Czarna legenda Viktora Orbana

Dlaczego były premier Węgier ma w Polsce tak złą prasę?

Mało który przywódca europejski w ostatnich latach miał w Polsce tak złą prasę, jak były premier Węgier Viktor Orban. W atakach na niego celowała zwłaszcza „Gazeta Wyborcza”, dla której porównanie Orbana z komunistycznym satrapą, katem węgierskich powstańców z roku 1956 — Janosem Kadarem, wypadło raczej na korzyść tego drugiego.

Nieczęsto zdarza się, aby premier tuż po wyborach, w których stracił władzę, zdołał zgromadzić na wiecu kilkaset tysięcy swoich zwolenników. Tyle osób 7 maja 2002 roku przyszło na plac Disz w Budapeszcie, by wysłuchać lidera węgierskiej prawicy Viktora Orbana. Rzadko też można usłyszeć z ust któregoś z europejskich przywódców takie słowa, jakie padły tamtego wieczoru. Na koniec swego przemówienia szef ustępującego rządu powiedział:

„Drodzy Przyjaciele! Zanim pożegnam się z Państwem, chciałbym powiedzieć to, co najważniejsze, a czego znaczenie jest być może o wiele większe, niż miałoby dotyczyć jednych tylko wyborów. Proszę, wysłuchajcie mnie i zabierzcie ze sobą następującą myśl. Zawsze mogą być tacy, którzy nienawidzą. Ale mogą oni zwyciężyć tylko pod warunkiem, że i my ich znienawidzimy. Dlatego uwierzmy w siłę miłości i jedności.”

Tak mówił polityk, o którym prasa polska pisała, że siał nienawiść i podzielił węgierskie społeczeństwo swą konfrontacyjną retoryką. A trzeba przypomnieć, że słowa te padły w kraju, w którym przeciwnik Orbana, a zarazem zwolennik socliberalnego Związku Wolnych Demokratów (partii współtworzącej rządy z postkomunistami) Mihaly Kornis napisał następujące słowa: „Oni nas szczerze nienawidzą. Natomiast my, liberałowie, nie jesteśmy w stanie wypowiedzieć tego, co według mnie naprawdę odczuwamy, mianowicie, że my o wiele bardziej nienawidzimy was, niż wy nas.”

Węgierski Le Pen?

Obraz Viktora Orbana i jego partii — FIDESZ-u — jest w Polsce kreowany nie wiadomo przez kogo, ponieważ żadna nasza stacja telewizyjna, rozgłośnia radiowa, agencja prasowa czy dziennik nie mają w Budapeszcie swojego stałego korespondenta. Wiadomo jednak, że jest to obraz malowany w dość ponurych barwach.

Polscy autorzy ostrzegają naszą rodzimą prawicę, aby nie brała przykładu z FIDESZ-u. Porównują przy tym Orbana do Le Pena lub Haidera, nie zdając sobie chyba sprawy z tego, że ten krytykowany przez nich polityk stworzył program stypendialny umożliwiający tysiącom romskich studentów zdobycie wykształcenia albo że otworzył węgierski rynek pracy dla rumuńskich pracowników (w grudniu 2001 roku Orban podpisał z premierem Nastase porozumienie, w myśl którego każdy Rumun może podjąć pracę na Węgrzech bez zezwolenia na okres 3 miesięcy).

To ostatnie przyczyniło się zresztą do wyborczej porażki FIDESZ-u, który do tego momentu utrzymywał w sondażach przewagę nad socjalistami. Wówczas jednak kampanię opartą na ksenofobii rozpoczęli postkomuniści, strasząc Węgrów widmem utraty miejsc pracy i zalewem kraju przez rumuńskich bandytów. Trzeba przyznać, że ta oparta na strachu i nienawiści kampania lewicy okazała się skuteczna.

Czasami zdarzają się jednak w polskiej prasie teksty pisane przez samych Węgrów. Najlepszym tego przykładem może być artykuł Janosa Kisa w „Gazecie Wyborczej”. Autor, czołowy ideolog Związku Wolnych Demokratów, zarzuca FIDESZ-owi, że prawica potraktowała wybory parlamentarne jako starcie dobra ze złem, a nie jednej demokratycznej koalicji z drugą. Sam Kis jednak opisuje elekcję jako konflikt dwóch wizji: „zamiast Węgier Korony — Węgry republiki, zamiast kraju Marii — wspólne państwo ludzi wierzących i niewierzących, zamiast „Viktor naszym panem”— Węgry wolnych i równych obywateli, zamiast rozboju — Węgry prawa, zamiast egoizmu klasowego — Węgry solidarności społecznej, zamiast nacjonalistycznej uniformizacji — Węgry tolerancji i różnorodności.”

Prawdę mówiąc, taki opis politycznego dylematu Węgrów nie ma nic wspólnego z dwoma demokratycznymi alternatywami. W rzeczywistości Kis (co sam zarzucał FIDESZ-owi) każe wybierać między Dobrem a Złem. W dodatku odmalowane przez niego Zło ma twarz Maryi (ogłoszonej przez św. Stefana Królową Węgier), na głowie zaś nosi Koronę św. Stefana (czyli „berecik z antenką”, jak się wyraził pogardliwie o tym największym symbolu węgierskiej państwowości jeden z posłów Związku Wolnych Demokratów).

Straszny turysta

Największe cięgi w polskiej prasie dostał Orban za proklamowanie Karty Węgra — dokumentu mającego na celu dowartościowanie i pomoc ponad 3-milionowej mniejszości węgierskiej żyjącej w krajach ościennych. Według polskich publicystów, Budapeszt popadł przez to w konflikt ze wszystkimi swoimi sąsiadami.

Nie jest to jednak prawdą. Jugosławia, Chorwacja, Słowenia, Ukraina i Austria przyjęły ten akt bez zastrzeżeń. Zaprotestowały tylko Rumunia i Słowacja, jednak z czasem rząd w Bukareszcie wycofał swoje wątpliwości. Przyczyniło się do tego orzeczenie Rady Europy, która uznała, że Karta Węgra jest zgodna ze standardami ustawodawstwa międzynarodowego. Poza tym gabinet Orbana zgodził się, by zapisane w Karcie prawo do podejmowania pracy na Węgrzech bez zezwolenia na okres trzech miesięcy rozciągnąć na obywateli rumuńskich, także pochodzenia nie-węgierskiego.

Jest prawdą, że przeciwko Karcie Węgra występuje dzisiaj tylko Słowacja. Warto w tym kontekście zacytować słowa Jana Marii Rokity, który w maju 2002 roku napisał w „Newsweeku” o Orbanie: „Niecodziennym zwyczajem we współczesnej Europie jest, aby premier ościennego kraju, bez zaproszenia i powiadomienia, przekraczał granicę sąsiadów jako turysta z prywatnym paszportem po to, by u tych sąsiadów organizować uroczystości wręczania Karty Węgra swoim żyjącym za granicą pobratymcom. Pewnie też dziwilibyśmy się niepomiernie, gdyby pewnej niedzieli w Opolu prywatny turysta Gerhard Schroeder stał się bohaterem niemieckiego wiecu, w trakcie którego wręczałby polskim Niemcom swoje ausweisy.”

Spotkałem się już z ludźmi, którzy opowiadali historię o prywatnym turyście Orbanie i wręczaniu przez niego Kart Węgra w krajach ościennych. Jako źródło podawali... „Newsweek”. Tymczasem do zdarzeń, opisanych przez Rokitę, nigdy nie doszło. Jest to plotka. Na usprawiedliwienie polskiego polityka można dodać, że plotka ta jest rozpowszechniana przez dyplomatów jednego z państw sąsiadujących z Węgrami. W Polsce trafiła na podatny grunt — zwłaszcza gdy zderzyć ją z wizją niemieckich wieców w Opolu...

Krajobraz po bitwie

Być może zła prasa, jaką się cieszy Orban w polskich mediach, wynika z tego, że udało mu się zbudować formację prawicową, która, po pierwsze — pozostaje wierna tradycyjnym wartościom, po drugie — jest skuteczna w dziedzinie ekonomii i zarządzania, po trzecie zaś — cieszy się dużym poparciem społecznym. W naszej części Europy jest to prawdziwy fenomen. FIDESZ bowiem po swoim czteroletnim okresie rządów (1998-2002) — w odróżnieniu od AWS w Polsce — wygrał wybory parlamentarne, uzyskując aż 48 procent głosów. Nie utworzył jednak ponownie gabinetu, gdyż zabrakło mu współkoalicjanta.

Jesienne wybory samorządowe na Węgrzech przyniosły FIDESZ-owi porażkę, gdyż uzyskał on 33 proc. głosów w porównaniu z 49 procentami postkomunistów. Nie oznacza to jednak utraty elektoratu. Taki wynik jest bowiem odzwierciedleniem najwyższej od 1990 roku frekwencji wyborczej, która spowodowała, że wiele „martwych dusz” poszło po raz pierwszy do urn — i zagłosowało na lewicę.

Skąd się to wzięło? Otóż po objęciu rządów lewicowy premier Peter Medgyessy polecił wypłacić wszystkim emerytom jednorazowy zasiłek w wysokości 19 tysięcy forintów, następnie podwyższył pensje pracownikom sfery budżetowej oraz zwiększył zasiłki społeczne. Podczas wyborów samorządowych socjaliści składali obietnice wprowadzenia bezpłatnych żłobków i przedszkoli. Ta polityka pomogła im odnieść zwycięstwo, zarazem jednak poważnie naruszyła stan finansów publicznych. Na skutek kilkumiesięcznych działań lewicowego rządu Węgrom grozi w przyszłym roku największy deficyt budżetowy spośród wszystkich dziesięciu krajów kandydujących do Unii Europejskiej.

Być może wówczas ponownie nadejdzie czas Viktora Orbana — młodego, charyzmatycznego polityka, który po przegranych wyborach, podczas wspomnianego już wiecu na placu Disz, powiedział do swoich zwolenników następujące słowa:

„Wiele osób uważa za niesprawiedliwe, że obóz obywatelski utracił władzę właśnie wtedy, kiedy nasz kraj zanotował w ostatnich czterech latach taki wzrost gospodarczy, rozwój kulturalny i wzmocnienie moralne, jakich nie było przez ostatnie dziesięciolecia. Znamy to odczucie, któż z nas bowiem nie był w życiu poddawany próbom, których nie rozumiał, któż z nas nie czuł, że inni odsuwają się od niego niesprawiedliwie, że postępują z nim niewłaściwie.

Jaką mamy jednak pewność, że odsuwają się od nas niesprawiedliwie, że postępują z nami niewłaściwie? Być może należałoby spojrzeć na to, co wydarzyło się w naszej ojczyźnie, z innego punktu widzenia. Być może musimy stanąć wobec nowych wyzwań, wobec twardych często prób, właśnie dlatego, że nie byliśmy jako obywatele Węgier dość silni, by sprostać przyjętym na siebie zadaniom. Być może nie mieliśmy w sobie wystarczającej wiary, wystarczającej nadziei, wystarczającej miłości...”.

Fryderyk Nietzsche napisał kiedyś: „Co mnie nie zabija, to mnie wzmacnia”. Być może odsunięcie od władzy FIDESZ-u i Viktora Orbana okaże się dla nich takim wzmocnieniem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama