nie jest potrzebne jakieś spektakularne ocieplenie, ale normalność, wyrażająca się w normalnych wymianach wizyt i dialogu na wszystkich szczeblach - od prezydentów po wojewodów. Jest potrzebne porzucenie przez Rosję nieustannego kreowania Polski w świecie jako kraju oszalałych rusofobów. Jest potrzeba wymiany naukowców i studentów. Jest potrzebne większe zrozumienie obustronnych narodowych kompleksów i fobii. Tu zgoda. Polityka niepodległych państw to jednak domena interesów i pomiędzy Polską a Rosją nic się nie zmieni dopóki nad środkowo-wschodnią Europą - użyjmy porównania meteorologicznego - ciepły niż atlantycki nie zastąpi mroźnego wyżu syberyjskiego.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-20011 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg