Kim jest artysta? Człowiekiem wrażliwym, zdolnym, utalentowanym. I jeśli tak go traktujemy, wszystko jest w porządku. Problem zaczyna się, gdy ktoś zaczyna twierdzić, że artysta nie podlega tym samym zasadom moralnym, co my – szaraczkowie. A jeszcze większy problem – gdy artysta zaczyna pouczać innych, jak mają żyć i staje się „autorytetem moralnym”.
On natchniony i młody był – któż z naszego pokolenia, które choć trochę otarło się o PRL nie pamięta tych słów? Rzeczywiście Jacek Kaczmarski był młody i natchniony, a teraz po śmierci barda jego córka pierze publicznie rodzinne brudy i kala pamięć swojego ojca. Aktorka Patrycja Volny w książce "Niewygodna", opowiada o swoim ojcu jako infantylnym egocentryku, uzależnionym od alkoholu, używającym przemocy, emocjonalnie niedojrzałym, nieumiejącym okazywać uczuć, a może nawet wykorzystującym swoją córkę. Oczywiście to sprawa rodzinna i przede wszystkim między córką a ojcem, ale i nas jakoś dotyka, bo przecież był jakimś autorytetem, na jego pieśniach uczyliśmy się co prawda, co kłamstwo, co honor, co podłość. A więc co się stało już nie z naszą klasą, a z naszym autorytetem? Jeszcze jeden sięgnął bruku.
Naprzeciw moich rodziców mieszkali Pani Zosia i Pan Jan. Pan Jan był krawcem, a Pani Zosia salową w szpitalu. Pochodzili ze wsi i dopiero po dwudziestu latach małżeństwo udało mi się dostać mieszkanie w mieście – wcześniej musieli codziennie dojeżdżać do pracy z rodzinnej wioski. Wychowali 3 synów. Nigdy o nich nie napisano artykułu, ani nie występowali w telewizji. Ich życie było pełne pracy i różnych trosk związanych z rodziną. 13 grudnia 1981 w ostatniej chwili, kiedy esbecja już wchodziła na naszą klatkę, mój ojciec wparował w piżamie w środku nocy do ich mieszkania i tak udało mu się uniknąć aresztowania. Nikomu się nie napraszali ze swoimi opiniami. A jednak to oni są dla mnie autorytetami moralnymi i zawsze chętnie słuchałem tego, co mają do powiedzenia o otaczającym nas świecie. Dlaczego? Dlatego, że widziałem zgodność między ich życiem, a tym co mówią. Życie potwierdziło też trafność ich poglądów i przekonań.
Mam kolegę szkolnego, który pracuje w słynnym instytucie fizyki nuklearnej w Los Alamos w Stanach Zjednoczonych. Zajmuje się pewnymi cząstkami elementarnymi. Kiedyś zapytałem się go ilu ludzi na świecie rozumie to, o czym on pisze w swoich artykułach: „Około 50”. Dla mnie jest on niewątpliwie autorytetem naukowym w tej dziedzinie. Inny znajomy jest bardzo dobrym lekarzem i zawsze się go radzę w sprawach zdrowia. Ten lekarz bardzo lubi rozprawiać na temat samochodów. Czyta jakieś czasopisma motoryzacyjne i uważa się za fachowca w tej dziedzinie. Dużo jeździłem po bezdrożach i górach różnymi samochodami – średnio rocznie powyżej 50.000 km i jego opinie raczej puszczam mimo uszu. Tak więc jako lekarz jest on dla mnie autorytetem, ale już nim nie jest w sprawach samochodowych.
Co to jest autorytet moralny? To człowiek, który całym swoim życiem dowiódł, że umie rozróżnić dobro i zło oraz potrafi w swoim życiu dokonane wybory realizować. Czy szewc lub rzeźnik jest z racji wykonywanego zawodu autorytetem moralnym? Oczywiście nie! I dokładnie tak samo ma się rzecz z dziennikarzem, kompozytorem, poetą i noblistą. Otóż między dyrektorem teatru a rzeźnikiem nie ma w tej kwestii żadnej różnicy, a nawet jest, bo ze względu na wykonywaną pracę i zasięg oddziaływania dyrektorowi powinno się stawiać wyższe wymagania co do odpowiedzialności za swoje słowa i czyny.
Dużą część życia przepracowałem w mediach i w różnych dziedzinach związanych z różnoraką twórczością. Zawsze zastanawiało mnie jak dużo ludzi w tym środowisku ma rozwalone życie: rozwody, uzależnienia, nerwice, samobójstwa – to nie wyjątki, lecz czasami wręcz reguła. W mojej grupie podczas studiów filmowych wszyscy panowie oprócz mnie byli alkoholikami. Ludzie często totalnie zagubieni w swoim życiu, niedojrzali i nie będący stanie wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. W pewnym sensie jest tak, że do mediów i sztuki ciągną często ludzie, którzy już mają różne życiowe „garby” i praca w telewizji, na estradzie czy w filmie nie tylko nie pomaga im rozwiązać swoje problemy, lecz na odwrót jeszcze je pogłębia. Oczywiście nie zmienia to faktu, że to ludzie zdolni, a często wręcz genialni i dla mnie wielu, których spotkałem, jest autorytetami w swoim rzemiośle. Już starożytni uważali wszelkiego rodzaju natchnienia za wynik psychicznych zaburzeń. I rzeczywiście ludzie mający problemy z emocjami i psychiką są często bardziej wrażliwi, twórczy, ekspresyjni czy ekshibicjonistyczni. Np. tancerze w balecie to w ogromnej większości homoseksualiści, no bo jaki normalny facet zechciałby podskakiwać w rajstopach na scenie w rytm muzyki? Do tego potrzebna jest kobieca wrażliwość. Te różne problemy psychiczne też są często źródłem ich moralnych i życiowych problemów, szczególnie gdy dadzą sobie wmówić, że twórczość upoważnia ich do naruszania norm etycznych. Gdzie się nie ruszymy w środowisku artystycznym, to zobaczymy jakąś nędzę: Hłasko wchodzący do literatury przez łózko Andrzejewskiego (w swoim dzienniku Kisiel wspomina jak ten ostatni lazł na niego: jak pisze „obrzydliwość”), Stachura przez łóżko Andrzejewskiego, Bruno Schulz przez łoże Nałkowskiej. A „Trans-Atlantyk” Gombrowicza to dzieło sztuki, czy bardziej marzenia starego geja? Jego oficjalny dziennik to głębokie refleksje, a prywatny, chowany do szuflady – spis chłopców, których przeleciał w zaułkach Buenos Aires. I to ich sprawy. Oni się z nich rozliczali przed bliskimi i przed Bogiem.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy ktoś zaczyna twierdzić, że artysta jako że jest artystą, to nie może podlegać tym samym zasadom moralnym co my szaraczkowie. A jeszcze większy problem, kiedy jeszcze inni mówią, że kuglarze, grajkowie, bardowie, reżyserzy, klowni, wierszokleci i inni mają nas uczyć na swoim przykładzie jak żyć i jak w tym życiu postępować. Zadziwiające są jednak nie słabości pisarzy czy aktorów (są grzesznikami jak i my szaraczki), lecz to jak wciska się tych ludzi przeciętnym zjadaczom chleba jako „autorytety moralne”. Jeszcze nie tak dawno „samobójcy, innowiercy, nie ochrzczeni, wyklęci, skazani przestępcy, zatwardziali grzesznicy, aktorzy i kuglarze, żebracy nie mogli być pochowani w poświęconej ziemi”. Moliera ze względu na jego życie i teatralne zajęcie chowano na cmentarzu w tajemnicy przed duchowieństwem, które kategorycznie nie wyraziło na to zgody. Nie chodziło tutaj jednak o sprawy religijne, lecz o bardzo niski prestiż tego typu zawodów jeszcze do początku XX wieku. Caravaggio był genialnym artystą, ale niezbyt cnotliwym człowiekiem. Czy jego talent usprawiedliwia jego słabości? Jestem przekonany, że nie. I dlatego współcześni cenili jego obrazy, a mniej zachwycali się jego życiem. To samo można powiedzieć o Rafaelu i jego Fornarinie, czy też homoseksualnych fascynacjach Michała Anioła, oskarżeniach o pedofilię Polańskiego itd. itp. ect. … Paul Johnson w swoich książkach „Intelektualiści” i „Twórcy” pokazuje jacy byli w rzeczywistości, w życiu prywatnym i rodzinnym, wielcy twórcy i myśliciele XIX i XX wieku, przed których autorytetem każą nam dzisiaj leżeć plackiem.
Dlaczego aktor, piosenkarka czy pisarz ma być dla innych wyrocznią o tym, jak żyć i być wzorem do wykonywania wyborów moralnych? Otóż nie ma dla tego żadnych podstaw! Bycie pisarzem lub poetą i posiadanie talentu w tej dziedzinie nie oznacza w żadne sposób, że mamy słuchać tego człowiek w momentach podejmowania ważnych decyzji życiowych. Dlaczego prezenter telewizyjny ma mieć jakiś szczególny autorytet w kwestiach dyskusji o aborcji lub adopcji dzieci przez homoseksualistów? Dlaczego mam na kolanach słuchać tego, co mówi na temat dopuszczalności in vitro i wychowania seksualnego dzieci profesor, który znęca się nad swoją żoną i jest uzależniony od alkoholu? Wypowiadają się? To ich prawo. Ja jednak najpierw się zapytam o dobro lub zło, którego dokonali w swoim życiu, jakimi byli rodzicami, czy wysługiwali się komunistom i jak się z tego rozliczyli? Mają talent czy sukcesy? Tak, zgadzam się z tym, ale równocześnie nie będę ich uważał za doradców w tym jak żyć i szukać szczęścia, ponieważ biografie wielu z nich dowodzą niezbicie, że nie mają oni sami w tych sprawach wielkich sukcesów.
Dlaczego my sami skłonni jesteśmy bezkrytycznie z otwartymi ustami wysłuchiwać i przyjmować jako prawdy objawione dyrdymały wypowiadane przez celebrytów (kiedyś nazwano by ich kuglarzami)? W każdym z nas tkwi pragnienie bycia kochanym. Jednym z wyrazów tego pragnienia jest marzenie o „byciu Kimś”. „Bycie Kimś” podziwianym, wielbionym, znanym i godnym miłości. Celebryta wydaje się nam się właśnie takim „Kimś”, kto ma w sobie coś, co zasługuje na podziw i miłość innych. Ponieważ mają ten drogocenny klejnot, który wzbudza u innych podziw i uwielbienie, to wydaje się nam, że są od nas lepsi i bardziej godni kochania, a przez to i ich słowa godne wiary. Niezbyt przy tym zwracamy uwagę, że oni sami poprzez sławę nie zdobyli tej tak upragnionej miłości. Przykładów można by mnożyć w nieskończoność: Marilyn Monroe, Kurt Cobain, Stachura i wielu innych, którzy swoje sławne życie zakończyli samobójstwem. Jest talent, jest inteligencja i jest mądrość. Pan Bóg obdarza dwoma pierwszymi według swojego uznania. Mądrość jest teoretycznie osiągalna dla każdego, lecz w praktyce nie zawsze idzie w parze z talentem lub inteligencją. Trzeba nam uczyć się odróżniać wiedzę od mądrości. Dlatego też ja sam w sprawie fizyki zwrócę się do kolegi z Los Alamos, w sprawie zdrowia do lekarza, w sprawie samochodu do mechaniki, a w kwestiach życiowych i moralnych do Pani Zosi i Pana Jana. I tak jeśli bard będzie dla nas będzie po prostu bardem, to mniej nas będzie bolało, że ten bard był także po prostu człowiekiem.