Rozdarta Ukraina

Czy Ukraina jest prozachodnia, czy prowschodnia? Czy Europa chce Ukrainy, czy też spycha ją w ramiona Rosji?

Podczas niedawnego Europejskiego Szczytu Gospodarczego w Warszawie prezydent Ukrainy Leonid Kuczma zaskoczył wszystkich swoim gwałtownym wystąpieniem przeciwko Zachodowi. - Stosunki między Unią Europejską a Ukrainą przypominają corridę, gdzie UE jest torreadorem, a Ukraina bykiem. Torreador cały czas stoi, a my biegamy za czerwoną szmatą - powiedział Kuczma.

W ostatnich tygodniach ukraiński przywódca wielokrotnie krytykował Brukselę za stawianie władzom w Kijowie zbyt wygórowanych warunków, Waszyngton za wypominanie braków i błędów w reformach państwa, a Warszawę za dyskryminowanie Ukrainy we wzajemnych stosunkach. Przykładami takiej dyskryminacji były, jego zdaniem, niesłuszna porażka holdingu z Donbasu w przetargu na prywatyzację Huty Częstochowa oraz wstrzymanie jakichkolwiek prac nad polskim odcinkiem rurociągu Odessa-Brody. W tej sytuacji Kuczma zapowiedział, że odda ten strategiczny rurociąg w dzierżawę Rosjanom, co uniemożliwi energetyczne uniezależnienie się krajów Europy Środkowej od Moskwy.

Wielowektorowość czy bezwektorowość

Zachowanie prezydenta Kuczmy wpisuje się w ciąg wydarzeń, których osnową jest wybór między dwoma geostrategicznymi opcjami. Wszystkie analizy na temat sytuacji cywilizacyjnej i geopolitycznej Ukrainy sprowadzają się do stwierdzenia, że leży ona „między Wschodem a Zachodem". W swej głośnej książce „Starcie cywilizacji" Samuel Huntington napisał zresztą, że granica między obu porządkami cywilizacyjnymi przebiega w poprzek państwa ukraińskiego. Nic więc dziwnego, że elity w Kijowie zawsze stały przed strategicznym wyborem: Wschód albo Zachód, Polska albo Rosja, UE i NATO albo WNP.

Od początku istnienia Wspólnoty Niepodległych Państw stosunek Ukrainy do tej instytucji pozostawał ambiwalentny. Z jednej strony Ukraina była jednym z założycieli WNP, z drugiej zaś nie podpisała wielu podstawowych dokumentów WNP, np. statutu Wspólnoty, umowy o zbiorowym systemie bezpieczeństwa czy o wspólnym zgromadzeniu międzyparlamentarnym. Wynikało to z polityki Kijowa balansującej między koniecznością zachowania żywotnych dla ukraińskiej gospodarki więzów ekonomicznych z czasów sowieckich, a strachem przed ponownym uzależnieniem politycznym od Moskwy.

W praktyce stosunek do WNP stał się w ukraińskiej polityce probierzem stosunku do niepodległości państwa. Ambiwalentne stanowisko władz w Kijowie wobec tej instytucji świadczyło o tym, że Ukraina nie wybrała jeszcze ostatecznie swojej opcji - prozachodniej lub prowschodniej - w polityce zagranicznej.

W deklaracjach ukraińskich dyplomatów namnożyło się tak wielu „strategicznych partnerów", że pojęcie strategiczności przestało cokolwiek znaczyć. Nawet Zbigniew Brzeziński zauważył, że stał się to termin przez kijowskich polityków stanowczo nadużywany. Ukraina mianem „strategicznych" określiła bowiem swoje stosunki nie tylko z Rosją czy USA, lecz również z Polską, Niemcami, a nawet z Estonią.

Były minister spraw zagranicznych Ukrainy (w latach 1998-2000) Borys Tarasiuk stwierdził wprost: „stanowisko Kijowa wobec danej sprawy uzależnione jest od miejsca, w którym w danym momencie przebywają liderzy naszego kraju: jeśli wygłaszają swoje oświadczenia w Moskwie, to mają one wyraźny charakter prorosyjski, jeśli zaś w Waszyngtonie lub stolicy jakiegokolwiek państwa europejskiego, to widoczny jest w nich trend prozachodni".

Owo lawirowanie między Wschodem a Zachodem i brak wyboru jednoznacznej opcji - jak np. Białoruś, która postawiła na Moskwę, czy kraje bałtyckie, które opowiedziały się za Europą -wynika z deklarowanej przez Ukrainę od początku swego istnienia polityki neutralności i wielowektorowości.

Zamiast wielowektorowości dostrzec można jednak często bezwektorowość - brak jasnej i spójnej wizji, kryjącej się za wieloma sprzecznymi posunięciami. Politykę Kijowa wobec Rosji i Europy Zachodniej cechują nagle przypływy i odpływy ociepleń i oziębień, które odpowiadają przetasowaniem na szczytach władzy.

Za, a nawet przeciw

W 1997 roku Ukraina podpisała z Rosją traktat dobrosąsiedzki. Porozumienie to przewidywało stacjonowanie na terytorium Krymu rosyjskich baz wojskowych. Tymczasem według kryteriów NATO państwo, na którego terytorium stacjonują obce formacje wojskowe, nie może być członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wydawać się mogło, że to ostatecznie zamyka Kijowowi drogę do NATO.

Tymczasem w styczniu 1997 roku po raz pierwszy dopuszczona została możliwość wejścia Ukrainy do euroatlantyckich struktur bezpieczeństwa. Parlament w Kijowie przyjął wówczas dokument o nazwie „Koncepcja Bezpieczeństwa Narodowego". Pół roku później podczas szczytu NATO w Madrycie, na którym zaproszono do udziału w Sojuszu Polskę, Czechy i Węgry, doszło do podpisania Karty NATO-Ukraina. Dokument ten miał charakter deklaracji politycznej i faktycznie nikogo do niczego nie zobowiązywał, jednak zapis o tym, iż „każde państwo ma prawo wybierać porozumienia obronne i może je swobodnie zmieniać", nie wykluczał przyszłego członkostwa Kijowa w NATO. Wkrótce potem Ukraina przystąpiła do NATO-wskiego programu „Partnerstwo dla pokoju".

A jednak pod koniec lutego 1999 roku podczas wizyty w Moskwie prezydent Kuczma oświadczył, że Ukraina nie zamierza wstępować do NATO. Kilka dni później, na początku marca, Rada Najwyższa Ukrainy podjęła decyzję o przystąpieniu do Międzyparlamentarnego Zgromadzenia Wspólnoty Niepodległych Państw.

Po rozpoczęciu interwencji wojskowej NATO w Jugosławii w 2000 roku parlament w Kijowie opowiedział się za wycofaniem Ukrainy z NATO-wskiego programu „Partnerstwo dla pokoju". Uchwała ta nie posiadała co prawda praktycznego znaczenia, gdyż w systemie prezydenckim, jaki panuje

na Ukrainie, tylko przywódca państwa może podejmować wiążące decyzje w sprawach polityki międzynarodowej. Leonid Kuczma zapowiedział natomiast, że nie będzie czynił żadnych gwałtownych kroków, choć podkreślił, iż jest krytycznie nastawiony do bombardowań Jugosławii przez NATO.

Stosunki ekipy Kuczmy z krajami zachodnimi zostały ostatecznie zepsute przez tzw. aferę majora Melnyczenki. Ten były ochroniarz prezydenta ujawnił w listopadzie 2000 roku zapisy nagrań magnetofonowych, z których wynikało, że Kuczma był zleceniodawcą morderstwa opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze. Opieszały i nierzetelny sposób prowadzenia śledztwa w tej sprawie pogłębił tylko podejrzenia pod adresem prezydenta. Brutalne tłumienie antyprezydenckich demonstracji też nie przysporzyło mu popularności na Zachodzie. Doszło nawet do tego, że Ukrainie groziło wykluczenie z Rady Europy za dławienie wolności słowa i nieprzestrzeganie praw człowieka.

To nie był jednak koniec rewelacji majora Melnyczenki, który ujawnił, że na rozkaz Kuczmy sprzedano do Iraku - mimo embarga ONZ - najnowocześniejsze systemy antyrakietowe „Kolczuga". Po tym wydarzeniu Stany Zjednoczone ogłosiły, że wycofują się z części pomocy ekonomicznej dla Ukrainy. Pojawił się nawet pomysł publicznego izolowania prezydenta Kuczmy na forum międzynarodowym.

Czas wyboru

Rozwój sytuacji uprzytomnił jednak Zachodowi, że Ukraina, niczym Białoruś, wpada w objęcia Rosji. W 2001 roku Zachód rozpoczął więc nową ofensywę dyplomatyczną, której celem było niedopuszczenie do „biało-rutenizacji" Ukrainy. Sygnał dali szef Komisji Europejskiej Romano Prodi i premier Szwecji (która przewodniczyła wówczas UE) Goran Person. Opublikowali oni w „International Herald Tribune" wspólny artykuł, w którym pisali, że Zachód powinien przymknąć oczy na wewnętrzne niedostatki funkcjonowania ukraińskiego państwa i skoncentrować się na budowaniu nowych stosunków z Ukrainą, mogących być alternatywą dla integracji z Rosją.

Prezydent Kuczma, któremu zabiegi te były bardzo na rękę, gdyż pragnął wyjść z międzynarodowej izolacji, podpisał w lipcu 2002 roku dekret o integracji ze strukturami transatlantyckimi. Kilka miesięcy później stały przedstawiciel Ukrainy przy NATO Ołeh Zarubynśkyj stwierdził, że jego kraj może wejść w aktywną fazę negocjacji o członkostwie w Sojuszu Północnoatlantyckim w 2006 roku. Na Zachodzie pojawiły się także glosy niektórych polityków na temat ewentualności przyszłego akcesu Ukrainy do Unii Europejskiej. Zapały te ostudził jednak komisarz ds. rozszerzenia UE Günter Verheugen, który we wrześniu br. powiedział po spotkaniu z Kuczma w Kijowie, że „Ukraina ma takie same szansę na członkostwo w Unii, jak Meksyk na zostanie 51. stanem USA".

Podstawowy problem polega bowiem na tym, że Zachód ma dla Ukrainy nie tylko propozycje, lecz również (mimo wypowiedzi Prodiego i Persona) określone wymagania. Żeby znaleźć się z strukturach euroatlantyckich, trzeba spełnić pewne wymogi, na których realizację rządząca Ukrainą kasta oligarchiczna wydaje być nieprzygotowana. O wymaganiach tych mówił w lipcu 2003 roku były ambasador USA w Kijowie Charles Pasqual. Powiedział on, że członkostwo Ukrainy w NATO jest możliwe pod warunkiem wprowadzenia w tym kraju standardów demokracji europejskich: „Ukraina może potwierdzić swój demokratyczny wybór nie deklaracjami, ale dotrzymywaniem prawa, budowaniem społeczeństwa obywatelskiego, przejrzystością wyborów i niezależnymi od władzy środkami masowego przekazu". W odróżnieniu od Zachodu Moskwa takich wymagań ukraińskim oligarchom nie składa. Mogą oni dalej prowadzić swoje szemrane interesy, byle uznali rosyjską strefę wpływów.

Wybór określonej polityki zagranicznej zależy więc od wyboru w polityce wewnętrznej. Obecne lawirowanie między Wschodem a Zachodem jest w rzeczywistości odzwierciedleniem szerszego zjawiska, a mianowicie braku cywilizacyjnego, geostrategicznego i kulturowego wyboru na przyszłość. W tej chwili Ukraina nie zdecydowała się na jednoznaczny wybór: opcja prowschodnia czy prozachodnia, kapitalizm polityczny czy wolnorynkowy, oligarchia czy demokracja.

W ubiegłym roku Kijów wysłał do Iraku 1800-osobowy kontyngent wojskowy, a prezydent Kuczma zadeklarował, że nie ma alternatywy dla „europejskiego wyboru", z drugiej strony ten sam Kuczma podpisał z przywódcami Rosji, Białorusi i Kazachstanu umowę o stworzeniu Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej. Podobnie sprzeczne sygnały są wysyłane przez ukraińskich polityków także w ostatnich miesiącach.

Być może ważniejsze od tego, co proponuje Zachód, i od tego, co oferuje Moskwa - ze swą rozbudowaną na Ukrainie siecią agenturalną - może okazać się to, jaką opcję wybiorą sami Ukraińcy. Czy w społeczeństwie tym dojdzie do przebudzenia sił republikańskich, obywatelskich i wolnościowych, czy też grająca na przemian na marazmie i na populizmie społecznym oligarchia zdoła utrzymać i poszerzyć swój stan posiadania?

Polityka balansu między Wschodem a Zachodem ma coraz mniejsze pole manewru. Czas ostatecznego wyboru nieuchronnie się zbliża.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama