Kolejna zmarnowana szansa międzynarodowej polityki Polski pod "patronatem" Aleksandra Kwaśniewskiego
Ukraina straciła niesłychanie ważnego adwokata własnych interesów, jakim był zmarły Papież Jan Paweł II.
Po śmierci Ojca Świętego wszystkie wydarzenia polityczne wydają się nieważne. Prawie bez echa przemknęła więc wizyta Wiktora Juszczenki w Polsce. Wydaje się, że ten brak odzewu jest nie tylko wynikiem naszej zadumy po tym, co wydarzyło się w Watykanie. Po prostu wizyta niesłychanie popularnego prezydenta Ukrainy była źle przygotowana i - używając żargonu politycznego - pusta.
Ukraiński prezydent przyjechał do Warszawy albo za wcześnie, albo za późno. Jeżeli jego przyjazd miał stanowić podziękowanie za polskie wsparcie podczas pomarańczowej rewolucji, to czas publicznego zainteresowania sprawą już minął. Jeżeli zaś celem podróży było podpisanie jakichś porozumień, to podróż wypadła zdecydowanie za wcześnie. Juszczenko ciągle jest w fazie przejmowania aparatu władzy z rąk ekipy Kuczmy i „sprzątania" po złych i skorumpowanych rządach. Trudno mieć do niego pretensje, że nie miał konkretnych propozycji gospodarczych ani politycznych dla Polski. Już bardziej można winić o to rząd RP, rzekomo znakomicie przygotowany do współpracy z Ukrainą.
W każdym razie, wizyta Juszczenki wpisała się w niedobry scenariusz realizowany poprzednio przez duet Kwaśniewski-Kuczma. Wymieniono uśmiechy i uściski rąk, powiedziano sporo ciepłych słów i koniec. Szczególnie niedobrze wyglądało to na tle odbywającej się równolegle wizyty prezydenta Rosji w Niemczech. Władimir Putin przyjechał na Targi w Hanowerze. Przywiózł ze sobą grupę ekspertów i na koniec podpisał z Niemcami niezwykle ważne umowy gospodarcze. Jedna - dla Polski i Ukrainy wprost niebezpieczna - to umowa o wspólnej budowie gazociągu z Rosji do Niemiec pod dnem Bałtyku. Ceną, jaką Rosjanie zapłacili, jest wpuszczenie niemieckiej firmy BASF do współwłasności północnorosyjskich złóż gazu. Ale we wszystkich wspólnych przedsięwzięciach rosyjski Gazprom zachowuje kontrolny pakiet akcji. Tak więc zyski są do podziału, lecz polityczne decyzje będą nadal zapadały w Moskwie. Na zachętę niemieckie firmy otrzymały kilka lukratywnych kontraktów bezpośrednio niezwiązanych z energetyką, ale np. z budową lokomotyw (Siemens). Kontrast jest oczywisty. Polska z Ukrainą podpisała zaledwie jedną umowę o wzajemnym uznawaniu dyplomów wyższych uczelni. Rzecz ważna dla Ukraińców zamierzających podjąć pracę w Polsce, ale na tle kontaktów niemiecko-rosyjskich marginalna. Dodać wypada, że o najważniejszej inicjatywie gospodarczej Warszawy i Kijowa, rurociągu Odessa-Gdańsk, wypowiedziano kilka okrągłych zdań z cyklu „trzeba by, warto by". Nasi politycy opatrzyli te ogólniki natychmiastowym zastrzeżeniem, iż na tę inwestycję nie mają pieniędzy i koniec. W tym samym czasie Rosjanie podpisali umowę z Bułgarią i Grecją o rozpoczęciu budowy rurociągu z bułgarskiego portu Burgas do greckiego Aleksandropulis nad Morzem Śródziemnym. Ponieważ wcześniej rosyjski Łukoil zbudował rurociąg z Kazachstanu do portu Noworosyjsk nad Morzem Czarnym, to rozmowy o tłoczeniu kaspijskiej ropy z Odessy do Gdańska staną się kompletnie bezprzedmiotowe, gdyż chodzi o tę samą ropę, którą zamierzają pompować Rosjanie. Dla porządku dodam jeszcze, że projekt ISTNIEJĄCEGO już rurociągu z Kazachstanu powstał później niż projekt rury Odessa-Gdańsk.
Wizyty Juszczenki w Polsce i Putina w Niemczech trzeba porównywać, bo w istocie sami wprowadzamy do debaty w Unii Europejskiej alternatywę: Ukraina czy Rosja. I jeśli będziemy kontynuowali politykę, w której ukraiński inwestor jest wyrzucany z polskich hut pod niejasnymi pretekstami, polskie firmy nie otrzymują żadnych realnych zachęt do inwestowania na Ukrainie, a polityka partnerstwa sprowadza się do czułych uścisków prezydenta Kwaśniewskiego, to za chwilę Ukraina z powrotem znajdzie się w orbicie Rosji, zaś Polska zostanie uznana za kraj niepoważny.
Era Kwaśniewskiego dobiega wprawdzie końca, lecz najbliższe miesiące będą kluczowe dla przyszłości Ukrainy, a co się z tym wiąże dla przyszłości polskiej polityki zagranicznej. Z tego punktu widzenia błędem wręcz skandalicznym było „zawłaszczenie" prezydenta Juszczenki przez rządzących postkomunistów. Wbrew międzynarodowym zwyczajom i zdrowemu rozsądkowi prezydent Ukrainy podczas swojej wizyty nie spotkał się z żadnym przedstawicielem opozycji, która za kilka miesięcy przejmie w Polsce rządy. Obawiam się, że była to inicjatywa Kancelarii Prezydenta. Jeżeli tak, to dowiodła po raz kolejny małości i braku myślenia w kategoriach interesu państwa. Wydaje się również, że strona ukraińska nie wykazała się tutaj dostateczną inicjatywą i uporem. A szkoda, że w Kijowie szybko zapomniano, iż wśród ludzi, którzy wsparli pomarańczową rewolucję przeważali zwolennicy partii opozycyjnych.
Listę spraw niezałatwionych wypada uzupełnić o ciągnący się w nieskończoność problem lwowskiego Cmentarza Orląt. Ciągłe powtarzanie, że „to sprawa trudna" niczego nie rozwiązuje. Owszem dla wielu Ukraińców rzecz jest trudna, ale nie zauważyłem, by Polacy na kijowskim Majdanie Niepodległości protestowali, gdy wśród demonstrantów pojawiali się ludzie z opaskami UPA. Nikt nie protestuje przeciwko wzniesieniu tuż przy Cmentarzu Orląt nekropolii ukraińskich strzelców siczowych. I na koniec - jeśli nawet lokalni politycy ze Lwowa nie potrafią docenić odmiennej, polskiej wrażliwości, to powinien to zrobić rząd. Skoro Rada Miejska wciąż utrudnia oficjalne otwarcie cmentarza, to można uznać go za nekropolię państwową i otworzyć na odpowiedzialność rządu.
Fakt, że wizyta Wiktora Juszczenki w Polsce nie przybliżyła budowy realnego partnerstwa naszych państw, że okazała się gorzej przygotowana i zdecydowanie bardziej pusta od podróży Putina do Niemiec, odnotowuję ze smutkiem. Fantastyczny zryw narodowy Ukraińców i przejęcie władzy przez najprzyzwoitszą część tamtejszej klasy politycznej były powiewem nadziei. Po chwilach entuzjazmu sam Juszczenko i pani premier Tymoszenko napotykają jednak na coraz liczniejsze trudności. Odwołanie wizyty Julii Tymoszenko w Rosji, po tym jak pani premier dowiedziała się, że Rosjanie nie zamierzają wcale wycofywać rozesłanych za nią listów gończych i ostre spory wewnątrz ukraińskiego rządu na temat współpracy z Rosją wskazują, że miesiąc miodowy ukraińskiej władzy dobiega końca. A za chwilę pojawić się mogą protesty społeczne i trudności gospodarcze. Rewolucja otworzyła bowiem dla Ukrainy szansę, „okno możliwości", jak mawiają anglosasi. Ale takie okno nie jest otwarte wiecznie. I mam wrażenie, że właśnie zaczyna się - bardzo powoli - przymykać. Trzeba pamiętać i o tym, że Ukraina straciła niesłychanie ważnego adwokata własnych interesów, jakim był zmarły Papież. Jan Paweł II nie zawahał się pojechać na Ukrainę, chociaż utrudniało to jego porozumienie z rosyjską Cerkwią prawosławną. Wspierał również obrządek greko-katolicki w Kościele powszechnym i jak słusznie zauważono, Lwów jest jedynym miastem (poza Rzymem), w którym rezyduje aż dwóch kardynałów. Teraz będzie trudniej. Będzie trudniej, także dlatego że olbrzymie nadzieje rozbudzone w związku z wyborem Wiktora Juszczenki nie mogą zostać spełnione. Kijowski restaurator, podając mi obiad podczas pomarańczowej rewolucji, tłumaczył, że po zwycięstwie Juszczenki jedzenie będzie smaczniejsze. Być może, ale dopiero wtedy, gdy Ukraina wytrzebi korupcję i zacznie budować solidne państwo obywatelskie. Ta szansa jest wciąż przed Wiktorem Juszczenką i w polskim interesie narodowym jest, by mu się powiodło.
Autor jest komentatorem międzynarodowym tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg