Rozmowa z bpem Kazimierzem Nyczem, przewodniczącym Komisji Episkopatu Polski ds. Wychowania Katolickiego
Dziesięć lat temu wprowadzono katechizację do szkół. Jak Ksiądz Biskup, aktualny przewodniczący Komisji Episkopatu ds. Wychowania Katolickiego, ocenia bilans owego dziesięciolecia obecności religii w szkole?
BP KAZIMIERZ NYCZ: W 1990 roku mieliśmy do czynienia nie tyle z wprowadzeniem
katechezy do szkół publicznych, ile z powrotem, który nastąpił po 30
latach nienormalności. To, moim zdaniem, istotne dopowiedzenie.
Co do bilansu, to jest on dla mnie jednoznacznie pozytywny. Nie sprawdziły
się, na szczęście, pesymistyczne przewidywania przeciwników katechezy
w szkole...
Obawiano się wtedy przede wszystkim nietolerancji wobec osób nie uczestniczących w lekcji religii. Ale przecież nie tylko tego...
Rzeczywiście, nie tylko. I ja nie należałem wówczas do naiwnych entuzjastów powrotu do szkoły. Nieraz zastanawiałem się, czy nie żal tego wszystkiego, co wypracowaliśmy w ciągu 30 lat katechezy prowadzonej w parafialnych salkach. Bałem się, że w nowej sytuacji nie potrafimy tego ocalić.
I co? Udało się?
To zależy gdzie. Jednak generalnie idziemy w dobrym kierunku. Oczywiście, zawsze można to robić lepiej...
Ksiądz Biskup mówi, że bilans tego dziesięciolecia jest zdecydowanie pozytywny. Porozmawiajmy zatem o zaletach katechezy w szkole.
Po pierwsze, katecheza w szkole oznacza powrót do normalności. I wcale
nie mam tu na myśli jedynie tzw. sprawiedliwości dziejowej. Kiedy mówię
"normalność", rozumiem przez to akceptację edukacji religijnej jako
czynnika ważnego w wychowaniu młodego człowieka oraz czynnika komplementarnego
(a nie opozycyjnego, jak w czasach komunizmu) wobec tego wszystkiego,
co robi szkoła. Teraz wreszcie możliwa jest rzetelna współpraca katechety
z gronem pedagogicznym: myślę tu o korelacji lekcji religii z programem
innych przedmiotów (np. języka polskiego czy historii) i o udziale katechety
w tworzeniu i realizacji programu wychowawczego szkoły. Mam świadomość,
że od dziesięciu lat - o wiele spójniej niż dawniej! - wspólnie z nauczycielami
pomagamy rodzicom w wychowaniu ich dzieci. Inna sprawa, czy potrafimy
wykorzystać te możliwości, jakie daje nam szkoła. A może w znacznej
mierze jesteśmy pod tym względem jeszcze w punkcie wyjścia?
Po drugie, dzięki powrotowi do szkół katecheza jest dziś bardziej systematyczna.
Dawniej lekcje religii często się nie odbywały (myślę tu zwłaszcza o
sytuacji, gdy religii uczył ksiądz) - katecheza musiała ciągle konkurować
z rekolekcjami, spowiedzią, kolędą... Podniósł się też znacznie jej
poziom.
Po trzecie - w stopniu o wiele większym niż dawniej - katechezą w szkole
zajęli się świeccy. (Tytułem przykładu: dziesięć lat temu w archidiecezji
krakowskiej mieliśmy 800 księży-katechetów, ok. 400 sióstr zakonnych
i ok. 50 katechetów świeckich. Teraz w szkołach uczy 700 księży, 250
sióstr zakonnych i 500 świeckich). Obecnie stanowią oni już połowę katechetów
w Polsce. Jest w tym jakieś bogactwo Kościoła - bogactwo świadectwa
- że w szkole są obecni księża, siostry i bracia zakonni oraz ludzie
świeccy. Ileż ci ostatni mogą mieć do powiedzenia! Jak bardzo mogą być
wiarygodni! Nie ukrywam jednak, że świecki katecheta nie zawsze jest
akceptowany przez rodziców czy przez dyrekcję szkoły. Tyle razy słyszę:
"wolelibyśmy księdza"! Do odpowiedzialności świeckich za Kościół musimy
wszyscy dojrzeć. Paradoksalnie, często to w ludziach świeckich głęboko
tkwi przedsoborowa wizja Kościoła, w którym podmiotem ewangelizacji
było wyłącznie duchowieństwo.
Wielu przypomina, że jedną z zalet powrotu religii do szkoły jest objęcie katechizacją tej młodzieży, która sama nie przyszłaby do salki katechetycznej. Niektórzy nie mieliby na to ochoty, inni - np. uczniowie zobowiązani do praktyk zawodowych - nie mieliby czasu...
Rzeczywiście, liczba osób uczęszczających na katechezę, począwszy od klasy VII aż do matury, wyraźnie wzrosła. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy uczestniczą w niej z motywów ściśle religijnych. Niemniej, jak sądzę, wartością jest już to, że przychodzą. Jeżeli trafiają na dobrego katechetę, jeżeli katecheza jest interesująca i zawiera w sobie element preewangelizacji, to z pewnością coś z niej wynoszą.
Mówimy o "zyskach" dziesięcioletniej obecności katechezy w szkole. A jakie są związane z nią "straty"?
Niewątpliwie, fakt dokonywania cotygodniowego wyboru - iść czy nie iść na katechezę pozaszkolną? - miał swój walor wychowawczy. I to jest stracone. W pierwszych latach tego dziesięciolecia wyraźnie osłabło też tętno życia parafii - i nie chodzi tu tylko o obecność młodzieży w salkach katechetycznych. Sprawa jest bardziej złożona: wchodząc do szkoły, utraciliśmy (dawniej poniekąd naturalne) ciążenie młodych ku parafii. Okazało się, że trzeba szukać nowych sposobów budowania więzi. Kolejny minus to osłabienie kontaktu katechetów z rodzicami. Rodzice stosunkowo chętnie przychodzili do parafii - podkreślali w ten sposób swoje zaangażowanie w życie Kościoła. Obecnie, kiedy jest wywiadówka czy tzw. dzień otwarty w szkole, nieczęsto szukają katechety - mają tyle innych, ważniejszych, spraw do załatwienia. Katecheta natomiast uczy w zbyt wielu klasach, by samemu chodzić od sali do sali i proponować rozmowę.
Księże Biskupie, czy środowisko szkolne sprzyja czy raczej przeszkadza w głoszeniu Ewangelii?
Myślę, że katechezę można - i trzeba - prowadzić wszędzie, tak żeby młodzież czuła, iż ma ona związek z całym jej życiem, a nie tylko z "miejscami sakralnymi". To po pierwsze. Po drugie, uczeń jako dorosły człowiek idzie ze swoim chrześcijańskim świadectwem na studia, do pracy, w środowisko często bardzo nieprzyjazne Kościołowi. Katecheza w szkole może go do tego jakoś przygotować. Gdyby jednak miała być ograniczona jedynie do szkoły, gdyby - z punktu widzenia rozwoju wiary młodego człowieka - nic się nie działo w jego rodzinie i w parafii, to środowisko szkolne nie mogłoby w pełni sprzyjać tym wszystkim zadaniom, jakie ma przed sobą katecheza. Owszem, jednym sprzyjałoby bardziej, innym mniej, a jeszcze innym - wcale.
Jakie to są zadania?
Wymienię je za watykańskim "Dyrektorium ogólnym o katechizacji": rozwijanie
poznania wiary, wychowanie liturgiczne, formacja moralna, nauczanie
modlitwy, wychowanie do życia wspólnotowego i wprowadzenie do misji.
Jeśli chodzi o rozwijanie poznania wiary (inaczej: nauczanie zasad religii
katolickiej), środowisko szkolne może tu spełnić ogromną rolę. Nieco
gorzej jest z formacją moralną - ileż można zdziałać, mając do dyspozycji
dwie godziny pracy z klasą tygodniowo? Na pewno możliwa jest jakaś forma
wychowania do życia wspólnotowego i wprowadzenia do misji. W tym ostatnim
przypadku nie idzie, rzecz jasna, o Afrykę, ale o świadomość bycia posłanym
z Ewangelią do swojego środowiska. Tu możliwości składania świadectwa
są duże. Ale jak na przykład wprowadzać uczniów w szkole w życie liturgiczne?!
W modlitwę...
Z tym akurat nie jest najgorzej. Przeglądałem kiedyś badania socjologiczne, z których wynikało, że młodzież pytana o modlitwę w swoim życiu najczęściej odpowiadała, iż jedynym (czy prawie jedynym) miejscem, gdzie się modli, jest katecheza. Wyobraźcie sobie Państwo dobrego katechetę, który nie ogranicza modlitwy do pacierza na początek i koniec lekcji, ale wprowadza element refleksji, ciszy, skupienia...
Szkoła jest instytucją zbudowaną na obowiązku, a w religii chodzi o zbudowanie więzi. Jeśli ta więź opiera się na nakazie, obowiązku - budzi w młodych, wrażliwych na wolność ludziach bunt. Poza tym katecheci, jako pracownicy szkoły, wpisują się w całą szkolną strukturę: sprawdzanie obecności, stawianie ocen, klasówki itp. Czy to wszystko, już w punkcie wyjścia, nie pozbawia katechezy tej siły, którą mogłaby ona mieć poza szkołą?
I tak, i nie. Kościół powinien iść z katechezą do wszystkich miejsc,
gdzie tylko jest to możliwe. W adhortacji apostolskiej Catechesi
tradendae Jan Paweł II nie na darmo napisał, że "szkoła stwarza
katechezie możliwości nie do pogardzenia".
Jeśli chodzi o budowanie więzi, to ono się dokonuje i podczas dobrowolnej
katechezy w szkole, i wtedy gdy młody człowiek - zupełnie dobrowolnie
- odpowiadając na zaproszenie swoich rodziców (i katechety), przygotowuje
się w parafii do przyjęcia sakramentów świętych i do przeżywania wspólnoty
Kościoła. To są dwie drogi wzajemnie się uzupełniające.
Z tą dobrowolnością nie jest tak prosto...
Na pewno są tacy uczniowie, którzy biorą udział w katechezie, bo tak to ustawili ich rodzice. Zdaję sobie z tego sprawę. Istnieje jednak - w miastach, zwłaszcza dużych - jakiś procent tych, którzy nie chodzą na religię. A zatem możliwość wyboru nie jest tylko fikcyjna, ona jest rzeczywista. W liceach krakowskich nie są to wielkie liczby, ale są. Zdarzają się też tacy, którzy przyszli popatrzeć i wypisali się w ciągu roku.
A co ma zrobić młody człowiek, który chciałby uczestniczyć w katechezie, ale ma problem z konkretnym katechetą? Kontestatorom chyba także warto dać szansę.
To nie takie łatwe. Trudno przecież przenosić ucznia z klasy do klasy. Jeśli to jest problem poważniejszy - zdarzają się konflikty całej klasy z katechetą - przyglądamy się temu i interweniujemy. A jeśli chodzi o jednostki? Owszem, stawiamy sobie pytanie, jak - nie kwestionując katechezy w szkole - przyjść z pomocą tym kontestującym. Może trzeba by stworzyć specjalną katechezę przy parafii czy, powiedzmy, ponadklasową katechezę w szkole?
Mówiliśmy też o ocenach z religii. To chyba wielki problem: czy oceniać? Za co oceniać? Czy ocena z religii powinna wchodzić do średniej?
To dzieci dopominają się o oceny i o to, żeby stopień z religii miał wpływ na średnią ocen. I mają do tego prawo. Oczywiście, jestem daleki od tego, żeby ocena wystawiona przez katechetę miała powodować brak promocji do następnej klasy. Rzeczywisty problem leży gdzie indziej: za co oceniać? Nie może być tak, żeby katecheta egzekwował, wymagał i oceniał z tego, co nie leży w jego kompetencji: z praktyk religijnych dziecka. Żadnemu katechecie nie wolno włazić z butami w czyjeś sumienie.
Księże Biskupie, czym powinna być katecheza? Przede wszystkim lekcją religii czy elementem chrześcijańskiego wtajemniczenia? Jakie są warunki realizacji postulatu zapisanego w "Dyrektorium", według którego "ostatecznym celem katechezy jest doprowadzić nie tylko do spotkania z Jezusem, ale do zjednoczenia, a nawet głębokiej z Nim zażyłości"?
Katecheza, w mniejszym czy większym stopniu, powinna spełniać te wszystkie
zadania, o których mówiliśmy przed chwilą. Jedynie wtedy będzie "zieloną
gałęzią Kościoła", jak nazwano ją na Synodzie Biskupów poświęconym katechizacji.
Myślę, że to jest możliwe: każde z tych zadań, nawet podprowadzenie
do liturgii, może być w szkole przynajmniej rozpoczęte. Jeśli to się
udaje, to nie można powiedzieć, że katecheza jest po prostu lekcją o
Panu Bogu. A drugi warunek - to osobiste zaangażowanie katechizowanego.
Filozofia tomistyczna, mówiąc o wierze, rozróżnia wiarę przedmiotową
i podmiotową. Wiarę przedmiotową - to, w co wierzy i czego oczekuje
Kościół - można przekazywać na lekcji. Ale jest jeszcze wiara podmiotowa
- to, żeby uwierzyć Jezusowi. Bez przekazu tej wiary nie ma katechezy
- także szkolnej!
W wielu krajach w szkole zaczyna obowiązywać tzw. model ponadkonfesyjny katechezy - przekształca się ona w lekcję religii (przekaz wiary przedmiotowej) albo nawet w lekcję o religii (religioznawstwo). Przekaz wiary podmiotowej rezerwuje się tam dla katechezy parafialnej. Czy w polskiej szkole możliwe jest ocalenie katechezy w pełnym tego słowa znaczeniu?
Jak dotąd, a minęło już przecież dziesięć lat, nie zamieniła się ona w lekcję religii i mam nadzieję, że tak się nie stanie. Jednakże powtarzam: katechezie w szkole powinny towarzyszyć rozmaite inicjatywy parafialne skierowane do młodzieży. Trzeba też otoczyć opieką rodzinę - bez niej nie da się bowiem ocalić autentycznej katechezy. Tu pojawia się pytanie, które warto dołączyć do rachunku sumienia Kościoła - biskupów, ludzi instytucjonalnie odpowiedzialnych za katechezę, proboszczów, katechetów, a także rodziców: czy to, co robimy, jest wystarczające...? Czy nasza katecheza jest katechezą doświadczenia religijnego i świadectwa?
No właśnie. Popatrzmy na te dziesięć lat od strony diagnozy stanu społeczeństwa dzisiaj, stanu poziomu wiedzy religijnej, moralności, tego wszystkiego, co dzieje się w środowiskach dziecięcych i młodzieżowych. Nałogi, narkotyki, agresja, przemoc. Czy w tym świetle bilans dziesięciu lat obecności katechezy w szkole nadal jest pozytywny? Czy katecheza jest w ogóle skuteczna?
Chyba o. Mieczysław A. Krąpiec powiedział kiedyś, że jeszcze zapłacimy
cenę za te dziesięciolecia bez religii w szkole. To dziś procentuje
- stanem polskiej rodziny na przykład. Jeśli chodzi o margines, radzę
nie zamykać oczu, ale przestrzegam również przed widzeniem całej młodzieży
przez pryzmat niektórych mediów: jako złej, zdemoralizowanej, zagrożonej.
Niedawno byłem świadkiem charakterystycznego zdarzenia. Podczas uroczystości
bierzmowania przemawiali rodzice - w ich głosach pełno było biadania
i lęku o młodzież. A potem zabrała głos licealistka, która... podziękowała
mi za to, że bierzmuję tę młodzież, na którą wszyscy narzekają. I że
oni dzięki temu sakramentowi jakoś sobie poradzą. W jej głosie był jakiś
wyrzut i żal.
Pytacie Państwo o skuteczność katechezy. Nie czarujmy się: poziom wiedzy
o religii musi się podnieść. To jest nieodzowny warunek spełnienia innych
zadań katechezy.
Czy są na to realne szanse?
Tak, bo dzisiejsza katecheza - z różnych względów - jest po prostu lepsza, bardziej systematyczna od tej, którą organizowaliśmy w salkach parafialnych. A moralność młodych? Raz jeszcze powtarzam: to jest długofalowe zadanie dla wszystkich - księży, katechetów, nauczycieli, rodzin. Czy katecheza może pomóc w rozwiązaniu takich problemów, jak narkomania, alkoholizm? Na pewno może i powinna - ale nie tyle sama katecheza w szkole (przecież to najwyżej dwie godziny w tygodniu), ile praca z młodzieżą. Nie wystarczy narzekać, trzeba tym młodym ludziom dać możliwości przeżywania czasu wolnego w sposób godny i piękny. Staramy się to robić, choć - przyznaję - ciągle za mało.
Na trudną młodzież skarżą się nie tylko media. Młodzi księża opowiadali nam, że w czasie lekcji w ich kierunku fruwały podstawki od kwiatów. Podobno czasem rozważa się nawet możliwość wezwania policji, gdy w kościele jest bierzmowanie albo rekolekcje.
Nie dramatyzowałbym, bo wypadki, o których mówimy, na pewno nie należą
do codziennych. Katecheci, którzy weszli do szkoły, poznali problemy,
z jakimi od wielu lat borykają się nauczyciele. Dawniej byliśmy od tego
wolni, bo ci najgorsi uczniowie na katechezę po prostu nie przychodzili.
Owszem, zdarzały się skandale przy okazji rekolekcji. Jednak - mówię
teraz o archidiecezji krakowskiej - kiedy zreformowaliśmy sposób przeprowadzania
rekolekcji szkolnych - ten problem zniknął. Podobnie nie mogę potwierdzić
istnienia tego typu problemów przy okazji bierzmowania. W Krakowie,
wychodząc od zasady: katecheza dla wszystkich, sakramenty dla wierzących,
jako pierwsi przenieśliśmy bierzmowanie na koniec klasy I ponadpodstawowej
- po rocznym, dobrowolnym przygotowaniu przy parafii. W dużych miastach
procent tych, którzy nie przychodzą na te spotkania i nie są bierzmowani,
waha się w granicach 10-20. Z drugiej strony, bierzmując klasy I, coraz
częściej widzę w szeregu uczniów klas starszych, w których coś drgnęło:
dojrzeli i wrócili.
Coś drgnęło czy uświadomili sobie, że warto mieć papier przed ślubem?
Dla niektórych to na pewno jest ta motywacja. Czasem radzę księżom, żeby - widząc przed sobą człowieka, który idzie do ślubu kościelnego z przyczyn czysto zewnętrznych - nie żądali od niego przyjęcia sakramentu bierzmowania. Przecież bierzmowanie nie jest warunkiem sine qua non chrześcijańskiego małżeństwa. Jeśli zatem miałoby to być tylko "zaliczenie" sakramentu bierzmowania, to nie ma to sensu.
Ksiądz Biskup podkreśla rolę rodziny w wychowaniu religijnym młodego człowieka. A przecież współczesna rodzina sama jest wykorzeniona, zagubiona, bezradna wobec problemów religijnych dzieci. Czy Kościół w Polsce ma pomysł na regularną katechezę rodzin?
Pracując nad nową podstawą programową, dla każdej klasy, dla każdego poziomu nauczania wręcz przewidujemy element, który roboczo nazwaliśmy "głównymi kierunkami duszpasterstwa dzieci i młodzieży oraz rodziców przy parafii".
Prosimy o szczegóły.
Będzie to katecheza rodziców równoległa do katechezy prowadzonej przy parafii. Kulminacją jest, oczywiście, Pierwsza Komunia święta - przy tej okazji rodzice dobrze rozumieją potrzebę kontaktu z katechetą. Chodzi o to, żeby nie zatrzymać się na temacie ubrań i medalików, ale zaproponować rodzicom coś więcej. To bardzo dobrze udaje się w archidiecezji katowickiej przy tzw. wczesnej Komunii: co tydzień dzieci przychodzą do parafii razem z rodzicami. I jedni, i drudzy (oczywiście osobno) biorą udział w katechezie. To samo można zaproponować przy okazji bierzmowania.
Na takie katechezy przychodziłoby pewnie niewielu rodziców.
Nie szkodzi. Trzeba odejść od myślenia, które nazywam stuprocentowym. Zazwyczaj myśli się tak: jeśli nie przyjdzie 100 procent, to nie opłaca się nic robić. A tu trzeba tworzyć elity!
Ksiądz Biskup mówi, że autentycznej katechezy nie da się ocalić bez rodziny. Zgoda. Ale czy da się ją ocalić bez dialogu, bez znajomości rzeczywistych problemów i fascynacji ludzi młodych? Tymczasem katecheza w Polsce często jest monologiem. Wcale nierzadko korzysta się na niej - zwłaszcza przy okazji Pierwszej Komunii świętej czy bierzmowania - z sięgającego jeszcze czasów Trydentu zestawu pytań i odpowiedzi.
Jest oczywiste, że dziś trzeba proponować młodzieży model katechezy
antropologicznej, wychodzącej od problemów egzystencjalnych i codziennych
doświadczeń człowieka. Elementem tej katechezy jest dialog: nie można
wychować do dialogu z Bogiem i ludźmi, jeżeli na katechezie jest się
nauczającym belfrem. To duże obciążenie katechetów - szczególnie księży,
formowanych w seminarium przede wszystkim do mówienia kazań.
A co do sławetnych pytań i odpowiedzi - myślę, że ta metoda katechezy
powoli odchodzi w przeszłość, choć - paradoksalnie - zdarza się jeszcze,
iż wracają do niej nawet młodzi ludzie. Być może jest w tym jakaś tęsknota
za światem uporządkowanym, w którym na wszystko można znaleźć odpowiedź,
gdzie wszystko jest jasne. Osobiście ubolewam, że katecheci korzystają
jeszcze z takich podręczników. Opierając się na nich, nie da się przecież
uformować sumienia dziecka tak, żeby w klasie II potrafiło się dobrze
spowiadać. Nie da się tego zrobić metodą paznokciową: odtąd - dotąd,
w tym przykazaniu grzech jest odtąd, a odtąd to już wolno...
Do kogo właściwie jest zaadresowana katecheza roku 2000? Statystyki pokazują, że jeśli chodzi o postawę religijną i wiarę dzieci, klasy są bardzo zróżnicowane. Bywają osoby zaangażowane w ruchy kościelne, bywają tzw. niedzielni katolicy i ludzie praktycznie niewierzący, którzy w sondażach przyznają się do tego, że nie uczestniczą w Mszach niedzielnych...
Dotykacie Państwo jednego z najtrudniejszych problemów współczesnej katechetyki: dla kogo pisać program? Bo rzeczywiście, średnio 6-10 procent uczniów to osoby bardzo zaangażowane religijnie, uczestnicy ruchów religijnych, pewien procent zapisanych na religię w zasadzie nigdy nie miał nic wspólnego z Kościołem, a przeważająca większość mieści się w przedziale odwzorującym religijność swoich rodzin: od chrześcijaństwa praktykowanego solidnie i systematycznie do bardzo luźnego związku z Kościołem. W tej sytuacji program musi trafiać niejako w "środek" - i dawać katechecie różne możliwości "wycieczek" w każdą stronę. Katecheta już sam musi zdecydować, ile dać tym, którzy mogą więcej przyjąć, a ile tym, których trzeba najpierw preewangelizować. Katechetyka powinna dziś bardziej korzystać z tego, co pedagogika nazywa indywidualizacją nauczania w obrębie klasy. Wiem, że w praktyce wcale to nie jest proste: jak w klasie, która liczy 35-40 osób, każdemu uczniowi odpowiedzieć tak, żeby nie stracił ten, który wie dużo, a jednocześnie nie zgubić tego, który wie mało?
Kierowana przez Księdza Biskupa Komisja ds. Wychowania Katolickiego opracowuje podstawę programową, która ma obowiązywać w całej Polsce...
...i poszczególnym diecezjom da możliwość opracowania własnych programów szczegółowych. Jednocześnie Komisja przygotuje także jeden wariant programu szczegółowego dla tych diecezji, które zechcą go przyjąć. Spróbujemy przygotować komplet podręczników do wszystkich klas, co nie wyklucza, rzecz jasna, możliwości tworzenia podręczników alternatywnych - byleby tylko były one zgodne z podstawą programową.
Jak to: przygotuje, zaproponuje...? Przecież reforma oświaty już trwa.
Przyjęliśmy zasadę ewolucyjności wprowadzania reformy katechetycznej: każda klasa kończy edukację w tym programie, w którym ją zaczęła. Bo przecież nie jest tak, że program, który obowiązywał przez 30 lat, nagle stał się zły. Nowe, trzyletnie liceum będzie potrzebowało podręcznika (na razie tylko do klasy I) dopiero w roku 2002. Zdążymy.
Na czym będzie polegała nowość tego programu? Czy będzie on zasadniczo inny od tego, który obowiązywał do tej pory?
Generalnie nie. Musi on uwzględniać pewne zmiany: na przykład usytuowanie katechezy w szkole, nową sytuację społeczno-polityczną, pontyfikat Jana Pawła II, Katechizm Kościoła Katolickiego, rewolucję informatyczną (Internet). Trzeba też wziąć pod uwagę przemiany w obyczajowości. W dotychczasowym programie pewne problemy pojawiają się zbyt późno (np. kwestie związane z seksualnością człowieka - w dotychczasowej klasie VIII). Poza tym program zupełnie nie współgra z tym, co mają do zaproponowania tzw. przedmioty świeckie (np. wychowanie do życia w rodzinie).
Doświadczenie uczy, że to, jaka będzie katecheza, w dużym stopniu zależy od katechety. Od tego, kim on jest: czy jest świadkiem wiary, czy się dokształca itp. Jak zdaniem Księdza Biskupa wygląda dziś kształcenie katechetów? Jak Ksiądz Biskup ocenia ich formację religijną, a także przygotowanie pedagogiczne?
W tej dziedzinie, w ciągu ostatnich dziesięciu lat, nastąpiły największe
zmiany. Na początku lat 90. do pracy w katechizacji przyjęto wielu świeckich,
którzy mieli ukończone zaledwie jakieś kursy. Uruchomiliśmy wtedy (mówię,
oczywiście, wyłącznie o archidiecezji krakowskiej) trzyletnie kolegium
katechetyczne: zajęcia odbywały się w weekendy, niemniej liczba godzin
była zgodna z wymogiem stawianym przez Ministerstwo Edukacji. Były tam
również zajęcia z pedagogiki i dydaktyki, prowadzone przez specjalistów
z WSP. Absolwenci tego kolegium w 90 procentach ukończyli potem studia
magisterskie. Obecnie zamknęliśmy już to kolegium, a do pracy w katechezie
przyjmujemy tylko po pełnych dziennych studiach teologicznych. Z drugiej
strony, podnieśliśmy również liczbę zajęć z pedagogiki w seminarium
duchownym.
Na pewno potrzebna jest także permanentna formacja katechetów. W naszej
diecezji, podobnie jak w większości diecezji w Polsce, staramy się tej
sprawy nie zaniedbywać. Przeciętny katecheta - młody ksiądz, siostra
zakonna czy katecheta świecki - jest zobowiązany do uczestnictwa w trzech
spotkaniach formacyjnych w ciągu roku. Poza tym każdy przechodzi trzydniowe
rekolekcje zamknięte, osobne dla księży, zakonnic i katechetów świeckich.
To jest "inwestycja" z rzędu tych najważniejszych - żeby katecheta mógł
być nie tylko nauczycielem, ale także świadkiem.
W katechezie w dalszym ciągu bierze udział duża liczba księży. Rozmawiając z wieloma z nich, słyszymy, iż ksiądz nie zawsze ma powołanie do uczenia religii, a - jeśli nie przejawia ciągot naukowych - nie ma żadnego wyboru. Księża czasem źle się czują w szkole. Co wtedy?
Zdarzało się, że przychodzili do mnie księża-katecheci, którzy mówili, że... wytrzymają tylko do Bożego Narodzenia. Czasem rzeczywiście trzeba było ich zmienić, dać do innej szkoły, a nawet zaproponować jakąś odmienną - pozakatechetyczną - formę pracy duszpasterskiej. Jednak to są wyjątki.
Jaki jest katecheta marzeń biskupa odpowiedzialnego za katechizację w Polsce?
Taki katecheta powinien lubić czy wręcz kochać dzieci. I akceptować je takie, jakie są. Jeśli ktoś idzie do klasy, żeby odpracować lekcję, jest przegrany. Katecheta moich marzeń powinien mieć dobry kontakt z klasą. To musi być ktoś dobrze przygotowany - pedagogicznie i teologicznie. Powinien obiema nogami stać na ziemi. I rozumieć swoich uczniów. Nie chodzi o to, żeby mówić do nich językiem młodzieżowym, żeby naśladować ich slang, ale żeby na bieżąco śledzić ich problemy - żeby pomiędzy nimi nie było jakiejś niewidzialnej ściany... No i, oczywiście, katecheta ma być świadkiem tego, o czym mówi. Jego świadectwo musi być wyrażane poprzez konkret: modlitwę, przeżywanie Eucharystii, sposób traktowania drugiego człowieka.
BP KAZIMIERZ NYCZ, ur. 1950, biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, doktor katechetyki, przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Wychowania Katolickiego.
opr. mg/mg