Bóg nie karze ludzi cierpieniem, a jednak dopuszcza cierpienie...
Wychodziłem raz ze szkoły po skończonej katechezie. Była zima. Dla uczniów dźwięk dzwonka obwieszczającego koniec „ukochanych” lekcji, zwłaszcza w piątkowe popołudnie to niesamowite szczęście na które z niecierpliwością czekają już od poniedziałkowego poranka. Po takim dzwonku szkoła pustoszeje w kilka sekund — uczniowie nie zdając pewnie sobie z tego sprawy wykonują tym samym świetne ćwiczenia z ewakuacji przeciwpożarowej. Przyznam się, że i dla mnie dźwięk dzwonka „na przerwę” jest miły dla ucha... Wtedy to właśnie zdarzyła się owa historia. W drzwiach szkoły, wśród skompresowanego tłumu uczniów zobaczyłem dwie moje uczennice. Jedna szturchnęła drugą i już gotowe były na swoje: „Szczęść Boże!”, gdy tu nagle, tuż za drzwiami, z racji pokrytych lodem schodów, jedna z nich straciła równowagę i runęła w dół. Upadek nie był tragiczny, bo schodki były tylko cztery, ale i tak z pewnością dość bolesny. Koleżanka — jeśli tak ją można nazwać, biorąc pod uwagę jej „koleżeńskie” zachowanie — parsknęła śmiechem, a po chwili skwitowała wszystko nabożnym: „A widzisz, Bóg cię pokarał za te dzisiejsze ściąganie na matmie...”. Spojrzała na mnie wzrokiem szukającym potwierdzenia jej „proroctwa”, ale znalazła we mnie tylko dezaprobatę swojej magicznej wizji karzącego Boga, którą wyraziłem stukając się palcem w czoło (doskonale rozumiecie znaczenie tego gestu, jak sądzę).
Dziś, czytając Ewangelię wg św. Jana natknąłem się na fragment rozdziału dziewiątego, który przypomniał mi tamtą historię sprzed 3 lat.
„Gdy Jezus szedł, spostrzegł człowieka niewidomego od urodzenia. Uczniowie zapytali Go: „Rabbi, kto popełnił grzech, że człowiek ten urodził się niewidomy: on sam czy jego rodzice?” Jezus im odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, lecz stało się tak, aby w nim ukazały się dzieła Boże.” (J 9,1-3)
Jezus poprawia w uczniach obraz Boga Ojca. Starotestamentowe łączenie bezpośrednio i bezkrytycznie grzechu z „karą Bożą” Rabbi zastępuje zupełnie odmiennym spojrzeniem. Żeby jednak je dobrze zrozumieć, trzeba ustawić wszystko w porządku stwarzanego świata. Wszystko, co stworzył Bóg „było dobre” lub „było BARDZO dobre”. W ogrodzie Eden nie znana była choroba, cierpienie, kalectwo i niepełnosprawność... To wszystko przyszło na świat wraz z upadkiem porządku Bożego — w momencie grzechu pierworodnego. Pismo Święte opisuje moment grzechu słowami: „I wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy.” (Rdz 3,7) To „otwarcie oczu” to z drugiej strony zupełne ich zamknięcie — ślepota. Od teraz ludzkie oczy zamknęły się na piękno i czystość swoich ciał. Te oczy, które wcześniej były otwarte na Boga i cudowny świat, teraz ślepną. Całe stworzenie zostaje dotknięte tą ślepotą — na świat przychodzi cierpienie i ból, choroba i słabość.
Bóg jednak nie pozostawił człowieka samemu sobie. Szanuje naszą wolność i w tej wolności chce obdarowywać nas pełnym uzdrowieniem ze wszystkich naszych niepełnosprawności. Zrozumiemy tą wielką prawdę patrząc na Bożą moc oczami naszego serca i naszej duszy. Paradoksalnie, ale zupełnie prawdziwie możemy powiedzieć, że to uczniowie w historii z Ewangelii wg św. Jana są bardziej ślepi od niewidomego. Posługując się zupełnie zdrowymi oczami, nie widzą Bożego planu. Bo i tego planu nie da się dostrzec oczami ciała. Ten plan zakryty jest przed „mądrymi i roztropnymi”. „Rabbi, kto popełnił grzech, że człowiek ten urodził się niewidomy: on sam czy jego rodzice?” — potępienie grzesznika lub syna grzeszników — to właśnie robią uczniowie, przypisując jednak sam akt potępienia Bogu. Bo to Bóg ukarał ślepotą za grzech... Jezus prostując to błędne myślenie ukazuje moc Boga, która jest w stanie największy grzech uczynić źródłem łaski, niesprawiedliwość początkiem pokoju, a kalectwo kanałem swojego miłosierdzia. Taki jest właśnie ten nasz Bóg — zadziwia ogromem swojej miłości.
Dlaczego więc Bóg, którego nazywamy dobrym, pozwala, by ktoś urodził się niepełnosprawnym fizycznie lub psychicznie? Dlaczego Bóg, którego nazywamy sprawiedliwym, jednym daje pełną szansę w życiu, a innym 50% lub mniej? Dlaczego Bóg, którego nazywamy Bogiem wrażliwym i pełnym miłosierdzia, jednym pozwala oglądać piękno stworzenia, wsłuchiwać się w dźwięki natury i ludzkiego głosu oraz wyrażać siebie samego swoimi słowami, a drugim zamyka oczy, uszy i usta? Czy kiedykolwiek zadawałeś sobie tego typu pytania? Odpowiedź znajdujemy w słowach Jezusa: „Stało się tak, aby w nim ukazały się dzieła Boże.” Po grzechu pierworodnym człowiek nie ma już w sobie doskonałości Edenu. Bóg jednak nie poprzestaje na tym — chce w każdym z nas urzeczywistniać swoje „dzieła Boże”. Trzeba tu jasno powiedzieć, że Bóg nie chce niczyjego kalectwa, niepełnosprawności. Ale jeśli to się zdarza, Bóg potrafi to wykorzystać, by jeszcze bardziej pomnożyć swoje łaski.
Stąd też argumentowanie zabijania dzieci w łonach matek z powodów niepełnosprawności fizycznej lub psychicznej jest zupełnie nielogiczne. Działając w ten sposób, „oczyszczając” tak ludzką rasę z wszelkiej niedoskonałości, człowiek odcina kanały łaski, które Bóg zsyła na ten świat za przyczyną tych, których uznaje się za „nieuleczalnie chorych”, których nazywa się „anormalnymi płodami”. Bóg kocha każdego poczętego człowieka — nie przeszkadza mu w tym defekt lub uraz. Jaka więc powinna być kolej rzeczy z nami? Czy mamy uczyć się tej bezwarunkowej miłości od Boga, czy może „uczyć” Boga tej naszej „miłości” — okrutnej, bo selektywnej?! Bóg dał mi wielką szansę pracy rok czasu w Ośrodku Pomocy Społecznej w Gdańsku z dorosłymi, dotkniętymi upośledzeniem umysłowym. Wierzcie lub nie — więcej to ja nauczyłem się o miłości Boga od nich, niż oni ode mnie... Na początku trochę mi to przeszkadzało, bo to przecież ja powinienem być tym, który „wie więcej”. Później zupełnie się na nich otworzyłem i to było wielkie źródło łaski i siły dla mnie i mojego rozumienia, czym jest zaufanie, nadzieja i miłość Ojca. Ania, Marcin, Krzysiek, Ola i inni pozostali w mojej pamięci, jako ci, którzy nie tylko rozumieli, kim jest Bóg w ich życiu, ale również „żyli pełnią życia” mimo swoich ograniczeń, bo mieli Jezusa blisko siebie — tak blisko Pana, jak byli oni, też chciałbym się kiedyś znaleźć...
Jeśli czujesz się zupełnie zdrowym, znaczy to, że tak naprawdę jeszcze nie odkryłeś swojego kalectwa. Spójrz w lustro — masz dwie ręce i nogi, zdrowe oczy i uszy, jak na razie nic ci nie dolega, a swoją inteligencją zawsze błyszczysz wśród innych? Przypatrz się jednak sobie trochę bliżej, wejdź w te obszary swojej duszy, w której kryje się twoje kalectwo — nałóg z którym nie możesz sobie poradzić od lat, nienawiść i brak przebaczenia, przez które duchowo kulejesz od niepamiętnego czasu, głuchota, która sprawia, że może nie słyszysz, jak inni proszą o okruszyny twojej miłości i wreszcie może ślepota, przez którą nie widzisz zupełnie tego, że wielu cię potrzebuje i potrzebuje cię sam Bóg! Czy dostrzegasz w sobie jakieś kalectwo? Jeśli tak, to jest to już pierwszy krok, który zrobisz w kierunku uzdrowienia... Bóg chce obdarowywać nas pełnym uzdrowieniem ze wszystkich naszych niepełnosprawności, ale zawsze z nadzieją, że poprzez to uzdrowienie ukazywać się będą „dzieła Boże.”
opr. mg/mg