O niebezpieczeństwie postawy faryzejskiej w życiu chrześcijanina i kapłana
Aby lepiej rozumieć kapłaństwo - ale też żeby w ogóle rozumieć chrześcijaństwo - dobrze jest zastanowić się nad tym, czym jest faryzeizm. Te dwie religijne postawy pomimo podobieństw różni coś bardzo istotnego, a ponieważ kontrast wyostrza kontury, dostrzeżenie różnicy pomaga zrozumieć tożsamość kapłana (i chrześcijanina). Faryzeizm dobrze jest poddać refleksji również dlatego, że wydaje się on (może największym) zagrożeniem i wynaturzeniem zarówno kapłaństwa i chrześcijaństwa, jak i wszelkiej religijności, nawet bardzo żarliwej. Przecież faryzeusze byli największymi religijnymi gorliwcami, najbardziej świadomie wyczekującymi Mesjasza, najusilniej przygotowującymi się na Jego przyjęcie. Najbardziej oczekujący najbardziej rozminęli się z oczekiwanym. A zagrożenie faryzeizmu jest przynajmniej tak trwałe, jak trwałe są społeczne i osobowe struktury i procesy, które sprzyjają jego powstaniu. Jest ono też od początku obecne w Kościele, co przypominają słowa Pawła o "nieszczerym postępowaniu" Piotra (Gal 2, 13), apostolskie nawoływanie do "odrzucenia wszelkiego podstępu i udawania" (1 P 2,1) oraz ostrzeżenie przed tymi, którzy "obłudnie kłamią" (1 Tm 4, 2).
Wiecznie daje do myślenia fakt, że właściwie przed żadnym innym zagrożeniem Chrystus tak nie ostrzega, właściwie niczego tak często i zdecydowanie nie potępia jak właśnie faryzeizmu. Szczególnie w zestawieniu z Jego postawą ogromnego miłosierdzia wobec innego rodzaju grzeszników, słowa kierowane do faryzeuszów szokują swoją twardością i nieubłaganym tonem. Oczywiście (jak w przypadku każdej ludzkiej grupy) nie oznaczają one ogólnego potępienia wszystkich, nie każdy faryzeusz jest w tym samym stopniu obciążony faryzeizmem w dzisiejszym znaczeniu. Chrystus również w nich widzi dobro, docenia ich gorliwość (Mt 5, 20; 23, 3.15), przyjmuje ich zaproszenia (Łk 7, 36; 11, 37; 14, 1), spotyka się z nimi (J 3, 1-21), spośród nich powołuje apostoła, którego praca misyjna przyniesie najwięcej owoców (Dz 9, 1-19). Niektórzy faryzeusze bronią Chrystusa i chrześcijan (J 7, 50n; 9, 16; Dz 5, 34; 23, 9). Jednak słów potępień jest tak wiele i są tak mocne, że w powszechnym odbiorze zagłuszyły słowa uznania, sprawiły, że pojęcie faryzeizmu nabrało w chrześcijaństwie zdecydowanie negatywnego znaczenia, stało się synonimem religijnej obłudy.
Aż trudno uwierzyć i trudno się nie przerazić, że ze słów skierowanych przez tak dobrego i łagodnego, "cichego i pokornego serca" Jezusa pod adresem faryzeuszów można ułożyć taką oto litanię: "obłudnicy", "plemię przewrotne i wiarołomne", "plemię żmijowe", "węże", "głupi i ślepi", "ślepi przewodnicy ślepych", "groby niewidoczne", "groby pobielane pełne kości trupich i wszelkiego plugastwa", "pomijający sprawiedliwość, miłosierdzie, wiarę i miłość Bożą", "ze względu na waszą tradycję przestępujący, znoszący przykazania Boże", "przecedzający komara, a połykający wielbłąda", "mówiący, a sami nie czyniący", "spełniający wszystkie swe uczynki po to, aby się ludziom pokazać", "wkładający na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nie dotykający ich jednym palcem", "biorący klucze poznania, sami nie wchodzący i nie pozwalający wejść innym, zamykający królestwo niebieskie przed ludźmi", "czyniący nowo pozyskanego współwyznawcę dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami", "pełni obłudy, nieprawości, zdzierstwa, niepowściągliwości, niegodziwości", "synowie morderców proroków", "zabójcy proroków, mędrców i uczonych" (por. Mt 15, 1-20; 16.4; 23, 1-36 i Łk 11, 37-53; tę listę można by jeszcze wydłużać). Chrystus wielokrotnie, jak refren, powtarza: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy" (Mt 23, 13-29), zwłaszcza im grozi wieczną karą, która jest właśnie "wyznaczeniem miejsca z obłudnikami" (Mt 24, 51), a więc bycie obłudnikiem określa jako coś samo-potępiającego (!). Nic dziwnego, że ostrzega przed nimi (Mt 16, 6; Mk 12, 38, Łk 20, 45), a szczególnie przed ich obłudą (Łk 12, 1).
Ten permanentny, narastający spór z faryzeuszami jest jednym z głównych tematów Ewangelii i Chrystus nie wycofuje się z niego, nie łagodzi słów, pomimo że z powodu tego konfliktu nieraz ociera się o śmierć i to on właśnie stanie się główną przyczyną Jego ukrzyżowania.
O ile w ogóle możemy zrozumieć, jakie są racje takiego postępowania Chrystusa, to należy do nich zapewne fakt, iż faryzeizm niszczy to, co najważniejsze: wspólnotę pomiędzy Bogiem i ludźmi oraz możliwość jej odbudowania, czyli zbawienie. Do istoty Ewangelii należy twierdzenie, że każdy człowiek przed przyjęciem łaski jest (bardzo wielkim) grzesznikiem, czyli tak mocno i tak beznadziejnie obciąża go wina odziedziczona (w tym grzech pierworodny) oraz wina osobista, że sam nie jest zdolny wrócić do stanu czystości koniecznej dla wspólnoty z Bogiem, czyli sam nie może się zbawić - nawet podejmując największe, heroiczne wysiłki. Wina, którą niesie, może mu być jedynie darmowo, z łaski, odpuszczona. Zbawionym można być jedynie na podstawie łaski, a nie uczynków. Podkreśla to zwłaszcza, jak żaden inny autor Nowego Testamentu, św. Paweł - były faryzeusz, uczeń rabinów, teolog starotestamentalny, doskonale rozumiejący tę duchową postawę, najlepiej wyczuwający fundamentalną różnicę pomiędzy nauką faryzeuszy i nauką Chrystusa. Słowo "łaska" (gr. cháris) występuje w pismach Pawłowych ponad siedem razy częściej niż w pozostałych księgach Nowego Testamentu.
Nauka i postawa faryzeuszy zdaje się zaprzeczać tej istocie Dobrej Nowiny, mimo iż miała być najczystszą, najbardziej konsekwentną wykładnią Starego Przymierza. Faryzeusze chcą je doskonale zachować, doskonale wypełnić prawo Mojżesza, bo wierzą, że jego wypełnienie, dobre uczynki - prowadzą do Boga, dają zbawienie. Dlatego tworzą i - nieraz bardzo rygorystycznie, kosztem wielkiego wysiłku (zwłaszcza gdy czynią to na oczach innych) - zachowują setki drobiazgowych, nieraz bardzo uciążliwych przepisów, mających być szczegółowymi zastosowaniami prawa w dniu powszednim. Intencje zapewne jak najlepsze. Jednak fundamentalny błąd faryzeuszy (nie mówiąc już o błędzie usiłowania całkowitego ujęcia życia w sztywne reguły prawa) polega na przekonaniu, że rzeczywiście udaje im się w wystarczającym stopniu zachować i zrealizować prawo Starego Testamentu, przekonaniu tym silniejszym, im wymyślniejsze są realizowane przez nich przepisy. Błąd faryzeuszy polega zatem na negacji faktu, że pomimo wszystkich małych, cząstkowych zwycięstw, globalnie ponoszą - jak wszyscy ludzie - klęskę. Im bardziej czują się doskonali i czyści, wyniesieni ponad "nie znający Boga tłum", tym bardziej są przekonani, że nie potrzebują czegoś takiego jak łaska, nie potrzebują zbawienia, oni sami je sobie wypracowują - swoimi uczynkami. Od Mesjasza oczekują bardziej wyzwolenia politycznego niż moralnego. Zbawienie jest dla nich raczej zapłatą niż darem. W ten sposób zamykają się na ratującą siłę Ewangelii.
Na tym właśnie polega istota ich tragedii. Chrystus może uleczyć każdą chorobę, ale warunkiem wstępnym jest uznanie, że w ogóle jest się chorym. Moralna choroba faryzeuszy polega między innymi na przekonaniu o własnym zdrowiu; Chrystus piętnuje ich tak mocno - o wiele ostrzej niż celników i nierządnice - aby przedrzeć się przez szklaną ścianę ich iluzji doskonałości, aby zdołali dosłyszeć Jego głos z wyżyn własnych rojeń. Dlatego też w kontekście polemiki z nimi mówi o jednym, najcięższym grzechu, który nie może być odpuszczony, o grzechu przeciw Duchowi Świętemu (por. Mt 12, 22-37). Odpowiada w ten sposób na zarzut o działanie mocą złego ducha. Bo rzeczywiście, wyjątkowa zaciętość, wyjątkowe wewnętrzne zakłamanie, wyjątkowa zdrada najbardziej pierwotnego, źródłowego poznania prawdy, zdrada siebie - pozwala widzieć Chrystusa, najświętszą, najpiękniejszą osobę, jaka kiedykolwiek była w tym świecie, czuć Jego niezwykłe, dobroczynne promieniowanie, widzieć dobroć Jego czynów... i nie ugiąć się, nie skruszeć, nie dać się przekonać, nie uznać Jego prawdy.
W ten sposób faryzeizm uderza w samo centrum relacji do Boga, do prawdy, w ten sposób niszczy moralny (i bytowy) kręgosłup człowieka. Dlatego jest tak potępiany, bo jest tak samo-potępiający. Zamyka drogę zbawienia samemu faryzeuszowi, a przez niego może ją zamknąć również tym, którzy są pod jego wpływem, są przez niego prowadzeni (Mt 23, 13 i Łk 11, 52). Faryzeizm zabija prawdziwą religijność, jest tylko jej pozorem, udawaniem żywej wspólnoty z Bogiem i ludźmi. Jak każde permanentne kłamstwo, jak każde trwałe bycie-w-nieprawdzie ma tragiczne konsekwencje dla samej osobowości faryzeusza i jego międzyosobowych relacji również tutaj, w tym świecie, już na tej ziemi. Spotkanie z nim albo staje się więc łatwo obustronną (mniej lub bardziej świadomą) pomyłką, albo prowadzi do konfliktu. Obłuda już tutaj czyni go samotnym, a samotność człowieka, który jest powołany do najgłębszej wspólnoty z Bogiem i ludźmi, który może istnieć jedynie dzięki życiodajnej wymianie z nimi, zabija go bardziej niż cokolwiek innego. To zło faryzeizmu, jak każdy fundamentalny grzech, ma też wiele innych fatalnych następstw. Choćby smutek, gorycz samotności, frustrację, wyczerpanie sił w wielkim teatrze ciągłego udawania, nienawiść wobec tych, którzy nie chcą uznać kłamstwa obłudnika, zazdrość i agresję wobec tych, którzy żyją bardziej w radości, bo bardziej w prawdzie.
Ważne jest, byśmy sobie uświadomili, że to wszystko może się zdarzyć człowiekowi szczególnie religijnemu, szczególnie - wydawałoby się - poszukującemu Boga. Również religijność może przybrać tak wypaczone, tak chore i zdegenerowane formy, że staje się gorsza nawet od letniości, obojętności i ateizmu. Jak to możliwe?
Powyższa ocena faryzeizmu jest oczywiście świadomym wyostrzeniem i daleko jej do wyczerpania złożoności zjawiska, jakim był faryzeizm historyczny. Faryzeizm rozumiany jako uniwersalna postawa życiowa ma przeróżne stopnie i odcienie, w każdym z nas szczerość może w przeróżnych proporcjach łączyć się z obłudą. Są zachowania, które pomimo pewnych podobieństw do faryzeizmu nim nie są, tak samo jak są takie, które pomimo pewnych niepodobieństw nim są (na tym też między innymi polega jego przewrotność). Trzeba na przykład odróżnić faryzeizm od pohamowywania siebie, które jest częścią wewnętrznej walki o siebie samego, walki nigdy do końca nie wygranej. Nie jest też faryzeizmem przemilczanie części zarówno negatywnej, jak i pozytywnej prawdy o sobie. Innemu można przekazać najwyżej małą cząstkę tej prawdy, ogromna większość pozostanie nie wypowiedziana. Konieczne przemilczenie, konieczna pasywna postawa wobec olbrzymiej części prawdy o sobie nie jest obłudą, ale jednym z naszych nieusuwalnych ograniczeń.
Natomiast rzeczywisty faryzeizm jest aktywną postawą wobec religijnej nieprawdy, aktywną manipulacją kłamstwem o sobie jako istocie religijnej dla osiągnięcia określonych celów. Ta obłuda może mieć dwie zasadnicze formy. Może być całkiem świadomym, cynicznym udawaniem, nihilistyczną grą dla osiągnięcia określonych korzyści. To w pełni świadomy siebie faryzeizm, można powiedzieć faryzeizm kliniczny. Częściej wszakże mamy do czynienia z formą, którą nazwać można faryzeizmem chronicznym. Faryzeusz chroniczny nie ma tak jasnej świadomości życia w religijnej nieprawdzie o sobie, ale jednak jakaś świadomość w nim kiełkuje, bo inaczej w ogóle nie byłby faryzeuszem, a jedynie pozostawałby w nie zawinionym błędzie co do siebie. Faryzeizm kliniczny przechodzi też często w faryzeizm chroniczny, bo zwykle nikt - bez pomocy wyszukanych środków racjonalizacji, deformacji sumienia - nie jest w stanie długo żyć w pełni świadomym, wewnętrznym rozdwojeniu, w pełni świadomym buncie wobec wartości. Główną przyczyną faryzeizmu jest brak zgody na prawdę o tym, jak bardzo nie dorasta się samemu do prawd, które się wyznaje i głosi. Zjawisko to ma też podłoże socjalne. Wobec każdego powołania są pewne słuszne oczekiwania społeczne, pewne powszechnie przyjęte minimum konieczne do jego wypełniania. Od nauczyciela, wychowawcy oczekuje się szczególnego zainteresowania postępami i zachowaniem podopiecznych, od psychologa - szczególnej zdolności współodczuwania i wrażliwości, od księdza - tych wszystkich cech łącznie oraz szczególnego pogłębienia postawy chrześcijańskiej. Jeśli tych warunków się nie spełnia, przyznanie się do tego może być bardzo trudne. Może się wówczas wydawać, że odebrałoby nam ono podstawy naszej duchowej i materialnej egzystencji. Udawanie staje się "prawie" nieuniknione. Jeśli zaś długo nosi się maskę, można zapomnieć, jak wygląda własna twarz, można tak utożsamić się z rolą, którą się gra, że zapomina się swego prawdziwego ja.
Obok podciągania się do poziomu własnych i społecznych wymagań nie poprzez rzetelną pracę nad sobą i autentyczne nawrócenie, ale poprzez tworzenie pozorów, drugą zasadniczą przyczyną faryzeizmu może być nałożenie się głoszonej szczytnej prawdy na prawdę o sobie. Ponieważ kapłan (ale także wielu ludzi religijnych) bardzo często i bardzo dużo mówi innym o największym i najświętszym Bogu, może łatwo mu się zacząć wydawać, że sam partycypuje w tej wielkości i świętości Bożej. O złudzenie to tym łatwiej, że mowa księdza jest zwykle monologiem bez możliwości natychmiastowej korekty i z niewielką szansą na korektę późniejszą. Im bardziej krytykuje się i potępia innych, tym łatwiej też popada się w skłonność do przeceniania siebie. Najtrudniej nawrócić tych, którzy zawodowo nawracają innych.
Nawrócenie z faryzeizmu bywa jednak o tyle trudne, że niekiedy może on rzeczywiście stanowić szczyt religijnych możliwości danego człowieka, a niekiedy od samego początku może być integralną częścią religijnego "powołania", swoistym jego "grzechem pierworodnym". Może to być nawet osobiście nie zawinione, jeśli na przykład wyrasta się w środowisku, w którym kapłaństwo jest postrzegane głównie jako droga awansu społecznego, a za mało jako wielka szansa życia bardziej z i dla ducha. Chęć zdobycia większego społecznego znaczenia, wynikająca z przesadnej ambicji i wygórowanego mniemania o sobie, może tak bardzo stanowić część wyobrażenia o swej roli, że rezygnacja z tego zagraża samemu "powołaniu". Jeżeli jest się szczególnie aktywnym na polu religijnym przede wszystkim po to, aby powetować sobie niewielkie szanse albo porażki na innych polach, negacja tej formy rekompensaty może wydać się życiową katastrofą, zawaleniem się świata. Jeżeli do "wiary" faryzeusza integralnie należy przecenianie siebie, to wyrzeczenie się tej postawy może mu się jawić jako "niewiara". Jeżeli dotąd jego "bóg" to był właściwie w dużej mierze on sam, jeżeli dotąd jego "wiara" to była swoista mieszanina religijności i megalomanii, uznania Boga i egoizmu, początek nawrócenia może mu się jawić jako ateizm.
A faryzeizm przybiera najbardziej skrajne, najbardziej uciążliwe i groźne formy, gdy łączy się z fanatyzmem, gdy jest przez niego dodatkowo napędzany. Fanatyzm powstaje zwykle z połączenia trzech elementów - z jednego rozumienia i dwóch pomyłek: z rozumienia czegoś z wielkości Boga, a zarazem nierozumienia własnej małości i wielkości innych ludzi. Fanatyk rozumie już coś z absolutności Boga i dlatego jest dla Niego gotowy na wiele, nawet na wszystko, ale nie rozumie jeszcze, jak nie-absolutne jest to jego rozumienie Absolutu, jak ograniczone, jak wypaczone, jak mogłoby zostać ubogacone, skorygowane i rozwinięte przez innych, przez dialog z nimi. Nie rozumie też, jak wielka jest godność innych, wartość ich wolności, którą nawet sam Bóg szanuje o wiele bardziej niż on. Dlatego chce im narzucić - nawet przy pomocy bardzo brutalnych i nieczystych środków - to swoje rozumienie, które właśnie z racji jego ubóstwa i prymitywizmu jest dla innych nie do przyjęcia. Faryzeusz-fanatyk, myśląc, że służy największemu Bogu, w rzeczywistości służy jedynie swojemu małemu, choremu wyobrażeniu o Nim, obrazowi Boga na miarę swojego ciasnego, schorowanego serca. Nie tyle służy Absolutowi, co absolutyzuje swoją niewiedzę.
A określone rozumienie Boga wiąże się z określonym rozumieniem i kształtowaniem ludzkich relacji do Niego. Faryzeusz-fanatyk może chcieć całe życie swoje i innych dopasować do swojego rozumienia Boga przy pomocy mnóstwa szczegółowych przepisów, które (zwłaszcza stosowane z nieubłaganą konsekwencją) są tak przeciwne głębokim prawom życia, tak je ograniczają i pętają, jak faryzejskie pojmowanie Boga jest przeciwne Jego istocie, jak ją zubaża i pęta. Tak powstaje faryzejski formalizm, który chorym nie pozwala w szabat prosić o uzdrowienie i przyjąć jego, a głodnym zabrania łuskania kłosów. Tak powstaje religijność sztywna i martwa. Przepisy, które miały regulować odniesienie człowieka wobec Boga, obracają się przeciw głębi życia religijnego. Zaczynają wieść własne, autonomiczne życie, służące już nie tyle wierze i dobru człowieka, ile raczej demonstracji władzy i znaczenia tych, którzy je wymyślili lub ich strzegą. Zamiast podnosić, spychają w dół. Wypełnienie wymyślonego przez faryzeuszy przepisu staje się ważniejsze niż elementarna, fundamentalna wierność wartościom. Ale człowiek ma w sobie wielką potencję wiary w absurd. Wystarczy, że uwierzy, iż czegoś chce Bóg, a gotów jest to czynić - nawet jeśli skądinąd byłoby to oczywistym nonsensem. Dlatego tak ważne jest krytyczne, mądre szukanie, czego właściwie Bóg chce; tak ważna jest racjonalność religii, gotowość do korekty i nawrócenia w obrębie niej samej. Jesteśmy tym bliżej Boga, im bliżej jesteśmy choćby najtrudniejszej, najbardziej bolesnej prawdy - obojętnie ile odrzuconych złudzeń miałoby nas to kosztować.
Co robić, żeby nawet pomimo wielkiej gorliwości nie zejść na drogi chorej religijności, na drogi religijnej obłudy (albo żeby z nich zawrócić), żeby coraz mniej być faryzeuszem, a coraz bardziej autentycznym chrześcijaninem, apostołem i księdzem? Faryzeizm nie jest przecież tylko sprawą przeszłości. Kapłani i ludzie szczególnie religijnie gorliwi mogą być kuszeni podobnymi iluzjami samodoskonałości, zajmują przecież w strukturze społecznej te same miejsca przywódców i wzorów religijnych, które właśnie faryzeusze zajmowali w czasach Jezusa, a więc przynajmniej częściowo podlegają takim samym mechanizmom społecznym i duchowym. Tak samo mogą żyć pozorami, tak samo mogą budować barokowe fasady przed ruinami swoich serc. Faryzeizm to rodzaj "choroby zawodowej" ludzi religijnych. Tym bardziej, że cała społeczna sytuacja może sprzyjać rodzeniu się postaw faryzejskich. W społeczeństwie, które w wielu wymiarach swojego życia jest jeszcze bardzo dalekie od Ewangelii, które jest właściwie przedchrześcijańskie (a nie post-chrześcijańskie, jak chcieliby niektórzy krytycy i przedwcześni grabarze Kościoła), a w którym powszechnie, na wyrost, używa się chrześcijańskich obrazów i pojęć, którego symbole, a nie serca, są schrystianizowane, pustą przestrzeń pomiędzy rzeczywistością i ideałem łatwo zapełnia się właśnie udawaniem, pozorami, patetycznym "chrześcijańskim" językiem, który mniej lub bardziej świadomie przesłania pogaństwo mówiących. Faryzeizm może też być potęgowany przez samą religijną wspólnotę, o ile za bardzo ceni się w niej to, co zewnętrzne - pozycję, władzę, sławę i znaczenie - a za mało to, co wewnętrzne i najważniejsze - dobroć, mądrość, miłość, które niesie się w sercu. Jak tego uniknąć, jak z tego się wyzwolić?
Naszą szansą jest wpatrywanie się w osobę Chrystusa, który jest największym przeciwnikiem faryzeizmu. Tajemnicą życia Jezusa jest wspólnota-bycia-w-miłości-z-Ojcem, z której wyrasta i która całkowicie kształtuje Jego wspólnotę-miłości-z-ludźmi (por. J 10, 22-42; 15-17). "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10, 30). Jego słowa, Jego myśli, Jego czyny wypływają z tego najgłębszego, najczystszego źródła i dlatego właśnie są takie, jakie są. Serce Jezusa jest napełnione Bogiem i dlatego jest nasycone, ukojone, nie potrzebuje specjalnie o nic więcej zabiegać przed ludźmi, nie potrzebuje nic udawać. Wspólnota-miłości-z-Bogiem: jedyne, najwyższe, co można osiągnąć. Wszystko inne jest dobre, ma sens, o ile służy temu, aby również inni jak najgłębiej w tę wspólnotę weszli i sami zakorzenili się w Bogu, stali się jak najbardziej nieodłączalni od Niego. A więc aby mieli największe szanse na wytrwanie nawet w najtrudniejszych okolicznościach i na ostatecznie, po ziemsku i eschatologicznie, uratowane i udane życie. Oto istota powołania apostoła i kapłana. Taka postawa, takie otwarcie na Boga i innych jest tajemnicą świętych, tajemnicą najpiękniejszych chrześcijan i najpiękniejszych apostołów, tajemnicą ich prostoty, pokory i cichego szczęścia, które mogą dzielić z innymi.
W takim stopniu, w jakim rzeczywiście jest się we wspólnocie-miłości-z-Bogiem, w jakim żyje się z łaski, czyli samo-udzielenia się Boga, w takim też największe problemy są już właściwie rozwiązane, a największe pokusy - przezwyciężone. Ale też na odwrót - w stopniu, w jakim nasza wspólnota z Bogiem jest jeszcze niedoskonała, niepełna, kaleka, w jakim odchodzi się od łaski, w takim też jest się niejako skazanym na namiastki, na zdobywanie ich choćby najbardziej niesprawiedliwymi sposobami. Serce otępiałe, zamknięte na Boga, pozbawione wrażliwości na Niego, nieraz nawet smutne produkty choroby swojego ducha bierze za głos Boży. To jest sedno problemu: w jakiej mierze jest się poza łaską, poza wspólnotą z Bogiem, w takiej nie ma się po prostu sił na dochowanie wierności prawdzie o sobie i o Bogu, właściwie musi się ją zdradzić - również przez faryzeizm.
Dopiero gdy człowiek wchodzi w autentyczną wspólnotę z Bogiem, największe problemy życia - problemy wolności i odpowiedzialności, winy i zbawienia - stają się w ogóle rozwiązywalne. Odzyskując miłość Boga, odzyskuje się też pierwotną, fundamentalną uczciwość, pierwotną otwartość na prawdę i dobro. O ile faryzeizm jest odrzuceniem fundamentalnej, źródłowej wierności prawdzie i dobru, to nawrócenie jest jej odzyskaniem. Jeśli - jak się mówi - obłuda jest hołdem, jaki występek składa cnocie, a więc wyrasta jednak z jakiegoś bezsilnego uznania dla niej, to dopiero człowiek żyjący łaską ma siłę, aby cnotę urzeczywistnić. Nie musi "grać" doskonałego, może przyznać się do bycia celnikiem, bo doświadcza już miłosierdzia większego od jego win i miłości większej od jego pragnienia jej. Ponieważ nie neguje swoich chorób, może być uzdrowiony. Ponieważ jest zdolny do przyjęcia gorzkiej prawdy o sobie, jest otwarty na krytykę, przepuszcza ją przez swoje serce - zostaje oczyszczony jak rzeźba pod mocnymi strumieniami wody zmieszanej z piaskiem. Wtedy też może pomóc innym, skutecznie ewangelizować - nie poprzez natrętne moralizowanie, którego sam (jak inni to dobrze czują i widzą) nie realizuje, ale poprzez łagodne promieniowanie swej osobowości, poprzez promieniowanie doświadczeniem Boga.
W jakiej mierze serce człowieka ukojone jest Bogiem, w takiej też staje się on wolny od przesadnego zabiegania o rzeczy tego świata, o władzę, o ludzi - ponad to, co konieczne i słuszne. Nie musi się afiszować swoimi dobrymi czynami, swoją jałmużną, modlitwą i postem. Przyjmuje też właściwy stosunek do wszelkiego prawa, wszelkich formuł, również tych religijnych. Wie, że prawo samo w sobie jest dobre i należy je zachowywać - ale nie za wszelką cenę. Prawo jest powołane do obrony wartości, do służby im, i jest dobre, uzasadnione, o ile rolę tę spełnia. Dlatego - obok szacunku dla prawa i jeszcze bardziej od niego - trzeba w sobie zachować pierwotną, źródłową wrażliwość na wartości, a w przypadku sytuacji nieraz nieuniknionego konfliktu zawsze wartości postawić ponad prawem. Żyć z prawdy źródeł, również źródeł wszelkiego prawa. Jak Chrystus uzdrawiający w szabat i w szabat pozwalający łuskać kłosy, jak Chrystus rezygnujący z kamienowania cudzołożnic. Jak On zachować żywe, wrażliwe serce, serce we wspólnocie z Bogiem i człowiekiem, serce zatroskane o losy tej wspólnoty, serce nieomylnie czujące, co w danej sytuacji będzie dla człowieka najlepsze - niezależnie od tego, co by na to powiedziało prawo. Serce otwarte na pojawienie się pośród nas kogoś tak niezwykłego i tak rozsadzającego nasze schematy i wyobrażenia jak Chrystus. Serce otwarte na nowe i nieprzewidywalne, a nie uwięzione w starych formułach, pojęciach i prawach, we własnych wyobrażeniach o Bogu, świecie i człowieku. Chrystus przychodzi zawsze trochę inny, zawsze trochę nieoczekiwany, bo zawsze w trochę innej kulturze, w trochę innej sytuacji...
Żeby się z Nim nie rozminąć, żeby Go rozpoznać i przyjąć, trzeba starać się w całkowitej, bezwarunkowej, pierwotnej, źródłowej, absolutnej otwartości na prawdę, również na tę, że nasze mówienie i pisanie o faryzeizmie może być znowu jedynie, niestety, inną jego formą.
KS. DARIUSZ OKO, ur. 1960, dr filozofii i dr teologii, wykładowca PAT w Krakowie. Publikował w "Tygodniku Powszechnym" i "Znaku". Wydał: Łaska i wolność. Łaska w Biblii, nauczaniu Kościoła i teologii współczesnej (1997).