Fragmenty książki Daniela Ange'a "Kościele Radości moja"
Warszawa, maj 2006
ISBN 83-7119-026-5
Spis treści
Słowo wstępne Miejsca, w których możemy dotknąć Boga | 5 |
Kościele, miłości moja! Moja radości! | 7 |
Nowy świat na orbicie: Pięćdziesiątnica | 11 |
Kościół wieczny, przecinający czas, wykraczający poza przestrzeń | 29 |
„Oni, to... Ja!” | 37 |
„Ta jest ciałem z mojego ciała!” | 45 |
Oblicze, którego piękno zostało mi powierzone | 53 |
Szpital, w którym ludzkość odzyskuje zdrowie: święty Kościół grzeszników! | 61 |
Miejsca, w których Kościół najjaśniej błyszczy | 69 |
Kości, które podtrzymują, krew, która daje życie... | 75 |
Wiosna w różnych miejscach w różnym czasie | 85 |
Komunia Trynitarna, czyli jedność w różnorodności | 97 |
Ocalać życie, chronić miłość to szczyt wolności! | 123 |
Kościół prorocki, strażnik poranka | 151 |
Zakończenie Kościół w poranek wielkanocny | 173 |
Aneks 1 | 177 |
Aneks 2 | 180 |
Oto seria książek rzucona w kosmos, jak małe mieniące się gwiazdki, mające oświetlić nam drogę. Na początku wszystkie były zebrane w jednym tomie, ponieważ tematycznie są ze sobą mocno powiązane, ale okazało się, że lepiej jest wydać je osobno. Dzięki temu każdy temat może funkcjonować samodzielnie.
Nie można jednak zapomnieć, że zebrane razem tworzą harmonijną, jedną całość. Każda z nich warunkuje pozostałe i do nich odsyła. Dlatego ważne jest, by spróbować przeczytać je wszystkie. Zresztą w dowolnej kolejności.
Jest z nimi podobnie jak z ośmioma Błogosławieństwami: nie można wyróżnić jednego z nich, bo i tak z czasem będziemy zmuszeni żyć również innymi, a ostatecznie wszystkimi.
Seria ta jest kontynuacją moich poprzednich książek: Ton Roi jeune comme toi (Twój Król, młody jak ty), Ton Roi livré pour toi (Twój Król, wydany za ciebie). Tamte były miłosną kontemplacją Jezusa w Jego Ewangelii. Towarzyszeniem Jezusowi krok w krok w drodze przez Galileę i Judeę, od Jego poczęcia aż do Wniebowstąpienia.
Na koniec jednak pojawiło się ważne pytanie: jak rozpoznać, znaleźć, spotkać tego samego Pana Jezusa po Wniebowstąpieniu? Albo raczej: między Jego wstąpieniem do nieba i powrotem w Chwale, dokładnie w tym czasie, w którym my teraz żyjemy?
Innymi słowy: jak się z Nim spotkać — lub raczej pozwolić, żeby On zbliżył się do mnie — w moim życiu dzisiaj, w miejscu i w czasie, w którym żyję? Gdzie Go zobaczyć, poznać, pochwycić? Gdzie Go dotknąć i pozwolić Jemu, by dotknął mnie?
W odpowiedzi na to wybrałem kilka strategicznych miejsc, w których — jestem tego absolutnie pewny — On jest obecny. Miejsc, w których wielu przede mną Go spotkało i dało o tym świadectwo, chociaż — niestety — w ramach tej serii nie będzie możliwe przytoczyć wszystkich świadectw, nawet tych najbardziej pociągających.
Zaczynam od Kościoła.
Wszystkie pozostałe miejsca mieszczą się w nim. On je łączy i zawiera w sobie wszystkie razem i każde z osobna.
Nie chodzi tutaj bynajmniej o wykład teologii katolickiej — byłoby to wyzwanie niemożliwe do podjęcia na tak niewielu stronach — lecz po prostu o rzucenie kilku prostych spojrzeń na misterium Kościoła. Po to, by go lepiej pokochać i pokazać, że jest wart miłości. By mocniej się zachwycić jego blaskiem.
Zaświecę jego dwanaście gwiazd. Nie są one uporządkowane logicznie ani hierarchicznie. Chodzi raczej o ukazanie dwunastu boków tego samego diamentu, których nie da się od siebie oddzielić.
„Patrzmy na Kościół tak jak Jezus, który go widzi jako napełniony i płonący Duchem Świętym! Jak na zapaloną lampę, z której wyjdzie brzask nowego światła. Pokochaliśmy Kościół miłością niezniszczalną: tak jak ukochał go Jezus.
Tak, Kościół Chrystusa jest w naszym sercu! Chcemy go kochać miłością nieustannie nową, miłością płomienną i rozpierającą. By kochać Kościół z taką pożerającą pasją, trzeba kontemplować jego wewnętrzne życie, jego tajemnicę...
Oto w pełnej jasności Oblicze Pańskie lśni boskim blaskiem! Wszelka ciemność ustępuje”.
Paweł VI
Czy patrzyłeś już na witraże od zewnątrz? Widać tylko niezrozumiałe linie z ołowiu. Żeby rozróżnić rysunek i kolory, muszą być spełnione dwa warunki: trzeba być wewnątrz kościoła i patrzeć na witraż w pełnym świetle. Najlepiej w promieniach wschodzącego słońca.
Od zewnątrz nie można zrozumieć Kościoła. Od środka trzeba nań rzucić światło Ducha Świętego. A skąd pochodzą te promienie? Ze spojrzenia Jezusa!
Proś Go więc, byś mógł patrzeć na Jego Oblubienicę Jego oczami: tym spojrzeniem, które jak spojrzenie wszystkich zakochanych, czyni istotę kochaną piękną. Ujrzysz Kościół jaśniejący blaskiem Ducha Świętego, płonący miłością.
Kościół! Patrzeć nań oczami Jezusa, to kochać go Jego sercem. Jakże kochać Jezusa, nie kochając — z Nim i w Nim — Kościoła, w którym On jest na zawsze zakochany? Jak służyć Jezusowi, nie służąc — z Nim i w Nim — Kościołowi, którego On czyni się pokornym Sługą? Jak oddasz swoje życie za Jezusa, nie oddając go także za Kościół: czyż Jezus nie przelał za niego całej swojej krwi?
W 2002 roku w Toronto Jan Paweł II powiedział do ośmiuset tysięcy obecnych tam młodych ludzi te proste słowa: „Jeśli kochacie Jezusa, kochajcie Kościół!”.
Poproś świętych o to miłosne spojrzenie, które przenika zewnętrzną powłokę.
Spójrzmy na świętego kardynała Mindszenty'ego. W czasie strasznych komunistycznych prześladowań na Węgrzech wytoczono mu potworny proces, podczas którego szpikowano go narkotykami, by mówił od rzeczy. I nagle w potoku słów bez związku, jakiś przebłysk objawia jego miłość, zdradzając najgłębszą tajemnicę jego duszy w krzyku serca: „O Kościele, moja miłości!”.
Jeśli Jezus stanie się powoli Miłością twojej miłości, to przyjdzie taki dzień, kiedy niezależnie od tego, co wycierpiałeś, krzyk twojego serca będzie podobny: „O Kościele, moja miłości! O Kościele, miłości Jezusa!”.
Kościół!
(...)
Trzeba niezwłocznie odrzucić płytkie uproszczenia, poszerzyć horyzont, rozewrzeć źrenice. Patrzeć daleko, bardzo daleko. Patrzeć szeroko, bardzo szeroko. Nigdy nie ograniczaj Kościoła do tego, co widzisz. To tylko niewielki czubek potężnej góry lodowej.
Kościół, oczywiście, jest widzialny, ale przede wszystkim niewidzialny. Wędruje po ziemi, ale jednocześnie już króluje w niebie. Kościół dotykalny zaczyna się wraz z Zesłaniem Ducha Świętego, ale faktycznie został poczęty wraz ze stworzeniem aniołów. Żyje w czasie, ale będzie istniał poza czasem: w wieczności.
Jednym słowem, w każdej chwili przekracza czas, wszędzie jest poza przestrzenią, we wszystkich kierunkach. Aby go pojąć, trzeba więc spojrzeć z bardzo wysoka i z bardzo daleka i już patrzeć poza horyzont historii i poza horyzonty planety.
(...)
Spójrz na Kościół od strony jego źródła: tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Na Ojca, Syna i Ducha miłujących się wzajemnie, udzielających się sobie nawzajem. Wieczne krążenie miłości, a więc życia: takie jest pierwotne jądro Kościoła.
Z tego pierwotnego zalążka wychodzi Kościół w swojej pierwszej postaci. Jest nią stworzenie aniołów. Właśnie oni są zgromadzeniem pierworodnych Boga. Stanowią część Kościoła. Nigdy o tym nie zapominajmy, nie zasłaniajmy tego anielskiego wymiaru naszego Kościoła, bo byśmy zachwiali jego równowagę, a właściwie go okaleczyli.
Tysiące lat później Bóg ingeruje w czas i przestrzeń poprzez powołanie Abrahama i narodziny narodu, który sam sobie wybiera, by się objawić światu. Wybrany lud Izraela stanowi część Kościoła. Należący do niego mężczyźni i kobiety, którzy przygotowali przyjście Boga w naszym ciele, są pełnoprawnymi członkami Kościoła. Kościół czci w swojej liturgii świętych mężczyzn i kobiety Pierwszego Przymierza: Samuela, Dawida i pozostałych.
Kościół przed Chrystusem — Izrael, który jest ludem Bożym — jest już w pełni opromieniony światłością mającego się w nim narodzić Boga, na podobieństwo nieba rozświetlonego zorzą na długo przed wschodem słońca. Pierwsze Przymierze jest cieniem, już dosyć jasnym, wydobytym przez blaski, jakie rozbłysną w noc Bożego Narodzenia w oczach Dziecka-Króla.
Na drugim biegunie czasu Kościół rozciąga się poza czasem. Królestwo, które osiągnęło pełnię, którego obraz przejmująco piękny i jasny znajdujemy w Księdze Apokalipsy — Jeruzalem niebieskie — to Kościół doskonale tożsamy z Królestwem. Kościół w swoim ostatecznym wypełnieniu.
Alfa i omega Kościoła. Początek i koniec bez końca! Kościół wiecznie młody od momentu swojego powstania!
Trzy potężne, sprzężone ze sobą galaktyki
Kościół składa się z trzech „obszarów”, trzech „przestrzeni”, lub raczej (jak życie) z trzech stanów, które są różne i komplementarne.
1. Kościół pielgrzymujący na ziemi, wędrujący w czasie.
2. Kościół w oczekiwaniu na chwałę, mianowicie to, co nazywamy czyśćcem <Więcej o tej tajemniczej i cudownej rzeczywistości w ostatniej książce z tej serii.>.
3. Kościół w swojej ojczyźnie, w niebie.
Między tymi trzema sposobami istnienia zachodzi nieustanna wymiana miłości, a więc życia. Nie istnieje między nimi żadna granica, żadna bariera, żadna międzyprzestrzeń, żaden pas ziemi niczyjej. Zaledwie zasłony światła. Zaledwie strefa tranzytowa...
Każdy z nich jest żywotnie powiązany z dwoma pozostałymi, non stop wysyła do nich i otrzymuje od nich sygnały, nieustanne komunikaty, prowadzi nieprzerwaną wymianę.
Na ziemi żyjemy w nieustannej łączności ze świętymi, ponieważ jesteśmy wszczepieni w Serce Boga, jednocześnie prosząc za duszami w czyśćcu. Święci nie przestają nas kochać. To znaczy pomagać nam, zachęcać nas, pociągać nas do siebie. Bóg pozwala nam być tym dla naszych bliskich w czyśćcu, czym święci są dla nas, i robić dla nich to, co święci robią dla nas. A bliskie nam dusze czyśćcowe nie przestają nas kochać.
Modlitwa jest rzeczywiście skuteczniejsza od sieci internetowej, bo łączy nas między sobą bezpośrednio i natychmiast. To nasza heaven connection („niebieska” łączność).
W każdym momencie tłumy przechodzą ze strefy pierwszej do trzeciej, z częstym tranzytem przez drugą. W tym samym czasie inni przechodzą z drugiej do trzeciej.
Pierwsza jest zanurzona w czasie i przestrzeni, dwie pozostałe są ponad przestrzenią i poza czasem.
Dwie pierwsze są przejściowe, dążą do ostatniej, która jako jedyna będzie trwała wiecznie. Nadzieja i wiara przeminą, walka i oczekiwanie znikną. Pozostanie tylko chwała: ostatecznie rozbłyśnie miłość, całkowicie, maksymalnie rozżarzone światło.
Nieustanna Pięćdziesiątnica. Przejściowy Adwent. Wieczna Pascha.
(...)
(...)
Od momentu swojego przyjścia na ziemię Jezus zamierzył, że nie będzie sam. Od pierwszych chwil swojego życia w ciele, głęboko związał się z ludźmi. Pierwszą z nich była Jego Matka, Maryja. Ona jest już w pełni Kościołem, przyjmującym swojego Pana. Nosi w sobie Dziecko, które jest zaczątkiem, zalążkiem nowego ludu Królestwa.
Wszyscy ochrzczeni są już niejako „umieszczeni w”, włączeni w Jej Dziecko. Przez to Ona jest już Matką Kościoła, Matką każdego z nas. Maryja niosąca Jezusa do Ain-Karim, to już Kościół niosący Jezusa światu.
Krąg powoli się rozszerza: o Elżbietę, Jana Chrzciciela, Zachariasza, Symeona, pasterzy, królów, wszystkich biednych, którzy przyjmują Jezusa.
Maryja i Józef przy Jezusie w Nazarecie: tam przez trzydzieści lat skupia się cały Kościół.
Zaczynając życie misjonarza, Jezus najpierw dobiera sobie kilku towarzyszy, powołuje apostołów. Potem to grono poszerza się wraz z powołaniem uczniów. Nie zapominajmy też o świętych kobietach, które odgrywają bardzo ważną, chociaż dyskretną rolę w czasie Jego działalności apostolskiej. Do tego tłumy, które zewsząd tłoczą się wokół Niego...
Powiedz mi: gdyby nie było Kościoła, czy ktoś znałby Jezusa? Przecież gdyby Jezus nie stworzył sobie rodziny, byłby człowiekiem zupełnie zapomnianym. W najlepszym przypadku, zachowałaby się o nim tylko krótka wzmianka u jakiegoś rzymskiego historyka.
Nie byłoby żadnej Ewangelii, gdyby jej uczeń nie spisał; żadnego listu apostolskiego bez Kościołów, dla których zostały napisane; żadnego proroka, żadnej historycznej księgi bez ludu, którego dzieje opisują. Krótko mówiąc, nie byłoby Biblii bez Kościoła. On jest kolebką, matrycą słowa Bożego. Wrócę do tego tematu w innej książce temu poświęconej.
Wszystko, co przekazał Jezus, przyszło do nas, jest nam dzisiaj dane za pośrednictwem Kościoła.
Kiedy w południe, na drodze do Damaszku Paweł upada na ziemię oślepiony przez jaskrawe światło, nie pochodzące od słońca, lecz z oblicza Jezusa Zmartwychwstałego, pyta z drżeniem: „Kim jesteś?”. Odpowiedź jest niesamowita: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz!” (Paweł właśnie idzie, by więzić i torturować chrześcijan).
Jezus nie mówi: „Jestem Jezusem tych, których prześladujesz!”. Nie. Jezus utożsamia się ze swoimi braćmi: „Wszystko, co robisz jednemu z nich, Pawle, Mnie czynisz. Każdy z tych małych, których zrodziłem w moim sercu, to Ja we własnej osobie. Nie jestem kimś innym niż oni...”
Jezus posuwa się więc aż do utożsamienia się ze swoim Kościołem, z nami. To niesamowite!
Kościół jest więc Jego ciałem. Mówienie: „Jezus? Owszem, super! Ale Kościół... Nie, to nie dla mnie!”, jest wbrew naturze (boskiej i ludzkiej) Chrystusa. Nic bardziej nie boli Jezusa. Bo w końcu po co przybył na ziemię? Na wycieczkę? Przybył sam i odszedł sam? Nie, On wraca do Ojca z wielką rzeszą. Przyszedł właśnie po to, żeby sobie stworzyć rodzinę, żeby dać swojemu Ojcu dzieci, z których uczynił swoich braci i siostry. Oddzielenie Go od Jego Kościoła, to skazanie wszystkiego, czego dokonał, na porażkę, wyjałowienie Jego Krwi, udaremnienie Jego misji wśród nas. Po prostu odrzucenie Jego miłości.
Nie, nie przyszedł jedynie, by nas zbawić indywidualnie. Jego dzieci to nie zbiór jednostek funkcjonujących obok siebie, ale każda w swoim zamknięciu. Naturalnie, że każdy jest jedyny i niepowtarzalny. Ale karmieni tym samym Ciałem, tą samą Krwią, żyjący tym samym Duchem, wszyscy jesteśmy Jego braćmi i siostrami.
Czyż nie budujesz Kościoła łącząc się z twoimi braćmi? Jezus zawsze pozwala się poznać, dając to, co jest dla Niego najdroższe: swoich własnych braci zrodzonych, podobnie jak ty, z Jego otwartego boku.
Czy tego chcemy czy nie, jesteśmy Jego rodziną, więc żyjemy w rodzinie!
O wiele więcej: to w Kościele i przez niego Jezus sam się daje. We własnej osobie. W swoim Ciele i Krwi. Więc w Kościele i przez niego możesz Go spotkać, widzieć, słyszeć, dotknąć. Nawet więcej: prawdziwie Go pochwycić. I jeszcze więcej: przyjąć Go w twoim ciele i w twojej duszy, aż staniesz się z Nim jednością. Czyż Kościół nie jest jedynym, który sprawuje Eucharystię, udzielając ci jej?
Ponieważ Kościół jest żywą osobą, nie zaś trupem, zatem musi mieć ciało i duszę. Jego ciało to my, nasze członki z ciała i kości, i społeczeństwo, na które składają się wszystkie jego członki. Jego dusza to Duch Święty. Ten Duch, który od Głowy — Chrystusa — nieustannie się rozlewa i wylewa w całym jego organizmie, ożywiając najdalej położone komórki.
Ten Duch, który przeziera przez oblicze Kościoła, podobnie jak dusza odbija się w oczach. Tak jak można przeczuć duszę człowieka w jego spojrzeniu, podobnie miłość, życie i światło Ducha, który zamieszkuje w Kościele, są widoczne na jego obliczu. Niebo dotyka ziemi.
Kościół jest więc niepodzielnie widzialny i niewidzialny, ale przez widzialne przeziera w nim niewidzialne.
Jest zarazem cielesny i duchowy, materialny i mistyczny. Rozdzielić te dwa wymiary, znaczy zniszczyć Kościół, pozostawić szkielet bez duszy lub duszę odcieleśnioną.
Ale sprawa jest głębsza. Kościół, jak to wyraża św. Paweł, jest Ciałem Chrystusa. Więc tak jak w Nim absolutnie nie można oddzielić człowieczeństwa od bóstwa, tak samo w Kościele wymiar ludzki i boski są niepodzielnie ze sobą związane, złączone na zawsze. Oddzielenie ich od siebie oznacza sprowadzenie Jezusa albo do zwykłego człowieka, albo do Boga, który nigdy nie przyjął naszego ciała, cielesnego wymiaru naszej codziennej, śmiertelnej egzystencji.
Kościołowi zawdzięczasz wszystko. Od niego wszystko otrzymujesz. Bez niego Bóg wydawałby Ci się ukryty wśród chmur. Bez niego Jezus nie miałby twarzy.
W oderwaniu od Kościoła, Słowo zostaje zmarnowane, zafałszowane. Można pod nie podłożyć byle jaką treść. Jak witraż, jest nieczytelne dla osoby, która patrzy na nie z zewnątrz. Słońcem, które pozwala Ci je zrozumieć, jest Duch. Ale musisz na nie patrzeć w świetle tego słońca, z wnętrza Kościoła.
Czyż Kościół nie karmi cię swoją modlitwą i nie powierza ci prawdy, która w nim rozlewa swój blask? Czyż nie on posyła cię na misję Jezusową, by otworzyć swoje drzwi każdemu z jego dzieci?
Rodzi cię do życia. Chroni cię dla życia.
Ciebie daje Bogu. I tobie daje Boga.
W Kościele uczysz się współżycia, życia.
Czyż nie jesteś szczęśliwy i dumy z takiego Kościoła? Czy naprawdę chciałbyś innego?
(...)
Mogę to potwierdzić: widziałem na własne oczy Jezusa wychodzącego z grobu w środku nocy paschalnej. Nawet Go dotknąłem. Nie muszę już w Niego wierzyć, bo mogę Go widzieć.
Zrozumiałeś: widziałem Kościół Jezusa, albo raczej Jezusa w swoim Kościele powstającego z martwych na oczach zdumionego świata. Wychodzącego cudownie z obozów koncentracyjnych po pięćdziesięciu czy siedemdziesięciu latach prześladowań. Najstraszliwszych w historii Kościoła
Tak, mamy w ręku geo-historyczno-polityczny dowód, że Kościół jest rzeczywiście Kościołem Zmartwychwstałego. Wydarzenia polityczne w krajach położonych na wschodzie Europy potwierdziły na oczach całego świata, że Jezus faktycznie żyje w Kościele.
Kiedy Papież po raz pierwszy przyjeżdża do jednego z tych krajów przez pięćdziesiąt lat miażdżonego przez ideologię marksistowską, do byłej Czechosłowacji, w Pradze w niedzielę po Wielkanocy ma odwagę powiedzieć:
„Wszystkie wasze drzwi były przez pół wieku zaryglowane ze strachu przed Chrystusem. Ale Jezus żył pośród was, z wami: wcześniej czy później drzwi musiały zostać wyważone od środka, żeby On mógł wyjść z waszych więzień”.
Niech pękną od środka wszystkie żelazne kurtyny, niech upadną wszystkie betonowe mury!
Z tego powodu wierni z tych krajów będą w przyszłości naszymi misjonarzami. Jeśli wiele cierpieli, to znaczy, że wiele kochali. Dlatego, że wiele umiłowali i wycierpieli, będą w stanie wiele dać.
Widziałem na wyspie La Réunion Matkę Bożą od Lawy: mały biały kościółek pod Jej wezwaniem cudownie oszczędzony w czasie potwornego wybuchu wulkanu w Piton de la Fournaise w 1986 roku. Wszystko dookoła uległo zniszczeniu. Rozżarzony potok lawy wpłynął do kościoła, dotknął drewnianych drzwi i ławek, które nawet nie spłonęły. Po czym palący strumień nagle się wycofał ze środka kościoła i otoczył go z dwóch stron, nie robiąc mu szkody. Nadal można oglądać jego ściany, czarne od zastygłej lawy, która zaciska go jakby w diabelskim uścisku.
*W latach 1950-1990 w Albanii, pierwszym ateistycznym kraju na świecie, wszystkie kościoły były zamknięte, sprofanowane lub zniszczone. Wszyscy księża wydaleni lub uwięzieni. Wszyscy biskupi zamordowani. Przez czterdzieści lat żadnej Mszy, żadnej spowiedzi. Żadna rodzina nie miała odwagi modlić się wspólnie. Za znak krzyża: dwa lata więzienia. Za religijny obrazek znaleziony w czasie przeszukania: trzy lata więzienia itd. Nigdzie żadnego znaku religijnego. Prawo zakazuje myśleć o Bogu.
*1989: pierwsza Msza święta na cmentarzu.
*1991: przybywa anioł Zmartwychwstania. Jan Paweł II wyświęca czterech nowych biskupów, z których jeden był skazany na śmierć, tego samego dnia, 25 kwietnia, tyle że dwadzieścia pięć lat wcześniej, w tym samym miejscu. Muzułmański prezydent przemawia: „Ojcze Święty, dzisiaj nastąpiło... zmartwychwstanie Albanii!”.
*Od tamtego momentu wszystkie kościoły zostały odbudowane i są jedynymi nowymi i czystymi budynkami w kraju, w którym wszystko popadło w ruinę. Co niedziela każdy z nich wypełnia się młodzieżą i dziećmi. Wszystkie seminaria są pełne!
Krótko mówiąc, żadne prześladowanie, jakie by nie było, gwałtowne czy przewrotne, nie będzie w stanie utrzymać Kościoła w podziemiu przez więcej niż kilkadziesiąt lat, bowiem żaden kamień nie był dostatecznie ciężki, by utrzymać Jezusa w grobie dłużej niż kilka godzin.
Wszystkie systemy ekonomiczne i polityczne, wszystkie rządy, dyktatury, ideologie i totalitaryzmy: wszystkie wcześniej czy później odchodzą lub upadają.
Znajdź coś, co trwa nieustannie od dwóch tysięcy lat... Kościół spokojnie idzie swoją drogą, torując sobie przejście pośród prześladowań i ucisku. Ze wszystkich prześladowań wychodzi poraniony, ale żywy. Ze wszystkich ucisków wychodzi upokorzony, ale zwycięski.
Pokornie zwycięski!
opr. mg/mg