Historyczne paralele

Sytuacja Polski i Europy z roku 1939 budzi niepokojące skojarzenia z sytuacją obecną. Podobnie jak 75 lat temu politycy wydają się bezradni wobec militarnej agresji, łudząc się nadziejami na ułagodzenie agresora

Historyczne paralele

Wrzesień to zwykle wspominanie niemieckiej napaści na Polskę — w tym roku mija trzy czwarte wieku. Bogatsi o późniejsze doświadczenia, oceniamy ówczesnych decydentów. Są to różne oceny, często ahistoryczne i niesprawiedliwe, ponieważ najczęściej nie biorą pod uwagę ówczesnego stanu wiedzy ocenianych i ich oczywistą nieznajomość zdarzeń późniejszych. Wśród tych różnych głosów i stanowisk w jednym oceniający są zazwyczaj zgodni: negatywnej ocenie krótkowzroczności przywódców Francji i Anglii.

Trudno się z tym nie zgodzić. Zaniechanie uderzenia, gdy przeciwnik leżał na talerzu z zachodnią granicą osłanianą symbolicznymi siłami, to błąd, za który musiały wkrótce zapłacić nie tylko ich kraje. Śmiem jednak twierdzić, że ich postawa może być niedościgłym wzorem dalekowzroczności i politycznego realizmu godnych mężów stanu w porównaniu z postawą obecnych elit zachodniego świata.

Przypomnijmy, jak było w 1939. III Rzesza i Związek Sowiecki były nowymi tworami na europejskiej scenie politycznej, cieszącymi się co najmniej sympatią ówczesnych elit. Zaślepieni głupcy, nazywający siebie „intelektualistami”, piali z zachwytu nad nowymi ideologiami, będącymi — w ich mniemaniu — ożywczymi powiewami w Europie gnijącej demokracji. Liczni agenci wpływu i pożyteczni idioci chronili zachodnie społeczeństwa przed prawdą o Sowietach. Jedynego brytyjskiego dziennikarza, który przekazał prawdziwą relację o wielkim głodzie na Ukrainie, odsądzono od czci i wiary, uznano za pozbawionego władz umysłowych. Potraktowano go gorzej niż Gazeta Wyborcza traktuje Antoniego Macierewicza.

Z kolei III Rzesza w tym czasie była, w porównaniu z Sowietami, państwem w miarę normalnym. Nie było tam masowego terroru — dotykał on jedynie aktywnych przeciwników reżimu (nielicznych) i obcych rasowo, choć  o holokauście nikt wtedy nie myślał - rozpoczął się on kilka lat później. Podczas, gdy ludzie sowieccy nie byli pewni dnia ani godziny, kiedy mogli — mówiąc językiem Orwella — wyparować, przeciętny Niemiec sypiał spokojnie, ciesząc się wzrostem gospodarki, poziomu życia i podnoszeniem się Niemiec po klęsce w Wielkiej Wojnie i kryzysie lat dwudziestych.

Obaj zbrodniczy towarzysze, Hitler i Stalin, stosowali retorykę pokojową, co utrudniało rozpoznanie ich rzeczywistych zamiarów i współgrało z powszechnym przeświadczeniem, że po krwawej jatce I wojny, następna wojna w Europie długo nie będzie możliwa. Zauważmy również, że swoich dotychczasowych zdobyczy towarzysz Adolf dokonał drogą pokojową — bez jednego wystrzału. Trudno było traktować go jako agresora.

Niemiecki plan ataku na Polskę składał się z dwóch elementów: dezinformacji, czyli przedstawienia Polaków jako sprawców wojny, i Blitzkriegu, czyli szybkiego, potężnego uderzenia, tak by w ciągu trzech, czterech dni rozbić główne siły przeciwnika i posunąć się tak daleko, by pomoc sojuszników była bezcelowa.

O ile drugiego z tych elementów nie udało się zrealizować — polska armia wytrzymała uderzenie i przez trzy dni bitwy granicznej Niemcy nie osiągnęli rezultatów, jakimi pochwalić mógłby się Führer, o tyle dezinformacja poszła dość sprawnie. Przed napaścią codziennie informowano o polskich napaściach, rozdmuchano prowokację gliwicką — prawda o niej wyszła na jaw podczas procesu norymberskiego, do tego czasu świat wierzył w wersję niemiecką. 1. września III Rzesza ani nie wypowiedziała, ani nie stwierdziła wojny. Oficjalny niemiecki komunikat głosił, że wskutek nieustannych polskich agresywnych działań, Wehrmacht przeszedł do aktywnej obrony. Chodziło o stworzenie wrażenia, że są to jedynie incydenty graniczne, co miało zdezorientować sojuszników Polski. Paradoksalnie wersję te uwiarygodniło zatrzymanie przez Polaków niemieckiego uderzenia.

Pamiętajmy, że w tym czasie nie było satelitów szpiegowskich i odległy obserwator skazany był na informacje przekazywane przez walczące strony: polską, mówiącą o toczącej się wojnie i niemiecką, wskazującą na jakieś potyczki graniczne.

Pomimo tej niepewności Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę. Inną rzeczą jest, jak tę wojnę prowadziły. Niemniej trzeciego dnia od pierwszych strzałów zdobyły się na krok zdecydowany i nieodwracalny.

A dzisiaj? Wiedza o tym, czym był Związek Sowiecki, komunizm i jego aparat terroru jest powszechnie znana. Nie zna jej jedynie ten, kto znać jej nie chce. Powszechnie znany jest też życiorys Władymira Władymirowicza Putina. Nie powinno więc być złudzeń. Europejscy politycy zachowują się jednak tak, jakby nie mieli o tym zielonego pojęcia. I to również historycy z wykształcenia jak Donald Tusk i Bronisław Komorowski.

Pierwsze strzały demokratyczna Rosja oddała w 1999 roku w Czeczenii. W ciągu dwóch wojen wymordowano ponad dziesięć procent tego narodu. By mieć pretekst do drugiej wojny, KGB (przepraszam: FSB) wysadzało domy zwykłych Rosjan, oskarżając o to Czeczenów. Na rosyjskie ludobójstwo w Czeczenii zachodni politycy reagowali delikatnym zaniepokojeniem.

Nieco większe zaniepokojenie wywołała rosyjska agresja na Gruzję. Szybko jednak kupiono putinowską bajkę o Abchazach i Osetyńczykach tak cierpiących pod gruzińskim butem, że, niczym kania dżdżu, wyczekiwali dnia, w którym będą mogli posiadać rosyjskie paszporty. I nikomu nie przyszło do głowy zapytać Abchazów i Osetyńczyków, zarówno tych żyjących w Gruzji jak i w Rosji, czy naprawdę szczytem ich marzeń jest żyć w Federacji Rosyjskiej.

Agresja na Gruzję i zagarnięcie części jej terytorium nie skłoniły Zachodu do jakichkolwiek działań. Nie odważono się nawet pomyśleć o militarnych przygotowaniach do odparcia następnej rosyjskiej agresji, nie wprowadzono żadnych sankcji, nawet tak symbolicznych jak bojkot olimpiady w Soczi.

Oczywiście był częściowy bojkot olimpiady. Jego powodem nie były ani agresja na Gruzję, ani ludobójstwo w Czeczenii. Była nim rosyjska ustawa dyskryminująca, zdaniem zachodnich polityków, homoseksualistów. Po prawdzie, ustawa nie dyskryminowała ich a jedynie zabraniała homoseksualnej propagandy, a to są zupełnie inne sprawy. Nie słyszałem też, by jakikolwiek homoseksualista został w Rosji zabity lub choćby pobity. A trupy w Czeczenii i Gruzji były i to w dużej ilości. To właśnie świadczy, co ważniejsze jest dla europejskich elit.

W międzyczasie był Smoleńsk i wiadome zachowanie polskich władz przy pełnym nabraniu wody w usta naszych sojuszników. Czy byłoby możliwe bezwarunkowe oddanie śledztwa w niemieckie ręce, gdyby nad terytorium III Rzeszy rozbił się samolot z prezydentem Mościckim? Czy minister Beck wysłałby kilka minut po katastrofie wiadomość, że winni byli polscy piloci lądujący nie tak jak trzeba i „pozostaje ustalić, kto ich do tego skłonił”? Czy wyobrażacie sobie Państwo premiera Sławoja — Składkowskiego zapewniającego o uczciwości kanclerza Hitlera i robiącego z nim niedźwiadka przy zwłokach prezydenta. O żółwikach już nie wspomnę a pytam czysto retorycznie.

Rozochocony bezkarnością, towarzysz Putin poszedł dalej. Aneksja Krymu została gładko przełknięta przez Zachód. Pewien problem stanowią Ukraińcy, nie chcący oddać Donbasu bez walki. Wzrastające natężenia walk i rosnąca liczba ofiar zmusiły w końcu do uchwalenia ostrożnych sankcji. Zestrzelenie malezyjskiego samolotu też wiele tu nie zmieniło.

Od połowiczności sankcji gorsze jest zakłamanie, unikanie stwierdzenia rosyjskiej agresji. Przyjmowanie, przynajmniej oficjalnie, że „zielone ludziki” to nie rosyjskie wojsko, tylko jacyś „separatyści”. I ta pseudopokojowa retoryka! Szczególnie ohydne są apele do władz ukraińskich o powściągliwość. Tak, jakby to wojska ukraińskie zajęły rosyjskie miasta.

Już starożytni Rzymianie wiedzieli, że, chcąc pokoju, należy szykować się do wojny. A tymczasem, gdy od pierwszych rosyjskich strzałów minęło już 15 lat, Francja, jak gdyby nigdy nic, sprzedaje Rosji nowoczesne lotniskowce. Niemcy wprawdzie wstrzymali dostawę wyposażenia wojskowego, jednak działają tak, jakby chcieli jak najszybciej zaklepać aneksję Donbasu i mieć spokój a polscy rządzący spokojnie haratają w gałę i świętują awans premiera RP na kierownika sali konferencyjnej w Brukseli.

Édouard Daladier, Neville Chamberlain, nie mówiąc już o ówczesnych polskich przywódcach, byli dalekowzrocznymi, światłymi politykami, prawdziwymi mężami stanu i po prostu facetami z jajami w porównaniu z tą galaretą karierowiczów rządzącą dzisiaj Polską, Europą i zachodnim światem.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama