Tych, którzy zdecydowali o przyznaniu igrzysk olimpijskich Chinom, należałoby nagrodzić medalami w konkurencjach głupoty, cynizmu, hipokryzji i naiwności
Zanim zapłonie znicz tegorocznych letnich igrzysk olimpijskich, już teraz należałoby przyznać złote medale wszystkim tym, którzy przyczynili się i przyczyniają się nadal do tego, że najbliższa olimpiada odbędzie się właśnie w Pekinie. To bezapelacyjni zwycięzcy w takich konkurencjach jak głupota, cynizm, hipokryzja, naiwność i bezduszność.
Wyliczanie wszystkich przypadków łamania praw człowieka przez chiński reżim komunistyczny zajęłoby kilka opasłych encyklopedycznych tomów. Nie ma zresztą specjalnie takiej potrzeby, bo przewinienia Chin w tej materii są dziś doskonale znane całej społeczności międzynarodowej. A mimo to igrzyska odbędą się właśnie w Pekinie...
W takiej sytuacji nieuchronnie muszą pojawić się skojarzenia z 1980 roku i pamiętną, wyjątkowo przygnębiającą olimpiadą, odbywającą się w wyludnionej, otoczonej drutami kolczastymi komunistycznej Moskwie. Tyle tylko, że wtedy część społeczności międzynarodowej zdobyła się przynajmniej na bojkot igrzysk, nie chcąc uczestniczyć w propagandowej hucpie, mającej niewiele wspólnego z ideą szlachetnej sportowej rywalizacji. Dziś nawet to wydaje się nie do zrealizowania; za dużo tu wzajemnych interesów, za dużo powiązań, za dużo pieniędzy. Prawa człowieka idą w kąt, prym wiedzie zaś zasada „B2B": Business to Business...
Panowie zasiadający we władzach Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego argumentują, że decyzja o przyznaniu Pekinowi organizacji igrzysk olimpijskich spowodowana była chęcią przyspieszenia demokratyzacji Państwa Środka. Naiwnie zakładano przy tym, że skoro chińskie władze zdecydowały się na organizację wielkiej sportowej imprezy, o symbolicznie pacyfistycznym wydźwięku, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczują się nagle w obowiązku odkręcić nieco reżimową śrubę represji, uwolnić więźniów sumienia, wycofać wojska z okupowanego Tybetu, a być może nawet jeszcze grzecznie rozpisać wolne wybory. Jako przykład powodzenia takiego przedsięwzięcia podawano metamorfozę Korei Południowej, jaka nastąpiła po igrzyskach w Seulu w 1988 roku. Szkopuł jednak w tym, że ówczesny autorytarny system południowokoreański nijak ma się do wielkiego totalitarnego molocha, jakim cały czas są Chiny, ze swoimi bez mała siedmioma milionami osób zamkniętych w okry-
tych ponurą sławą obozach laogai. Państwo Środka pozostaje więc nadal największym gułagiem świata. Jeśli zaś oficjele z MKOl-u mieli jeszcze do niedawna jakiekolwiek złudzenia na temat zbawiennego wpływu igrzysk na chiński reżim, to ostatnie pacyfikacje Tybetu wyleczyły ich chyba ostatecznie z tych słodkich rojeń.
Te igrzyska mają dla Pekinu przede wszystkim wielkie znaczenie propagandowe. Z jednej strony ich celem jest ukazanie światu całej potęgi Państwa Środka, z drugiej zaś dostarczenie olśniewającego spektaklu, skrojonego na potrzeby szarego chińskiego obywatela. Skoro bowiem chińskie społeczeństwo zaczyna się coraz bardziej bogacić w myśl zasady: „Aby Chiny rosły w siłę, a ludziom żyło się dostatniej", to teraz trzeba mu na gwałt dostarczyć czegoś więcej niż tylko codziennej miski ryżu.
Współczesne igrzyska olimpijskie są jednak przede wszystkim wielką maszynką do robienia pieniędzy. A na tym Chińczycy znają się ostatnimi czasy jak mało kto. Państwo Środka ze swoim gigantycznym rynkiem zbytu, rozbudzonymi w społeczeństwie potrzebami konsumpcyjnymi i wielkim boomem inwestycyjnym jest więc dziś łakomym kąskiem dla Coca-Coli, Adidasa i innych rekinów światowego kapitalizmu. Nie pomagają apele o wycofywanie się ze sponsorowania igrzysk. Głusi na takie wezwania pozostają także szefowie wielkich koncernów telewizyjnych. W końcu B2B...
A co mówią w tej sprawie politycy? „Bojkotując igrzyska, Europa sama siebie wykluczyłaby z gry i straciła okazję, by dać wyraz niezadowoleniu z poczynań chińskiego reżimu. Dzięki skoncentrowaniu uwagi świata na tym wydarzeniu Chiny będą zmuszone otworzyć się na świat" - powiedział niedawno na forum Parlamentu Europejskiego włoski liberał Marco Cappato. W podobnie naiwnym tonie wypowiadają się także europejscy socjaliści. Bo cała ta gadanina o wspaniałej okazji do dialogu między Chinami i światem, czy apelowanie o to, aby nie łączyć polityki i sportu, jest tylko pustosłowiem, z którego Chińczycy śmieją się w kułak. Pekin doskonale zdaje sobie bowiem sprawę, że żadne z wielkich światowych mocarstw nie może pozwolić sobie na zlekceważenie tak poważnego gracza międzynarodowego, jakim są dzisiaj Chiny. Dlatego nawet jeżeli na ceremonii otwarcia nie pojawi się premier Tusk czy niemiecka kanclerz Angela Merkel, to z pewnością będzie tam zarówno prezydent Bush, jak i Putin, pospołu z Miedwiediewem.
Pekin jest jednak tylko kolejnym etapem stopniowej dewaluacji idei całego ruchu olimpijskiego. Wcześniej był przecież hitlerowski Berlin, tragiczne Monachium, wspomniana już totalitarna Moskwa czy karykaturalne Los Angeles.
Tegoroczna olimpiada będzie jednak pod każdym względem wyjątkowo duszna i brudna. Już choćby tylko z tego powodu, że zwycięzcy szlachetnej sportowej rywalizacji otrzymywać będą olimpijskie laury ze splamionych krwią rąk chińskich oficjeli. Że brzmi to nazbyt patetycznie? Cóż z tego, skoro świetnie oddaje wykrzywienie podstawowych wartości i dylematy moralne, przed jakimi staną sportowcy w Pekinie. Pytanie, ilu z nich przejdzie obok tego obojętnie? I druga kwestia - czy ci, którzy odważą się głośno wyrazić swój protest, nie spotkają się aby z represjami ze strony swoich rodzimych związków? A takie groźby słychać już dziś, także pod adresem naszych sportowców.
Szykuje się więc nam olimpiada pełna hipokryzji i moralnej dwuznaczności, ale także nieczysta sportowo. Stawiam mercedesa przeciwko furmance, że te igrzyska przejdą do historii, jako pokaz tendencyjnego sędziowania i ordynarnego faworyzowania chińskich sportowców. Niewiele będzie tylko skandali dopingowych. Chińska farmakologia zrobiła bowiem w ostatnim czasie kolosalne postępy...
Eurodeputowany Konrad Szymański: Od wielu miesięcy apelowałem na forum Parlamentu Europejskiego o polityczny bojkot olimpiady w Pekinie przez rządy unijnych państw. I wydaje się, że mamy dziś w europarlamencie większość, która stoi na stanowisku, że żaden przywódca europejski nie powinien brać udziału w ceremonii otwarcia tegorocznych igrzysk. Uważam, że taki środek politycznego nacisku jest konieczny i adekwatny do obecnej sytuacji. Dzisiaj bowiem z całą mocą widać, jak błędne okazały się rachuby władz MKOI, liczących na to, że organizacja igrzysk olimpijskich wpłynie w jakiś sposób na zmianę dotychczasowej brutalnej chińskiej polityki wewnętrznej. To byty jednak naiwne mrzonki. I nie chodzi tu tylko o konflikt w Tybecie, ale także o problem Ujgurów, stosunki z Tajwanem, prześladowania religijne, nielegalny handel organami ludzkimi, masowe wyroki śmierci i catą długą listę innych występków Pekinu przeciwko zasadniczym prawom ludzkim. Nieobecność europejskich przywódców na ceremonii otwarcia z catą pewnością zaboli władze chińskie, ponieważ od samego początku głównym celem tej olimpiady było pokazanie światu, że polityka Pekinu jest w pełni akceptowana, i że komunistyczne Chiny przeszły już tak długą drogę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by stały się normalnym uczestnikiem społeczności międzynarodowej.
Osobiście nie widziałbym także nic przeciwko całkowitemu bojkotowi igrzysk, ale to jest o wiele trudniejsza sprawa. Taka decyzja wymaga bowiem nie tylko mato prawdopodobnej dziś zgody wszystkich europejskich polityków, ale także akceptacji szerszych gremiów społecznych. Mimo wszystko liczę jednak na to, że kibice, widzowie, politycy i uczestnicy olimpiady znajdą jakiś inny sposób, by zamanifestować solidarność ze wszystkimi ludźmi prześladowanymi przez chiński reżim. To jest absolutne minimum tego, co możemy dla nich zrobić.
opr. mg/mg