Rozmowa z kandydatem na prezydenta RP Markiem Jurkiem
ks. Ireneusz Skubiś: — Proszę wybaczyć, że wrócę jeszcze do tragedii, która wstrząsnęła Polską — do katastrofy samolotu z Prezydentem RP i jego Małżonką na pokładzie oraz wieloma Pańskimi kolegami i przyjaciółmi. Jakie myśli pojawiły się wówczas w Pańskiej głowie?
Marek Jurek: — Najpierw był niesamowity wstrząs. Śmierć Prezydenta — to był wielki cios, ale śmierć każdego prezydenta ma wymiar heroiczny. Po chwili zaczęły też napływać wiadomości pokazujące bezmiar tragedii. Najpierw wiadomość, że pani Maria Kaczyńska zginęła razem z mężem. Wielkie wrażenie wywarła na mnie śmierć mojego kontrkandydata w wyborach — Jerzego Szmajdzińskiego. Miałem z nim prowadzić poważny spór, a tu krzesło, na którym miał siedzieć, jest i zostanie puste. Zawsze wielkie wrażenie robi na mnie śmierć ludzi niewierzących — o nich szczególnie musimy pamiętać. Zginęli moi przyjaciele, m.in. Aram Rybicki, z którym ostatnio mocno się spierałem, a z którym trzydzieści lat wcześniej zakładaliśmy Ruch Młodej Polski. Zginęli ludzie, których widziałem czterdzieści godzin przed katastrofą — Janusz Kochanowski i Janusz Kurtyka. Zginęła pani Teresa Walewska-Przyjałkowska, z którą występowaliśmy pół miesiąca wcześniej na sesji katyńskiej.
— Ta nowa sytuacja każe nam iść w kierunku zdefiniowania pewnych podstawowych pojęć, od których trzeba zaczynać budowę na nowo. Czym dla Pana jest państwo polskie?
— Dzięki państwu jesteśmy w pełni narodem: państwo jest tym, czym dom dla rodziny, a sprawność dla organizmu. To władza suwerenna i zbiór instytucji, przez które naród działa i może panować nad swym losem. Bez państwa naród nigdy nie zagwarantuje w pełni ludziom dobra wspólnego, pokoju i praw należnych wszystkim. Tragedia smoleńska pokazała, jak bardzo życie ludzi i narodów zależne jest od Boga, a samo z siebie kruche. Nie można żyć tak, jakby Boga nie było. A państwo istnieje po to, by chronić ludzi.
Żałoba po katastrofie pokazała również wspólnotę: ze zmarłymi (w wymiarze obcowania świętych) i naszą wzajemną, między sobą. Mamy prawo mieć nadzieję, że ta żałoba oczyści nasz patriotyzm: że będziemy bardziej traktować państwo jak dobro wspólne, bardziej cenić sobie wolność otrzymaną od Boga i możliwość podejmowania decyzji o wspólnej przyszłości. I że bardziej będziemy przeżywać wspólnotę narodu jako wspólnotę losu. W katastrofie smoleńskiej zginęło dwóch prezydentów, dwóch kandydatów na prezydenta, politycy wszystkich orientacji politycznych, a przede wszystkim Polacy wszystkich stanów, zarówno ludzie władzy publicznej, jak i Polacy reprezentujący społeczeństwo cywilne i tradycję — członkowie Rodzin Katyńskich, którzy jechali na groby swoich dziadków, rodziców, bliskich.
— Mówiło się o tym okresie — „rekolekcje narodowe”. Czy Pan Marszałek zgadza się z tym określeniem?
— Miałem takie wrażenie w dwóch aspektach. Po pierwsze — rekolekcje to zawsze czas (choćby częściowego) wyłączenia z bieżącego życia. Po katastrofie smoleńskiej zgiełk bieżącej polityki niemal zupełnie ustał. Po drugie — rekolekcje to czas nauki, zarówno słuchania nauk, jak i bezpośredniego przeżywania nauki, która płynie z samej liturgii. W czasie tych dni kwietniowych wielu przyjaciół mówiło, że budzi się rano, słysząc w sercu melodie i pieśni żałobne. A kazania na pogrzebach miały bardzo silny aspekt rekolekcyjny, pokazujący, co w życiu jest trwałe i ważne. Myślę, że i dla wielu niewierzących był to czas nawrócenia. Odpowiedź na najważniejsze pytanie: Czy był to czas nawrócenia dla nas jako narodu — przyniesie dopiero życie.
— Startuje Pan do fotela prezydenckiego. Z jakimi myślami i z jaką intencją Pan to czyni? Co chciałby Pan na ten temat powiedzieć wyborcom?
— Już wtedy, gdy podejmowałem decyzję o podjęciu kampanii prezydenckiej, w lutym, miałem przekonanie, że Polska potrzebuje prezydentury skupionej na sprawach, od których zależy przyszłość naszego kraju, życie naszego narodu — a nie na konkurencji partyjnej. Dziś konieczność skupienia się na tym, co naprawdę ważne, co trwałe, stała się jeszcze bardziej oczywista.
Przede wszystkim więc — prawa rodziny, bo przyszłość Polski idzie przez rodzinę. W naszym kraju 70 proc. dzieci przychodzi na świat w 30 proc. uboższych rodzin. Te rodziny muszą mieć świadomość, że w systemie podatkowym, w prawie dotyczącym macierzyństwa, w polityce edukacyjnej i kulturalnej Rzeczpospolita stoi po ich stronie, pracuje solidarnie z nimi. W interesie Polski jest, by jak najwięcej rodzin jak najlepiej podejmowało zadania rodzicielskie i wychowawcze. Wyzwanie demograficzne jest dziś dla Polski najważniejsze. Sygnał ostrzegawczy stanowi debata o wydłużeniu wieku emerytalnego, wywołana pod pretekstem starzenia się polskiego społeczeństwa. Tę tendencję musimy odwrócić.
Demografia to podstawa, horyzont to Polska w świecie, a przede wszystkim w Europie. Polska na forum europejskim nie musi wybierać między bezsilnymi protestami a bezsilnym przytakiwaniem. Powinniśmy we wszystkich wymiarach kształtować Europę, organizować poparcie dla naszych postulatów, kształtować silną opinię chrześcijańską (promującą cywilizację życia, prawa rodziny, wolność religii), budować solidarność środkowoeuropejską, energetyczną, współpracę krajów, które zachowały znaczący udział rolnictwa w gospodarce. Wszystko po to, by budować ład międzynarodowy, w którym niepodległa Polska będzie się mogła dobrze rozwijać.
— Fundamentem Pana działań jest od dawna obrona praw człowieka, a szczególnie prawa do życia.
— Szczególne znaczenie ma aktywna polityka praw człowieka. Polska — jako Ojczyzna Jana Pawła II — jest powołana do tego, by podjąć debatę na temat praw ludzkich. Bo przecież są nimi przede wszystkim prawo do życia, prawa rodziny, wolność religii. Tymczasem w Europie te zasady są regularnie podważane.
Sprawą szczególnie ważną dla gospodarczej przyszłości Polski jest zachowanie waluty narodowej — złotego. Własny pieniądz stanowi niezbędne narzędzie konkurencyjności naszej gospodarki na otwartym rynku europejskim. Nie możemy go porzucać.
Trzeba też uzdrowić naszą politykę, zbudować w niej przestrzeń dla zasad, przekonań i odpowiedzialności. Politycy nie mogą być tylko reprezentantami interesów lokalnych, powtarzającymi we wszystkich sprawach polityki kraju propagandę swoich partii. Nawet w najważniejszych momentach narodowych brakowało w polskiej polityce ludzi, którzy żądaliby od swoich partii realizacji dobra publicznego, gdy to było pomijane. W najlepszym razie politycy zadowalają się tym, że wolno im od czasu do czasu w głosowaniu zaznaczyć osobiste poglądy. Z reguły nawet tego brakuje. A przecież odpowiedzialność to coś znacznie więcej — to nie zasłanianie się osobistymi przekonaniami, ale działanie na rzecz tego, by dobro publiczne kierowało polityką państwa. Dlatego jestem zwolennikiem wprowadzenia wyborów większościowych w jednomandatowych okręgach wyborczych. A także zniesienia obecnego systemu finansowania partii politycznych.
— Czy widzi Pan szansę, aby życie polityczne w Polsce zostało trwale uzdrowione?
— Chcę uczynić wszystko, by zagwarantować państwu powagę, a życiu politycznemu — godność. Wielkie poruszenie moralne, które przeżyliśmy, przyniesie owoce, jeśli polityka będzie nastawiona na dobro wspólne narodu, jeśli skupi się na wielkich narodowych wyzwaniach, a nie na szukaniu moralnej legitymacji w cudzych błędach, w powtarzaniu: inni są gorsi.
Polsce potrzebna jest dziś prezydentura, która stanie ponad sporem rządu i opozycji. Taka jest konstytucyjna rola prezydenta. W każdej ze spraw będących przedmiotem sporu rządu i opozycji prezydent musi mieć jasne stanowisko, ale nie może być ono podyktowane względami partyjnymi. Prezydent musi patrzeć dalej, by główne wyzwania — demograficzne, europejskie, naprawy życia publicznego, decyzji dotyczących waluty narodowej — nie stanowiły przedmiotu sporów partyjnych. Poza tym w sporach powinny decydować racje i argumenty, dlatego prezydent musi nakłaniać rząd i opozycję do rzeczowej rozmowy, do liczenia się z wartościami i faktami. I do myślenia o przyszłości.
Dziś wszyscy żyjemy walką z powodzią. Ale gdy powódź minie, potrzebny jest narodowy plan ochrony przeciwpowodziowej. Musimy wykorzystać najbliższe lata na przygotowanie się do ochrony ludzi, gdy natura znowu podda próbie naszą solidarność i odpowiedzialność. Prezydent powinien nakłonić główne siły polityczne do publicznej umowy (analogicznej np. do zasady wydatków na obronę) o regularnym, corocznym przeznaczaniu w ciągu najbliższej dekady 1,5-2 mld zł na budowę zabezpieczeń przeciwpowodziowych. Te pieniądze nie mogą padać ofiarą kolejnych budżetów „wyborczych”, czyli przenoszenia środków na cele doraźnie popularne. Polska potrzebuje narodowej strategii — a prezydent powinien być jej gwarantem.
opr. mg/mg