Życie w cieniu śmierci

Rozmowa z dr. Olehem Duchem, historykiem, pracownikiem Uniwersytetu Lwowskiego i Collegium Civitas w Warszawie.

Minęło już ponad 500 dni od eskalacji działań rosyjskich przeciwko Ukrainie. Jak tę wojnę odczuwają mieszkańcy Lwowa?

W odróżnieniu od wschodniej i południowej Ukrainy u nas panuje jeszcze względny spokój. Nie dotknęły nas zmasowane bombardowania, które stały się codziennością Charkowa, Zaporoża, Odessy czy Kijowa. Nie doświadczyliśmy również okupacji, jak mieszkańcy Buczy, Irpienia czy Chersonia. Na terenach okupowanych wolność i życie cywilów są nieustannie zagrożone.

W ubiegłym roku Rosjanie przeprowadzili kilka ataków na obiekty infrastruktury krytycznej we Lwowie. Zimą najbardziej doskwierały nam przerwy w dostawie energii. Z tym problemem borykała się jednak cała Ukraina. Dopiero w nocy z 5 na 6 lipca ostrzał uświadomił lwowianom, że poczucie bezpieczeństwa w mieście położonym z dala od frontu w dzisiejszych czasach jest względne. Zginęli wówczas pierwsi cywilni mieszkańcy naszego miasta. Wojna w naszym życiu jest jednak stale obecna. Na miejscowych cmentarzach widać, ilu lwowian służących w wojsku już na niej zginęło. Grobów żołnierzy ciągle przybywa. Na froncie poległo kilku moich studentów.

W pierwszych miesiącach wojny przetoczyła się przez Lwów fala uchodźców. Wielu z nich schroniło się na terenie Polski. Jak mieszkańcy Lwowa reagowali na ten exodus?

Pierwsza rzecz, o której należy wspomnieć, to fakt, że wielu uchodźców pozostało we Lwowie. Zarówno władze miasta, jak i mieszkańcy starali się zapewnić im dach nad głową. Wielu lwowian z odruchu serca przyjmowało do swoich mieszkań uciekinierów. Dzieliliśmy się wszystkim, co mieliśmy. Lwów w tym czasie był etapem na drodze wiodącej do Polski. Ulica Grodecka, która prowadzi do przejścia granicznego w Medyce, przypominała wówczas zatłoczone drogi polskie we wrześniu 1939 r., wypełnione przez masy uchodźców. W pierwszych miesiącach najważniejszym punktem Lwowa był dworzec kolejowy, na który napływali uciekinierzy ze wschodniej Ukrainy. To tutaj otrzymywali pierwszą pomoc.

Czy docierało do Was wsparcie materialne z zagranicy?

Pomoc zagraniczna, w tym z Polski, odgrywa cały czas ważną rolę. Mogę to stwierdzić jako wolontariusz zaangażowany w działalność dobroczynną od samego początku tej wojny. Wsparcie materialne, jakie otrzymujemy z Polski, pozwala nam przetrwać. Pamiętajmy, że Ukraina toczy wojnę, która zdezorganizowała gospodarkę kraju. Za pomoc jesteśmy wszystkim niezmiernie wdzięczni. W dużej mierze funkcjonowanie naszej społeczności w tych trudnych warunkach jest możliwe tylko dzięki pomocy ludzi dobrej woli.

Pomoc charytatywna jest niezmiernie ważna, ale to nie ona zadecyduje o wyniku tej wojny.

To prawda. Pamiętać jednak należy, że opisywałem sytuację panującą we Lwowie w pierwszych miesiącach wojny. Teraz wygląda ona inaczej, ponieważ ta wielka fala uchodźców ustała. Nasza grupa wolontariuszy nadal jednak działa. Świadczymy pomoc mieszkańcom, ale pracujemy również na rzecz sił zbrojnych Ukrainy. Wyrabiamy zapałki sztormowe, świece okopowe i siatki maskujące. Prowadzimy również zbiórkę na rzecz armii. Pozyskujemy racje żywnościowe, odzież i elementy wyposażenia żołnierskiego. Kwestujemy w Polsce, Niemczech i Francji. Ułatwiają nam to media społecznościowe. Gromadzimy pieniądze na zakup dronów rozpoznawczych, niezbędnych na współczesnym polu walki. Obecnie zbieramy fundusze na zakup dronów dla jednej z placówek Straży Granicznej zlokalizowanej na granicy z Rosją. Sprzęt ten pozwoli skuteczniej powstrzymywać przenikanie dywersantów na tereny kontrolowane przez armię ukraińską. Należy pamiętać, że Rosjanie nie prowadzą działań bojowych na całej długości granicy z Ukrainą. Jeżeli ktoś z czytelników chciałby wesprzeć naszą akcję, może wpłacić dowolną sumę na naszą kartę płatniczą (5168752017082200 - euro, 4149499374348983 - USD). Dziękujemy za każdy datek. Zapraszamy również do odwiedzania naszej strony na Facebooku - Львів_опір.

Jak wygląda prowadzenie zajęć ze studentami w warunkach wojennych?

Na początku wszystkie zajęcia w Uniwersytecie Lwowskim prowadziliśmy zdalnie. W ubiegłym roku akademickim miały one charakter hybrydowy. Wykłady odbywały się online, a ćwiczenia stacjonarnie. W nadchodzącym roku rektor planuje prowadzenie wszystkich zajęć w trybie stacjonarnym. Jak ostatecznie będzie wyglądała organizacja roku, pokaże czas.

Od roku pracuję równocześnie w Collegium Civitas, uczelni warszawskiej, w której kształci się także młodzież ukraińska. Zajęcia w języku ukraińskim ze studentami pierwszego roku prowadzę online. Od drugiego roku studenci uczestniczyć już będą w zajęciach prowadzonych w języku polskim lub angielskim. Większość moich studentów z tej uczelni mieszka w Polsce, chociaż są również studenci przebywający na terenie Ukrainy.

Podczas wojny nie możemy zapominać o konieczności przygotowywania kadr potrzebnych niepodległemu państwu ukraińskiemu. Jesteśmy wdzięczni, że strona polska udziela nam pomocy również i w tym zakresie.

Obowiązkiem pracowników naukowych jest nie tylko realizowanie zadań dydaktycznych, ale również prowadzenie badań. Jak obecnie wygląda życie naukowe?

Mimo wojny staramy się kontynuować nasze badania. O ile na początku pewne sprawy zeszły na dalszy plan, to obecnie obserwujemy, że życie naukowe zaczyna odradzać się, o czym może świadczyć organizowanie konferencji. Staramy się żyć mimo okropności wojny. Nie jest to łatwe, ale innego wyjścia nie mamy.

Wojna pozwala dostrzec w tym bezmiarze nieszczęść istotę naszego człowieczeństwa. Pozwala odpowiedzieć na pytanie, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Kontynuuję swoje badania dotyczące żeńskiego życia monastycznego. Teraz zająłem się również historią mojej małej ojczyzny. Pochodzę spod Przemyślan, miejscowości położonej na wschód od Lwowa. W Przemyślanach urodził się Adam Rotfeld, były minister spraw zagranicznych Polski. W tych trudnych czasach ludzie zaczęli interesować się lokalną historią. Szukają swoich korzeni.

Wojna rodzi wiele problemów, o których w czasach pokoju nawet nie myślimy. Jednym z nich jest przymusowa rozłąka z rodziną, spowodowana obawą o życie najbliższych.

Na początku wojny moja żona znalazła się w Rumunii. Firma rumuńska, w której pracowała we Lwowie, przeniosła personel żeński do swojego kraju. Nie dotyczyło to oczywiście mężczyzn, którzy podlegają obowiązkowi służby wojskowej. Natomiast trzech moich małoletnich synów wyjechało z teściową do Mołdawii. Dzięki temu żona mogła często widywać się z dziećmi.

Na jesieni zeszłego roku w ramach programu UNICEF żona została zatrudniona jako tłumaczka w jednej z lubelskich szkół. Oboje dobrze znamy to miasto, ponieważ studiowaliśmy w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Tam zresztą się poznaliśmy. Do Polski wyjechało z nią dwóch naszych młodszych synów. Najstarszy, który liczył wówczas 12 lat, został ze mną we Lwowie. Nie chciał opuszczać miasta, w którym pozostali jego koledzy. Pomagał nam robić siatki maskujące. Po zakończeniu roku szkolnego żona z młodszymi synami powróciła do Lwowa. Mam nadzieję, że nie będzie musiała ponownie opuścić miasta. Próbujemy żyć mimo toczącej się obok nas wojny. Nie jesteśmy jedynymi, którzy starają się być razem w tych ciężkich czasach.

To trudne doświadczenia dla dzieci.

Dzisiaj nas wszystkich dotykają trudne doświadczenia. Wszechobecna śmierć i niepewność jutra destabilizują nasze życia, ale czy mamy wybór? Tryumf Rosji przyniósłby tylko eksterminację naszego narodu. Do czego zdolni są Rosjanie widzieliśmy w Buczy. Zwycięstwo zapewnić nam mogą tylko wysiłek i determinacja całego społeczeństwa. Ważne jest również wsparcie wolnego świata.

W jaki sposób możemy Wam pomóc?

Tak, jak dotychczas. Europa nie może przyzwyczaić się do wojny. Jesteśmy wdzięczni Polakom za pomoc. To dobrze rokuje na przyszłość. Dzisiaj walczymy za waszą i naszą wolność.

Dziękuję za rozmowę.

NOT. Witold Bobryk

Echo Katolickie 30/2023
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama