Porzuceni przez małżonka i opuszczeni przez Kościół?

O duszpasterstwie osób porzuconych przez współmałżonków

To, że kocham małżonka, nie daje mu prawa, by mnie krzywdził,
a mnie nie daje prawa, bym złamał moją przysięgę małżeńską.

Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo i dlatego jesteśmy zdolni do miłości. Najsilniejszą więzią między kobietą a mężczyzną jest miłość małżeńska. Jest to miłość tak mocna, że obydwoje opuszczą swoich rodziców (nie przestając ich kochać!) i zawierzą sobie własny los oraz los dzieci, którym przekażą życie (por. Mt 19, 5). Niemal każdy nastolatek marzy o tym, by spotkać kogoś, kto kocha w sposób nieodwołalny i kogo on potrafi pokochać podobną miłością. Niestety wielu młodych ludzi zadawala się karykaturą małżeństwa i rodziny, gdyż szuka łatwo osiągalnego szczęścia, które w realiach tej ziemi nie istnieje. Prawdziwa miłość stawia prawdziwe wymagania. Kto nie dorasta do takiej miłości, ten zadowala się jej imitacjami i buduje przyszłość na piasku.

W ostatnich latach każdego roku rozpada się w Polsce ponad sześćdziesiąt tysięcy małżeństw. Rzadko dzieje się tak na skutek obopólnej winy. Zwykle jedna ze stron ponosi zdecydowanie większą odpowiedzialność, a druga staje się ofiarą i osobą porzuconą. Niepokojącym faktem jest szybko rosnąca liczba orzeczeń nieważności małżeństwa z powodu ewidentnej niedojrzałości jednego czy obydwu małżonków. Fakt ten jest nie tylko porażką tychże małżonków, ale też porażką kapłana, który przygotowywał ich do zawarcia małżeństwa i który być może pochopnie orzekł, iż dorośli oni do tej miłości, do jakiej zobowiązuje sakramentalna przysięga.

W tej sytuacji pierwszym zadaniem Kościoła jest stanowcze zapobieganie podobnym dramatom na przyszłość. Profilaktyka w tym względzie oznacza jeszcze bardziej staranne niż dotąd przygotowanie narzeczonych, a także bardziej niż dotąd wnikliwą weryfikację ich stopnia dojrzałości. Im bardziej narzeczeni są niedojrzali do małżeństwa, tym mniej oni sami zdają sobie z tego sprawę i tym mniejsze stawiają sobie wymagania. Zdarza się nawet i tak, że ktoś świadomie dopuszcza się kradzieży sakramentu małżeństwa, czyli przyjmuje od drugiej osoby przysięgę, której sam nie ma zamiaru lub nie potrafi dochować. W związkach osób niedojrzałych dochodzi do dramatycznych krzywd i do przemocy. Przemoc w małżeństwie zaczyna się już wtedy, gdy ktoś z małżonków przestaje okazywać miłość, a nie dopiero wtedy, gdy zdradza, bije czy okrada on swoich bliskich. Małżonkowie nie przysięgają sobie przecież tego, że nie będą krzywdzić czy poniżać tej drugiej osoby, lecz że w każdej sytuacji będą ją kochać i szanować. Szczytem przemocy w rodzinie jest aborcja. Jeśli bowiem rodzice zabijają niewinne dzieci, to nieuchronnie zaczną też ranić siebie nawzajem.

Aby skuteczniej niż dotąd zapobiegać rozpadowi małżeństw i porzuceniu małżonka, program kursów dla narzeczonych powinien obejmować przynajmniej jedno spotkanie kapłana z rodzicami narzeczonych, połączone z możliwością rozmowy w cztery oczy. Jeśli w trakcie takiej rozmowy rodzice przytaczają konkretne, mocne argumenty, świadczące o niedojrzałości jednego czy obojga narzeczonych, to ksiądz powinien dokonać solidnej weryfikacji w tym względzie, porozmawiać z innymi świadkami i nie dopuścić do zawarcia nieważnego sakramentu małżeństwa.

Zapobieganie dramatom małżeńskim to nie tylko solidniejsza formacja i weryfikacja narzeczonych. To także precyzyjne i szczegółowe wyjaśnianie - w ramach kursów dla narzeczonych! - prawa do stanowczej obrony przed krzywdą w małżeństwie. Kościół nigdy nie zaakceptuje rozwodów, gdyż poważnie traktuje człowieka, który składa przysięgę małżeńską, ale akceptuje możliwość separacji, gdyż równie poważnie traktuje cierpienie krzywdzonego małżonka. Separacja nie jest odwołaniem miłości lecz to — z konieczności — miłość na odległość. W przypowieści o synu marnotrawnym Jezus opowiada o dobrym ojcu, który zmuszony jest przez błądzącego syna do miłości rodzicielskiej na odległość. Niewiedza co do zasad dojrzałej miłości sprawia, że krzywdzony małżonek myli miłość z naiwnością i że wbrew swej woli pomaga współmałżonkowi wchodzić w kolejne fazy kryzysu.

Obowiązkiem kapłana przygotowującego do sakramentu małżeństwa jest wyjaśnianie, że po zawarciu małżeństwa małżonek wcale nie jest własnością tej drugiej osoby i że także w małżeństwie obowiązuje zasada: to, że kocham ciebie, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Im więcej narzeczeni wiedzą o prawie do obrony przed krzywdą do separacji włącznie, tym wcześniej i tym bardziej stanowczo mają szansę interweniować w obliczu pierwszych już przejawów kryzysu współmałżonka. Wiedzą bowiem, że żadna „klamka nie zapadła”, gdyż miłość to bycie dobrowolnym darem, a nie naiwną ofiarą. Z kolei dla małżonka, który wchodzi w kryzys, świadomość, że ta druga strona nie jest naiwna, stanowi najlepszą motywację do tego, by czuwać nad sobą i by przezwyciężać swoje słabości. Im więcej narzeczeni wiedzą na temat mądrej miłości oraz na temat prawa do obrony przed krzywdą w małżeństwie, tym mniej będzie rozpadu małżeństw i osób porzuconych.

Ważnym zadaniem Kościoła jest wyjaśnianie małżonkom, że w obliczu poważnego kryzysu ich związku, należy szukać rozwiązań mądrych i uczciwych, a nie rozwiązań „łatwych”. Oznacza to, że krzywdzony małżonek ma prawo do obrony, do wezwania policji, rozdzielności majątkowej i separacji włącznie, ale nie ma prawa do łamania własnej przysięgi małżeńskiej i do wchodzenia w nowy związek. Gdy już dochodzi do rozpadu małżeństwa, wtedy zwykle ten, kto bardziej zawinił, nie ma skrupułów i nie tylko porzuca małżonka oraz dzieci, ale też wchodzi w nowy związek, dopuszczając się cudzołóstwa. Osoba pokrzywdzona i porzucona pragnie zwykle zachować wierność przysiędze małżeńskiej. Obie strony potrzebują pomocy duszpasterskiej, ale strona porzucona powinna mieć w tym względzie pierwszeństwo i ma prawo oczekiwać większej pomocy.

Tymczasem obserwujemy bolesny paradoks. Otóż w niektórych parafiach prowadzone jest już duszpasterstwo osób żyjących w związkach niesakramentalnych, ale niemal nigdzie nie ma duszpasterstwa skierowanego do osób porzuconych, które pozostają w samotności, gdyż chcą żyć w czystości. Jedna z porzuconych kobiet opowiadała mi niedawno o tym, że jej małżonek związał się z kochanką, a mimo to jest animatorem w duszpasterstwie osób rozwiedzionych, które zawarły ponowne związki. Ów mężczyzna głosi konferencje rekolekcyjne w różnych parafiach w Polsce i jest traktowany jako moralny autorytet. Tymczasem dla porzuconej przez niego żony, która zachowuje wierność przysiędze małżeńskiej, żadna parafia nie oferuje specjalistycznej pomocy duszpasterskiej. To jest poważne zaniedbanie i wpisywanie się w „poprawną” politycznie w niektórych środowiskach większą troskę o katów niż o ich ofiary.

Osoby porzucone potrzebują specjalistycznej pomocy duszpasterskiej. Także pomocy w rozumieniu, że to nie Kościół stoi na przeszkodzie w szukaniu „nowego szczęścia”, lecz że to osoba porzucona zaufała komuś, kto ją później rozczarował i skrzywdził. Bóg daje kryteria doboru małżonka, ale nikomu nie przeznacza konkretnej osoby. Jest to całkowicie wolna decyzja każdego z małżonków. Większość osób porzuconych w rozmowach ze mną pyta, dlaczego nie może związać się z kimś nowym, skoro ten nowy kandydat jest czuły, wrażliwy i serdeczny. Wyjaśniam wtedy, że jeśli ten kandydat wydaje się taki niezwykły i dobry, to dlaczego już dawno nie założył szczęśliwej rodziny. A jeśli naprawdę jest kimś szlachetnym, to nie zgodzi się na to, by ze względu na niego ta druga osoba złamała własną przysięgę małżeńską.

Spora grupa osób porzuconych mówi mi o tym, że chce się związać z nową osobą i zamieszkać razem, ale żyjąc jak brat z siostrą, w tak zwanym białym małżeństwie. Wtedy wyjaśniam, że jest to wystawianie się na pokusę i na próbę nie do udźwignięcia. Jeśli bowiem ta druga strona okaże się mało wrażliwa moralnie, to dojdzie do cudzołóstwa i życia w grzechu ciężkim. Jeśli zaś obie strony będą rzeczywiście kierować się sumieniem, to wspólne mieszkanie stanie się dla nich źródłem rosnącego stresu i ciągłego niepokoju o to, czy dana forma bliskości nie jest już czasem bliskością i czułością, do jakiej tylko małżonkowie mają moralne prawo. Nawet wtedy, gdy — w teoretycznym raczej przypadku - uda się żyć w czystości, to i tak ludzie mieszkający razem bez ślubu stają się zgorszeniem dla najbliższego środowiska. Kto bowiem złożył publiczną przysięgę małżeńską, ten zobowiązuje się do tego, by nie czynić niczego, co — choćby tylko zewnętrznie — nie jest z tą przysięgą zgodne. Zadaniem duszpasterza jest wyjaśnianie, że życie na sposób małżeński nie jest jedyną formą wzajemnego wspierania się kobiety i mężczyzny.

Optymalną postawą porzuconego małżonka jest trwanie w czystości, nie łącząc się z nikim na sposób małżeństwa. Oczywiście jest to rozwiązanie trudne, ale jedyne zgodne z zasadami miłości, wierności i szacunku do samego siebie. Zadaniem księży i doradców katolickich jest ukazywanie oczywistego faktu, że rozwiązania „łatwe” są zawsze zawodne i rozczarowują. Nie wolno pomagać w szukaniu tego typu łatwych, ale niemoralnych dróg wyjścia z bolesnej sytuacji, gdyż na długą metę tego typu „rozwiązania” powodują popadnięcie w jeszcze większe cierpienie. Gdy ktoś z szukających u nas porady, nie chce szukać rozwiązań zgodnych z Ewangelią, to pozostaje nam ufna modlitwa w jego intencji oraz nadzieja, że któregoś dnia zwróci się jeszcze raz do nas o pomoc, kiedy zrozumie, że nie istnieją lepsze sposoby przezwyciężania trudności niż te, które proponuje nam Chrystus.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama