Felieton: o publicystyce, sądownictwie i wszczynaniu procesów, z których nic nie wynika
Autorytet państwa ma się angażować w ochronę dóbr osobistych na gruncie prawa karnego. Tak orzekł niedawno Trybunał Konstytucyjny, utrzymując w mocy art. 212 kodeksu karnego. Chyba nie przewidział wówczas, że przepis ów może stać się źródłem kpiny z tego autorytetu.
W 2004 roku opublikowany został tekst „Paragrafy i kaptury”, w którym opisano procedury stosowania konkurencyjnych sposobów zatrudniania i obsadzania wyższych stanowisk w służbie cywilnej. Jednym z opisanych urzędów był Główny Inspektorat Transportu Drogowego. Wraz z nim, wiążąc się poprzez personalia, opisany tez został Urząd Służby Cywilnej.
W pół roku po ukazaniu się artykułu, jeden z wielu występujących w tekście urzędników wniósł do sądu karnego przeciw autorowi akt oskarżenia. Prywatny akt oskarżenia, mimo że opisywane procedury administracyjne, jeśli miałyby zostać uznane za zniesławiające, to powinny skutkować doniesieniem do prokuratury. Byłoby to bowiem pomawianie i zniesławianie instytucji państwowych, a nie osób prywatnych.
Tymczasem ani ówczesny dyrektor generalny, Wiesław Starostka, ani Główny Inspektor TD, Seweryn Kaczmarek, w sprawie naboru do pracy w urzędzie, ani Szef Służby Cywilnej, Jan Pastwa, w sprawie konkursu, o czym też było w artykule, nie zrobili nic w tej materii.
A wiedzę o materiale prasowym mieli znacznie wcześniej. Zwłaszcza Szef Służby Cywilnej, który ów tekst dostał przed jego publikacją do rąk własnych, 16 kwietnia 2004 roku, w czasie sympozjum wokół Raportu „Służba cywilna III RP - zapomniany obszar”, napisanego na zlecenie Fundacji Batorego dla Programu Przeciw Korupcji.
Jedynie Alicja Jerka., jedna z bohaterek artykułu, wystąpiła, na podstawie art. 212 KK, z prywatnym aktem oskarżenia we wrześniu 2004 roku. Nie jako urzędnik, nie jako funkcjonariusz publiczny, ale jako osoba prywatna. Przez ponad 3 lata nie doszło do rozprawy głównej i merytorycznego rozpoznawania sprawy.
Za to odbyły się w tym czasie...3 posiedzenia pojednawcze. Osobliwość.
Alicja Jerka najpierw domagała się przeprosin i ukarania sprawcy zbrodni publicystycznej, potem, na kolejnych 2 posiedzeniach pojednawczych już tylko przeprosin. Żadna ze spraw nie zakończyła się ani ugodą, ani przeprosinami.
Przeciwnie, autor tekstu dążył do rozpoznawania oskarżenia na rozprawie głównej, by udowodnić, że to, co zostało napisane jest nie tylko prawdą, ale też jedynie okruchami tej prawdy,. Odpryskiem rzeczywistości, jaka się wówczas rozgrywała.
Publicystyka, zwłaszcza faktograficzna, a może właśnie przede wszystkim faktograficzna ma swoje prawa. Nie powinno się tam znajdować stwierdzeń i szczegółów, które nie mogą być poparte dowodami. Również, gdy nie mogą być potwierdzone z innych źródeł.
Zatem i w tym wypadku szeroka wiedza o faktach w dużej części w ogóle się nie pojawiła w artykule. Za to przed sądem, gdzie strony zeznają pod przysięgą mówienia prawdy, wiele pytań można było i należało zadać, by uzyskać potwierdzenie u źródła.
Kiedy więc 18 lutego 2008 roku autor stawił się na rozprawę główną — sygn. akt III K 836/07 - miał już przygotowany obszerny zestaw pytań do oskarżającej Alicji Jerki. Cała rozprawa trwała...5 minut.
Oskarżyciel, Alicja Jerka w ogóle na rozprawie się nie pojawiła. Z jakiego powodu, nie wiadomo. Sąd też nie wiedział, dlaczego prawidłowo powiadomiony oskarżyciel bez usprawiedliwienia nie stawia się na rozprawę.
Stąd, na podstawie przepisów KPK uznał sprawę za zamkniętą przyjmując, że nieusprawiedliwione niestawienie się oskarżyciela prywatnego jest równoznaczne z wycofaniem oskarżenia.
Przez blisko 4 lata wymiar sprawiedliwości, a tym samym i autorytet państwa zaangażowane były przez osobę prywatną w sprawę o rzekome naruszenie jej dóbr osobistych. A gdy doszło wreszcie do decydującego starcia przed obliczem sądu, osoba oskarżająca po prostu umknęła w mysią dziurę.
Czy wymiar sprawiedliwości ma służyć za narzędzie do zabawy w kotka i myszkę tylko dlatego, bo jakiemuś obrażonemu — rzekomo — urzędnikowi zechce się używać art. 212 KK do prób zastraszania autorów publikacji?
Czy w tej sytuacji, jak i możliwych wielu podobnych, sądy mają zajmować się sprawami i osobami, które próbują względnie tanim kosztem i bez żadnego dowodzenia załatwiać swoje własne interesy? Ochrona dóbr osobistych na gruncie kodeksu cywilnego — art. 23 i 24 — wymaga dowodzenia tego, z czego wywodzi się skutki prawne. Tu ów obrażony urzędnik musiałby przedstawić dokumentację postępowań, a tę urzędnicy zniszczyli dużo wcześniej.
Zresztą, wbrew pozorom, akurat w przypadku tego artykułu też musiałby urzędnik udowodnić prawidłowość przeprowadzonych procedur administracyjnych. Mimo prywatnego aktu oskarżenia sprawy dotyczyły prawidłowości działania instytucji państwowych i udziału w postępowaniach. A tę prawidłowość urzędnik państwowy musi umieć udowodnić na każdym etapie i w każdym czasie.
Obie strony, mimo wszystko, coś tam dla siebie uzyskały. Alicja Jerka wywołała tym prywatnym aktem oskarżenia, podobne swojej, reakcje kilkunastu serwisów gazet internetowych, mieniących się być prasą niezależną. Z zadziwiającą sprawnością usuwały sporny artykuł ze swoich stron internetowych. Autor zaś uzyskał wiedzę, z jakimi faktycznie „niezależnymi i służącymi społeczeństwu” mediami miał dotąd wątpliwą, jak się okazuje, przyjemność współpracować.
Czy ucieczka od rzeczywistości stanie się synonimem ucieczki od odpowiedzialności? Pewnie tak, jak już niejednokrotnie mieliśmy okazję się przekonać. Alicji Jerki nie ma już na stanowisku dyrektora w GITD. Nie ma też już Wiesława Starostki na stanowisku dyrektora generalnego.
Zmienił się Główny Inspektor Transportu Drogowego i zmienił też zaraz jeszcze jednego dyrektora, który odegrał w tej historii niepoślednią rolę. Tym razem departamentu prawnego.
A najciekawsze jest to, że w opisywanym wówczas naborze wybrana, spośród blisko 90 ofert, jako najlepsza na stanowisko referendarza Lucyna Gać, z wykształcenia pedagog bez żadnego doświadczenia urzędniczego, zastąpiła na stanowisku p.o. dyrektora właśnie Alicję Jerkę.
Po zmianie na stanowisku Głównego Inspektora TD, szybko pożegnała się jednak ze stanowiskiem i urzędem.
Trafiła za to do Urzędu Transportu Kolejowego. Tu z kolei, za łaskawym skinieniem obecnego dyrektora generalnego, Lidii Ostrowskiej, również bohaterki paru tekstów, pani pedagog ponownie została dyrektorem w centralnym urzędzie administracji rządowej.
Nad Lidią Ostrowską też zbiera się coraz więcej chmur, jak i nad kilkoma innymi, wysokimi urzędnikami UTK — jak wskazują źródła zbliżone do tego obszaru - w związku z, m.in., ciekawymi historiami z przetargami w kolejnictwie, pozwoleniami i dość interesującymi zachowaniami niektórych podmiotów, które są związane z kolejnictwem.
Wróci też pewnie sprawa — z 2003 roku - nielegalnego zatrudniania przez Lidię Ostrowską do korpusu służby cywilnej z pominięciem obowiązujących procedur, jak i „legalizowania” tych zatrudnień a potem przeprowadzania konkursów, w którym ów „zalegalizowany był, oczywiście, najlepszy.
W tym z kolei brał udział zastępujący dyrektora generalnego w UTK — Ryszard Nowicki. Obecnie dyrektor jednego z departamentów - Zezwoleń Technicznych i Interoperacyjności — po powrocie Lidii Ostrowskiej na stanowisko dyrektora generalnego w UTK. Szerzej o tej historii w artykule „My czyści, my przejrzyści” z maja 2006 r.
Planowana przez Ministerstwo Infrastruktury kontrola UTK, być może nie będzie fikcją, jak szereg innych, podobnych kontroli. Być może więc, obok wyjaśniania kulis kolejowych ciekawostek, wróci przegląd polityki personalnej byłej i ponownej dyrektor generalnej, Lidii Ostrowskiej.
W tym i zwolnień pracowników, zwłaszcza w kontekście motywów tych zwolnień.
Żyjemy wszak w państwie prawa, czyż nie?
Witold Filipowicz
Warszawa, marzec 2008 r.
opr. mg/mg