Rok w plecy

Rok 2004 - co zdarzyło się w Polsce i co z tego wynika

Dwanaście miesięcy temu, podsumowując wydarzenia polityczne roku 2003, pisałem, że był to „rok w zawieszeniu" - wiele spraw się zaczęło, ale żadnej nie doprowadzono do satysfakcjonującego końca. Rok 2004 zasługuje na ocenę jeszcze bardziej surową. Był to rok zmarnowany. Mówiąc językiem potocznym - mamy ten rok w plecy, bez żadnego pożytku.

Czas marnowali i rządzący, i opozycja, ale oczywiście największa odpowiedzialność spoczywa na tych pierwszych. Kolejny rok przegadano o tym, jak bardzo potrzebne jest uzdrowienie finansów publicznych, ale po całym tym gadaniu pozostają one równie chore jak były, zadłużenie państwa wciąż wzrasta, pieniądze jak były marnowane, tak są, i nikt nie potrafi zaproponować niczego poza doraźną kosmetyką, na dodatek zupełnie nie trzymającą się całości - głosami tych samych posłów z rządzącej lewicy przegłosowano najpierw dziewiętnastoprocentowy podatek liniowy od firm, a potem pięćdziesięcioprocentowy od największych dochodów osobistych, co i tak absurdalnie skomplikowany system czyni absurdalnym jeszcze bardziej , tworząc prawdziwy raj dla cwaniaków. Tradycyjnie zresztą, podatki pozostają ulubioną zabawką Sejmu: uchwaloną w roku 2001 ustawę o podatkach PIT i CIT do końca roku 2004 nowelizowano już, odpowiednio, 50 i 39 razy (!) co daje nam miejsce w sławnej Księdze rekordów Guinnessa.

Władza wchodziła w ten rok z nagłaśnianym niczym narodowe zbawienie planem Hausnera i z bardzo oczekiwanym przez sfery gospodarcze programem promocji przedsiębiorczości. Pierwszy, w sumie będący jedynie ograniczonym zestawem najbardziej elementarnych posunięć służących uporządkowaniu finansów publicznych, zamieniony został w pośmiewisko. Drugi przybrał formę ustawy, przez co i tak stanowi największe pozytywne osiągnięcie rządów lewicy, ale został pozbawiony kilku zasadniczych elementów - m.in. biurokracja obroniła podstawę swej władzy, jaką jest możliwość uznaniowego interpretowania przepisów bez oglądania się na jakiekolwiek instancje wyższe. Lekiem na schorzenia gospodarki miał być rząd apolitycznych fachowców, który jednak, jak złośliwie komentowała to prasa kolorowa, okazał się „rządem kwachowców". Żaden z obiecywanych po nim pożytków nie miał miejsca - nawet tak ograniczone, jak obiecywane przez premiera Belkę refundacje składek ZUS dla zatrudnianych absolwentów (inna sprawa, że był to pomysł dość wątpliwy). Ministrowie w newralgicznych resortach wciąż się wymieniają, a sprawy stoją w miejscu. Szczególny marazm panował w Ministerstwie Zdrowia, gdzie przez ten rok nie zrobiono literalnie nic dla posprzątania bałaganu po Łapińskim, ale inne resorty pracowały niewiele lepiej. Tymczasem oczekiwane od lat gospodarcze ożywienie już zaczyna słabnąć.

Kolejny rok przegadaliśmy o tym, że struktury państwa są niewydolne, przeżarte korupcją i układami, ale i w tej materii na gadaniu się skończyło. Brakuje politycznej woli dokonania zmian. W każdym razie znacznie silniejsza jest wola oddalenia ich jak tylko się da i wykorzystania do maksimum poselskich przywilejów, diet i ryczałtów. Symbolem degeneracji zdominowanego przez lewicę parlamentu jest fakt, że rozstrzygający głos okazał się w nim mieć klub grupujący posłów powyrzucanych ze swych partii za pijaństwo, afery czy bijatyki.

Zapiszmy po stronie plusów, że doczekaliśmy się wejścia do Unii Europejskiej i, o dziwo, absorbcja unijnej pomocy strukturalnej okazała się znacznie większa, niż przewidywano. Ale batalię o zachowanie w Unii silnej pozycji przegraliśmy. Na dodatek mści się na nas, co ubiegły rok jasno pokazał, naiwne „odpuszczenie" przed dziesięciu laty uregulowania spraw ewentualnych roszczeń niemieckich wobec naszego kraju. Nasi mężowie stanu uznali wtedy, że nieuprzejmie byłoby podejrzewać Niemców, by chcieli z takowymi występować; kiedy okazało się, że występują, nie wiadomo, co zrobić. Klęską okazała się też nasza obecność wojskowa w Iraku -klęską w tym sensie, iż rząd nie potrafił jej w najmniejszym stopniu zdyskontować dla dobra kraju. Bilans polityki zagranicznej poprawia dobre rozegranie w Unii sprawy ukraińskiej, w sumie i tak jest on lepszy, niż w polityce wewnętrznej.

Przez cały rok afera goniła aferę, nie starczyłoby miejsca na ich wymienianie - ale wciąż nie możemy powiedzieć, aby którakolwiek z nich doczekała się satysfakcjonującego finału. Zamiast uzdrawianiem państwa, lewica zajęta jest bez reszty montowaniem tratw ratunkowych, w których chce przetrwać spodziewaną wyborczą klęskę, a prawicowa opozycja (o „Samoobronie" szkoda w ogóle gadać) przepychankami o najlepszą pozycję startu do spodziewanego sukcesu. Czas zaś mija, a wraz z nim mija nieubłaganie dobra dla Polski międzynarodowa koniunktura.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama