Euromegalomania

Jeśli ktoś chciałby odbyć szkolenie z ogłupiającej propagandy sukcesu i metod skutecznego zarządzania ludźmi za pomocą socjotechniki, z całą pewnością mógłby przyjechać przed EURO 2012 na warsztaty do Polski!

Jeśli ktoś chciałby odbyć szkolenie z ogłupiającej propagandy sukcesu i metod skutecznego zarządzania ludźmi za pomocą socjotechniki, z całą pewnością mógłby przyjechać przed EURO 2012 na warsztaty do Polski!

Ekstaza i amok, jakie ogarnęły część naszego społeczeństwa, w tym większość polityków pamiętnego 18 kwietnia 2007 r., kiedy ogłoszono, że Polska z Ukrainą będą gospodarzem EURO 2012, choć już wówczas mogły u nielicznych budzić uśmiech politowania, dopiero dziś, z perspektywy czterech lat okazują się prawdziwie żenujące. Wiele wskazuje na to, że dęty mit „skoku cywilizacyjnego”, „boomu inwestycyjnego” i związanej z nim prosperity ekonomicznej, która podniesie stopę życiową każdego Polaka, runie z dramatycznym hukiem, rozbijając się nie tylko o naszą narodową reputację, ale też poważnie wstrząsając naszymi budżetami. Rozdęte wydatki związane z organizacją EURO, zarówno w budżecie państwowym, jak i w lokalnych budżetach poszczególnych samorządów, to nic innego jak nasze podatki; także z naszych środków spłacane będą kredyty, jakie władze w naszym imieniu zaciągnęły na realizację takich megalomańskich inwestycji, jak choćby budowa czy przebudowa stadionów. Załamanie finansów publicznych, jakie może wystąpić w związku z EURO, wynika z tego, że budżety miast — gospodarzy EURO obciążają przede wszystkim inwestycje sportowe i infrastrukturalne. Wielu mieszkańcom tych miast oczy otworzyły się szeroko dopiero niedawno, bo jeszcze jesienią — w okresie kampanii wyborczej do samorządów — rzeczywistość medialna spotów wyborczych ukazywała nam Polskę przed EURO jako kraj płynący mlekiem autostrad i nowoczesnych kolei oraz miodem imponujących stadionów i fantastycznych miejskich rozwiązań drogowych.

Przebudzeni z hipnozy

Z tej przedwyborczej hipnozy zaczęły nas wyrywać kolejne wydarzenia ostatnich miesięcy: burdy na stadionach, m.in. w Bydgoszczy, nad którymi nie umiała dobrze zapanować policja, sprzeczność stanowisk władz rządowych i samorządowych w ocenie tych wydarzeń, naprzemienne zamykanie i otwieranie stadionów przez wojewodów dla publiczności, zwanej ostatnio pieszczotliwie według obowiązującej coraz powszechniej nowomowy „kibolami”. Wreszcie informacja o „chińskich” autostradach w Polsce, których Chińczycy postanowili jednak nie budować, o 403 kilometrach dróg, których zabraknie wg NIK-u w czerwcu 2012 r. i o tym, że superszybkie pociągi Pendolino wprawdzie pewnie będą przez polskie koleje zakupione, ale dopiero po EURO. Zresztą po co mielibyśmy kupować je przed mistrzostwami, skoro do czasu ich rozpoczęcia nie zdążymy przebudować sieci kolejowej w taki sposób, by pociągi mogły na torach rozwinąć swą optymalną prędkość ponad 250 km na godzinę. Zresztą, jak donosi raport Najwyższej Izby Kontroli, na rok przez piłkarską fetą nie ma nie tylko nieprzerwanych autostrad pomiędzy miastami — gospodarzami mistrzostw, ale też na tych newralgicznych trasach nie istnieje alternatywna, satysfakcjonująca sieć szybkich połączeń kolejowych, a na dworcach: Zachodnim w Warszawie i Głównym w Poznaniu przebudowa raczkuje, ociąga się i nie daje gwarancji pełnego zakończenia prac w ciągu najbliższych 11 miesięcy. NIK pociesza, że same stadiony może jednak zdążymy zbudować, ale czy będzie nam dana szansa, by do nich dojechać? Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy zima 2011/2012 uraczy nas długotrwałym siarczystym mrozem, który zatrzyma i tak niemrawy ruch na placach budów.

A jak fascynującym zjawiskiem socjologicznym na kolei może być zima, przekonaliśmy się w grudniu minionego roku, kiedy to zwykła zmiana rozkładu jazdy pociągów spowodowała trwający kilkanaście dni chaos organizacyjny i paraliż w ruchu — opóźnienia w kursowaniu pociągów osiągały nawet 12—14 godzin.

Jakże przykro jest patrzeć, gdy złośliwe i prymitywne żarty na temat Polnische Wirtschaft, jakimi nazbyt często otaczano Polaków pracujących za naszą zachodnią granicą w latach 80., dziś, w wolnej i nowoczesnej podobno Polsce stają się bolesną rzeczywistością.

Tańczy cała szopka

Porównując fanfaronadę władz sprzed czterech lat, kiedy to „opijając” sukces związany z organizacją EURO 2012 w Polsce i na Ukrainie, roztaczano przed nami fantasmagoryczne wizje, z mizerią rzeczywistości na rok przed mistrzostwami, nie sposób zapytać o priorytety naszego życia publicznego. Czy po to, by zapewnić Polsce „skok cywilizacyjny” trzeba było czekać na możliwość organizacji w naszym kraju mistrzostw Europy w jakiejś dyscyplinie sportowej? Czy Polacy nie zasługują na to, by ów „skok” oferować im na drodze wytrwałej, codziennej, acz rozciągniętej na dziesięciolecia pracy organicznej, zamiast odwoływania się do jednorazowej, akcyjnej hiperaktywności zakończonej coraz bardziej prawdopodobnym blamażem? Wreszcie, czym tak szczególnie wielkim jest dla dobrobytu społeczeństwa takie zjawisko jak piłka nożna, że potrafi ono zdominować życie publiczne prawie 40-milionowego kraju, angażować rzekomy autorytet najwyżej postawionych polityków do tego stopnia, że aby zaimponować wyborcom pokazują się nam oni w sztafażu boisk sportowych, przybrani w nylonowe kostiumiki piłkarzy?

Dlaczego budowa stadionów za setki milionów złotych finansowana jest z pieniędzy publicznych, podczas gdy nikt nie jest w stanie zapewnić, że kwoty te zwrócą się, pomnażając zasobność obywateli i gmin, w których owe stadiony kolosy wzniesiono? Te retoryczne pytania można by mnożyć w głuchą nieskończoność i odbijałyby się one jedynie pustym echem w próżni publicznej debaty w Polsce. Czy zresztą można unosić się gniewem i zdziwieniem, skoro wynalazek otępiania mas sięga rodowodem starożytności i ujmuje się w wymownym haśle „chleba i igrzysk”?

Patrzymy na nasz kraj przez pryzmat wyniesionego do rangi publicznego idola EURO 2012 i uśpieni narkotyzującym śpiewem politycznych obietnic, coraz rzadziej decydujemy się na przetarcie oczu ze zdumienia i na głos rozsądnej krytyki. Nie razi nas, że w sytuacji, kiedy w Polsce brakuje pieniędzy na świadczenia zdrowotne dla wielu obywateli, gdy podnoszony jest podatek VAT, gdy „zielona wyspa” zalewana jest przez brunatny potok politycznej obłudy, stać nas na to, byśmy konwojowali w asyście policji kibiców miejskimi autobusami, które owi „kibole” bez zastanowienia demolują. Dlaczego płaci za to obywatel, a nie na przykład klub, organizator meczu, albo zagadkowi pasażerowie tych autobusów? Czy właśnie dla tego typu ekscesów budujemy za miliardy złotych stadiony? Gdy w maju 2010 r., kibice masowo wylegli na Stary Rynek w Poznaniu, by manifestować w sobie właściwy sposób radość z powodu jakiejś kolejnej wygranej ich ulubionego klubu, służby porządkowe nie widziały nic złego w obsiadaniu zabytkowych loggi renesansowego ratusza poznańskiego, załatwianiu potrzeb fizjologicznych w narożach przyrynkowych kamienic, w publicznym piciu alkoholu i całonocnych wrzaskach połączonych z odpalaniem rac. Ów spektakl kibolskiego entuzjazmu uświetnił nawet swą obecnością prezydent miasta. Już po roku jednak podobne zdarzenia, z tym że polegające na wtargnięciu kibiców na murawę stadionu w Bydgoszczy, władze i służby uznały za naganne. No to jak jest naprawdę — jednego roku można odpalać race i pić piwo w miejscu publicznym, wyrażając w ten sposób osobliwie pojętą radość z wygranej, albo żal z przegranej, a następnego nie można już rac odpalać, gdyż stadion — o, zgrozo!- zostanie dla kibiców zamknięty? Nawet najbardziej zdyscyplinowany „kibol” będzie taką niekonsekwencją władz zdezorientowany! Strach pomyśleć, jak zapewnione zostanie bezpieczeństwo na EURO 2012, skoro na znacznie bardziej poślednich meczach nigdy nie ma pewności, co się wydarzy.

I tak trwa chocholi taniec, za który wszyscy zapłacimy. „Tańcuj, tańczy cała szopka, a cyś to ty za parobka?”. Nasza szopka ma jednak jeszcze przed sobą przynajmniej jedną odsłonę, wszak jesienią czekają nas kolejne wybory. Również podczas nich zapewne wskrzeszony zostanie mistyczny nieomal mit EURO 2012. Może wówczas znajdzie się kolejny cudotwórca, który obieca nam nową epokę cudów. I tak uśpieni, upojeni czarem rozciąganej przed nami wizji sukcesu i powodzenia przetrwamy przyszłoroczne mistrzostwa, przekonani, że nikt inny nie zorganizowałby ich tak dobrze jak my! A w lipcu 2012 r. wyruszymy na wakacje w zatłoczonych wagonach, wlokących się przez cały dzień do Zakopanego czy Międzyzdrojów, marząc o nowoczesnych autostradach, ekskluzywnych dworcach i mknących z zawrotną prędkością pociągach o kosmicznie opływowych kształtach...

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama