To, co już wiadomo w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, stawia pod znakiem zapytania kompetencję polskich władz, instytucji państwowych i wojska
9 maja, gdy Bronisław Komorowski z Wojciechem Jaruzelskim świętowali w Moskwie Pabiedę, w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu kilkutysięczny tłum skandował: „Tu jest Polska„.
Zgromadzeni na apel powstałego dwa dni wcześniej „Ruchu 10 kwietnia„ składali podpisy pod petycją żądającą ustanowienia międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu.
Hymn, Rota, Boże coś Polskę z ostatnią frazą... „ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”, flagi, hasła „Powstań Polsko„, znicze i kwiaty to wszystko sprawiało, że atmosfera wielogodzinnego wiecu przypominała czas Solidarności. Teoretycznie skończył się czas narodowej żałoby, a jednak wystarczy niewielki impuls, by na ulicę wyszły tysiące. „Domagamy się prawdy", „nie wierzymy putinowskiej komisji", „żądamy komisji wiarygodnej — międzynarodowej" - dziś te głosy brzmią już inaczej niż wtedy, gdy rejestrowała je Ewa Stankiewicz w filmie „Solidarni 2010”. To nie rozpacz, ból i łzy po utracie ważnych osób w państwie, to jest stanowcze obywatelskie wołanie świadomych swoich praw Polaków - swoiste wotum nieufności dla działań władz. Mimo zapewnień premiera, że śledztwo jest pod kontrolą, mimo oświadczeń marszałka Sejmu, że państwo zdało egzamin, ludzie potrafią dostrzec wymowę faktów.
Dopiero teraz okazuje się, że przygotowania lotu najważniejszych osób w państwie były pasmem skandalicznych zaniechań. Polskie służby nie zadbały o kluczowe dla bezpieczeństwa informacje: listę potwierdzeń stanu lotniska — raportów o sprawności oświetlenia, łączności radiowej, sprawności obsługi meteorologicznej i pomiaru ciśnienia. Rząd kraju, który właśnie utracił w strasznym wypadku prezydenta i całe dowództwo armii, dowiaduje się o tym, bo jakiś białoruski dziennikarz zrobił zdjęcie, jak kilkadziesiąt minut po tragedii Rosjanie wymieniają żarówki. Czy nasze MSZ, wywiad, kontrwywiad, BOR nie mogły tego wcześniej sprawdzić? Dlaczego nie zażądano, by na wieży kontroli lotów był polski specjalista, choć standardowo żądają tego inne państwa przy lotach o takiej randze?
Wiemy już, że lotnisko w Smoleńsku nie jest klasyfikowane w katalogach międzynarodowych, kontroler lotu nie znał angielskiego, a nasze MSZ nie wystąpiło z notą, by sprowadzenie samolotu premiera (7.04), a potem samolotu prezydenta, odbyło się według międzynarodowych procedur.
Kiedy wysyłam moje dzieci na zieloną szkołę, mam prawo zażądać, by policjant sprawdził trzeźwość kierowcy i aktualne badania techniczne autokaru. Gdy patrol drogówki zatrzymuje mnie na trasie, sprawdza ubezpieczenie i datę ostatniego przeglądu. Są to normalne działania. Jakimi dyletantami muszą być ludzie kierujący naszym państwem, skoro podległe im instytucje nie przeprowadziły tak podstawowych procedur? Gdy porywacze Krzysztofa Olewnika popełnili samobójstwo, min. Zbigniew Ćwiąkalski został zdymisjonowany. Gdy ministrowie Platformy układali ustawę hazardową na cmentarzu, stracili stanowiska. Teraz, gdy okazuje się, że podległe bezpośrednio premierowi służby nie zadbały o podstawowe standardy bezpieczeństwa, gdy MSZ nie wykonało elementarnych działań, by ochronić życie tylu ważnych ludzi, nikt nie czuje się odpowiedzialny. Dlatego ludzie wychodzą na ulicę. Okazało się, że nie wystarczy zarządzać nastrojami społecznymi, nie wystarczą uśmiechy i badania słupków poparcia. Państwo to poważna sprawa, a do rządzenia należy brać profesjonalistów. Skrajna nieodpowiedzialność władzy wobec tak strasznej katastrofy byłaby w każdym normalnym kraju powodem natychmiastowej dymisji premiera.
opr. mg/mg