Maryja - Boża Rodzicielka - była niewątpliwie najważniejszą, najbardziej wpływową kobietą świata. A jednocześnie - doskonale pokorną
Rozmowa z o. Pawłem Gomulakiem, koordynatorem medialnym Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej.
Nie ma żadnej wątpliwości, że najważniejszym tytułem Maryi jest - Boża Rodzicielka. Dzięki Jej zgodzie przyszedł na świat Zbawiciel. Można powiedzieć: najbardziej wpływowa kobieta w dziejach świata...
Dla małego Jezusa na pewno była najbardziej wpływową kobietą świata. Dla nas, ze względu na Niego i na udział w dziele odkupienia, ale także i zbawienia - bo dalej troszczy się o wspólnotę Kościoła - również. Wszystkie dary, jakie otrzymała i jakie w sobie rozwinęła, biorą się z tego podstawowego wybrania, że została Matką Syna Bożego. To podstawowy tytuł mariologiczny.
Słysząc w kazaniach, że Maryja jest wzorem pokory, posłuszeństwa i świętości oraz została poczęta bez grzechu, łatwo jest nam stworzyć sobie wizerunek cichej, skromnej, delikatnej i we wszystkim bardzo posłusznej kobiety. Dlatego wydaje nam się, iż bardzo łatwo jej było zgodzić się we wszystkim z wolą Bożą. Anioł mówi jednak do niej: „Nie bój się”. Czy myśli Ojciec, że Maryja się bała tego, co za chwilę miała usłyszeć?
Przekornie lubię wtedy taki obraz uzupełniać scenami: Matka Boża zmęczona, Maryja zasypiająca na modlitwie, Matka Boża rozproszona podczas modlitwy, bo myślała na przykład o tym, co ugotować na obiad albo martwiła się o Józefa... Można mnożyć dalej. Są to sceny i obrazy, które przypominają nam wypieraną niekiedy prawdę o Matce Boga - mianowicie że była człowiekiem. O! Albo Matka Boża kuszona? Już czuję, jak niektórzy się obruszają, ale skoro Jezus, Syn Boży, był kuszony, czemu nie Matka Boża? Była pięknym człowiekiem, doświadczała tego, co ludzkie - w tym wieku podeszłego, dojrzałego... Lubię medytować tę scenę, kiedy z apostołami czekała w Wieczerniku na dar Ducha. Miała 50-60 lat, na tamte czasy oraz warunki była już osobą w podeszłym wieku i doświadczała trudności tego okresu. Maryja jest święta w swoim człowieczeństwie.
Czy łatwo Jej było zgodzić się we wszystkim z wolą Bożą? Myślę, że można by było tutaj popaść w pewne uproszczenie. Pewnym jest, iż była wierna woli Jahwe, że świadomie i dobrowolnie się jej nie sprzeciwiła - w myśl naszej katechizmowej definicji grzechu, ale czy było łatwo? W takim razie, dlaczego dopytuje się anioła? Mogła od razu odpowiedzieć: „Ok, nie ma sprawy, zostanę Matką Syna Bożego”. Dla mnie pięknym momentem jest, kiedy „natychmiast, tego samego dnia” po Zwiastowaniu - tak mówi tekst oryginalny, w którym czuć duże napięcie - idzie do Elżbiety. Zazwyczaj mówimy o tym, że chciała pomóc swojej krewnej - pochodziły z tego samego rodu, kapłańskiego rodu Aarona - ale dla mnie jest to piękno zachwytu Maryi, że obietnica ze Zwiastowania się wypełniła. Dociera do Elżbiety i słyszy słowa pozdrowienia. Starsza krewniaczka nazywa ją „Matką Pana”, a przecież nie mogła wiedzieć, o tym, co zdarzyło się w Nazarecie. Dla Maryi było to olśniewające. Wykrzykuje Magnificat. To, co powiedział anioł, stało się faktem... Jest wiele fragmentów - podkreśla to też papież Franciszek - że Maryja dorastała do pełni wiary.
Czy rozumiała, co proponował Jej Boży posłaniec, czy wiedziała, jaka czeka Ją przyszłość? Że będzie musiała podporządkować swoje matczyne uczucia relacji między jej Synem a Jego wiecznym Ojcem?
Scena Zwiastowania pokazuje, że przekaz anioła nie był łatwy w zrozumieniu. Najpierw „kecharitomene” - nie tyle „pełna łaski”, lecz „przepełniona łaską” na kształt szklanki wody, z której woda się przelewa, nie ma w niej na nic innego miejsca. Można powiedzieć, że anioł zdefiniował dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Maryja się „zmieszała” - od tego słowa pochodzi łacińskie „perturbare”, nasze polskie perturbacje. Czy brzmi to sielankowo?
No nie.
No właśnie, a dalej, kiedy Maryja pyta, jak to się stanie, bo przecież jest zaślubiona Józefowi, ale jeszcze nie zamieszkali razem (zawarli kontrakt ślubny, ale nie została jeszcze wprowadzona do domu męża) - anioł niczego nie ułatwia. Używa terminologii nawiązującej do Chwały Pana, która Ją okryje, jak Namiot Spotkania na pustyni. Można powiedzieć, że zafundował Jej porządny wykład teologiczny. Nawiązując do myśli z poprzedniego pytania, myślę, że dorastała do tego - na tym polega Jej piękno. To tak jak z zaufaniem: nie da się zaufać raz na całe życie... To takie rzucanie zaufania na kilka kroków do przodu, a potem mówienie: „sprawdzam”. Dostrzegam i pielęgnuję w sobie te momenty, kiedy Bóg jest wierny. Dlatego Maryja „zachowywała wszystkie te sprawy”, jak pisze Łukasz (por. Łk 2,19) - dosłownie „broniła”, żeby nie zapomnieć o tych momentach w swoim życiu.
Bardzo ważne jest, abyśmy my sami pamiętali naszą osobistą historię zbawienia - to broni nas przed zwątpieniem w Jego błogosławieństwo.
A potem było jeszcze dziewięć miesięcy oczekiwania. Poród w grocie, gdzieś pod Betlejem. Pewnie nie tak wyobrażała sobie chwilę przyjścia na świat swego dziecka. A nie było to zwykłe dziecko. Syn Boży. Bóg-Człowiek...
Myślę, że podobnie jest w naszym życiu. Często Pan Bóg prowadzi nas nie tak, jak myśmy sobie to zaplanowali. I to zapewne zmusza nas do zaufania. Inaczej byłaby to wiedza.
Zastanawiam się czasami, jakie było macierzyństwo Maryi. O czym myślała, gdy patrzyła, jak Jej Syn rośnie, bawi się z rówieśnikami, śmieje się albo płacze? Co czuła, gdy Go przytulała, pocieszała lub ganiła, kiedy psocił? Czy w każdej chwili widziała w Nim Boga?
Ja wciąż zastanawiam się, czy Jezus jako małe dziecko psocił. Jako dorosły mężczyzna miał duże poczucie humoru. Można je odkryć w relacjach z apostołami, ale także w sposobie budowania przypowieści. Nie wyobrażam sobie, że nie żartował w domu rodzinnym. Być może taką cechę miał też św. Józef? Ciekawe, jak reagowała Maryja? Pozostanie to jednak domeną naszych dywagacji. Osobiście przemawia do mnie inny obraz: jak Maryja przeżywała Eucharystię w pierwotnym Kościele, „łamanie chleba” z Dziejów Apostolskich, kiedy apostoł brał w swoje ręce chleb i mówił: „Bierzcie i jedzcie, to jest ciało Moje”. Jestem ciekaw, co wtedy czuła Maryja, która przecież to właśnie ciało tuliła do swojego serca, przebierała, myła, na które patrzyła na krzyżu...
Prawdę o Bożym macierzyństwie Maryi potwierdzają teksty Pisma Świętego. Jednak nie znajdujemy w nim wyrażenia „Matka Boga”. Dlaczego?
Ależ znajdujemy! Przywołana już wcześniej scena nawiedzenia świętej Elżbiety. Przypomnijmy, że w domu w Ain Karim mamy do czynienia ze środowiskiem kapłańskim. Żydzi bardzo ostrożnie podchodzili do imienia Boga. W tekstach greckich jednym z terminów na określenie bóstwa jest słowo „kyrios” - Pan. Jako biblista muszę jeszcze dodać, że często ulegamy protestanckiej pokusie szukania wszystkiego w Biblii. Troszkę na zasadzie, że jak nie ma czegoś np. w Ewangelii, to nie istnieje. To bardzo niebezpieczna pokusa i teologicznie nieodpowiedzialna. Wszystkiego nie zapisano w Ewangeliach. Każda z nich jest skierowana do innego czytelnika: Mateusza do Żydów, Łukasza do Greków, Marka to katecheza św. Piotra, Jan pisze z perspektywy już podeszłego w latach biskupa. Każdy z ewangelistów wybrał z życia Jezusa to, co jest najważniejsze, żeby uwierzyć, że On jest Mesjaszem, Zbawicielem. Reszty taki człowiek nauczy się w gminie chrześcijańskiej, wspólnocie Kościoła, czyli takiej naszej parafii. Wracając do tematu, Ewangelie nie zajmują się tematem tytułów Matki Bożej, bo nie to jest głównym ich celem - natomiast kiedy popatrzymy na sposób życia pierwotnego Kościoła, zobaczymy, że cześć oddawana Matce Bożej jest w nim obecna. Tego uczono się, żyjąc Ewangelią ze współbraćmi w danej wspólnocie, w zgodzie z Tradycją Apostołów.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 53/2020
opr. mg/mg