Historia Dawida, króla Izraela, pokazuje, jak Boży wybór związany jest z naszym sercem, a nie osiągnięciami
Dawid był najmłodszym z synów Jessego. Wypasał owce. Codziennie prowadził je na miejsca, gdzie mogły znaleźć coś do jedzenia, do wodopoju, chronił przed drapieżnikami. I choć lubił swe zajęcie to czasem z nutą zazdrości patrzył na swoich braci. Przewyższali go swym wzrostem i siłą. Cieszyli się uznaniem mieszkańców Betlejem. Tymczasem życie Dawida toczyło się w ich cieniu.
Czasem czuł się zapomniany przez wszystkich. Spędzał kolejne dni w samotności, wędrując obrzeżami judejskiej pustyni i górskimi ścieżkami Judei. Umiał walczyć. Nie bał się. Wiele razy przeganiał dzikie zwierzęta. Zdarzało się, że lwy próbowały porwać jakąś owcę z jego stada. I choć były o wiele silniejsze i groźniejsze Dawid nigdy się nie cofał przed nimi. Wiedział że w bezpośrednim starciu nie miał żadnych szans. Dlatego nie polegał jedynie na swej sile. Zawsze miał w pogotowiu procę i torbę z kamieniami. Z dużej odległości potrafił zadać celny cios. Uderzał tak, by odgonić atakujące zwierzę, a w razie potrzeby zabić.
Niepozorna broń pomagała mu skutecznie pokonać przeciwnika. Dzięki niej wychodził obronną ręką z wielu opresji. I nigdy nie pozostawił powierzonego mu stada samego. Czas spędzony na pustyni nauczył go także zaufana Bogu. Wiara była dlań fundamentem.
Wiele razy spoglądał na pobliskie wzgórza Moabu. Z tej ziemi wyrastała cześć jego życia. Stamtąd pochodziła jego prababka Rut. Ona nie tylko przyjęła wiarę w Boga Izraela, ale połączyła swe życie z Hebrajczykiem imieniem Booz. Tak złączyły się losy poganki i Izraelity. Związały je miłość i wiara. Ta nietypowa historia wiązała się z początkami rodu Dawida, choć czasem zdawało mu się, że jest zapowiedzą jakiejś odległej przyszłości, gdy losy pogan złączą się z losami narodu wybranego, budując jedną wspólnotę ludu Bożego. Linie wzgórz Moabu przypominały mu również historie Hebrajczyków, ich wędrówkę ku Ziemi Obiecanej. Opowiadały o czasach prób i znaków, pośród których Izraelici rozpoznawali obecność Boga. To wspomnienie stanowiło dla Dawida lekcję wiary. Ona dawała oparcie w codziennym życiu. Uczyła przyjmować to, co niesie dany dzień. Stawiać czoło przeciwnością. Dziękować za wszelkie dobro. Wiara była dla Dawida silniejszą i skuteczniejszą bronią niż noszona proca, choć zdawał sobie sprawę, że należy pamiętać o jednym i drugim, gdyż Bóg w swym działaniu posługiwał się niejednokrotnie tym, co na pozór nie miało nic wspólnego z nadprzyrodzonymi środkami.
Owego dnia Dawid, jak co dzień, wyruszał z owcami na wypas. Było mu trochę szkoda opuszczać Betlejem, gdyż zapowiadano przybycie proroka Samuela. Wiele o nim słyszał. Prorok budził jego ciekawość. Chciał zobaczyć, jak wygląda, usłyszeć jego słowa. Jednak zamiast tego przyszło mu zająć się codziennymi obowiązkami. Może po powrocie posłucha o tym, co się zdarzyło i o tym, co usłyszano od proroka. Teraz udał się w kierunku pustyni.
Jednak wydarzenia potoczyły się w nieprzewidziany sposób. Po kilku godzinach ciszę pustyni przerwały rozgorączkowane okrzyki. Przybyli posłańcy. Szukali Dawida. Nie miał powodu, by się przed nimi ukrywać, ale był zaskoczony ich przybyciem. Z ich gorączkowych opowieści wyłaniał się zaskakujący obraz. Prorok Samuel zażądał, aby Jesse przyprowadził swych synów. Miał dla któregoś z nich ważną misję. Jednak na żadnego z nich nie wskazał, ale polecił, aby sprowadzono Dawida. Słowa posłańców wydawały się Dawidowi nieprawdopodobne. Może podczas uczty biesiadnej wypito zbyt dużo wina i ktoś postanowił sobie z niego zażartować? A może upał i przebyta droga sprawiły, że posłańcy pomieszali fakty. Jednak owi ludzie wyglądali na trzeźwych i rozsądnych. Ponadto byli bardzo przejęci swą misją. Przynaglali Dawida, by ruszył w drogę. Byli gotowi użyć siły, gdyby stawiał im opór. Próbował się wymówić, powołując się na pasterskie obowiązki. Przecież nie pozostawi stada na pastwę losu. Wtedy ktoś z posłańców zgodził się pozostać, by dopilnować zwierząt. Dawidowi nie pozostało nic innego, jak udać się w drogę. Trudno, najwyżej narazi się na pośmiewisko. Choć chyba nikt nie byłby tak nieodpowiedzialny, by dla głupiego żartu narażać na szkodę powierzone mu przez mieszkańców miasta owce.
Gdy znaleźli się w pobliżu wzgórz betlejemskich zauważył zgromadzoną starszyznę, a pośród niej swego ojca i braci. Między nimi stał prorok. Oczy wszystkich skierowane były w stronę Dawida. Zdawali się z niepokojem oczekiwać jego przybycia. Teraz widział, że wezwanie przekazane przez posłańców nie było żartem. Sprawa wyglądała bardzo poważnie. Poczuł niepokój. Zastanawiał się, czy nie wycofać się i nie uciec w obliczu niejasnej sytuacji.
Jednocześnie w głębi serca odczuwał wezwane, głos jak gdyby płynący z niebios, który wzywał go, by stanął przed prorokiem. Temu wezwaniu nie potrafił się oprzeć. Przynaglony nim stanął pośród zgromadzenia. Wtedy usłyszą słowa proroka Samuela. W pierwszej chwili Dawidowi zdawało się, że ulega jakieś halucynacji lub złudzeniu. Samuel mówił bowiem o wybraniu go przez Boga na władcę Izraela. W jego ręce Bóg składał losy swego ludu. Dawid nic z tego nie rozumiał. Przecież na tronie zasiadał Saul. Jak więc on miałby zostać królem Hebrajczyków? Może to zapowiedź dalekiej przyszłości? Ale przecież Saul miał syna - Jonatana, następcę tronu. Samuel nie poprzestał jednak na słowach, ale wziął naczynie z oliwa i namaścił Dawida, tak jak namaszcza się władcę. To już nie były zapowiedzi, to były fakty. Ogłosił wobec całego zgromadzenia, że jest on z woli Boga królem Izraela. Nie był to jedynie gest proroka. Dawid bowiem w chwili namaszczenia doświadczył szczególnej obecności i bliskości Bożego Ducha. Gdy oliwa spływała po jego skroniach, poczuł jak gdyby Ktoś niematerialny przeniknął jego osobę, zawładnął jego wnętrzem, choć - co było dlań jeszcze trudniejsze do zrozumienia - czyniąc to ów Ktoś pytał go o zgodę, tak jak podróżny pukający do bramy domu i proszący o możliwość wejścia do wnętrza. Dawid nie stawał oporu. Poddał się działaniu Boga. I jednocześnie zdał sobie sprawę, że ot tej chwili już nigdy nie powróci do swych owiec pozostawionych pośród pustyni.
opr. mg/mg