Maryja: łaski pełna, bo Jej moc jest z Boga

Maryja jest dla nas najdoskonalszym wzorem otwarcia się na Boga. Nie czcimy Jej z tego powodu, że jest jakąś istotą nadludzką, ale dlatego, że jest prawdziwym człowiekiem – pokornym, doświadczającym własnej kruchości i słabości, a jednocześnie umocnionym Bożą łaską.

Dużo miejsca i w przepowiadaniu, i w naszym myśleniu zajmuje to wszystko, co stanowi o sile Matki Bożej: cnoty, przywileje, wspaniałość, piękno, wybranie, macierzyństwo, dziewictwo, wniebowzięcie, niepokalane poczęcie i tak dalej. To oczywiście są ważne aspekty i trudno byłoby bez nich mówić o Niej, ale grozi nam wtedy niebezpieczeństwo, że zapomnimy o słabościach Maryi.

Myślę, że jak mówimy o Jej boleściach i radościach, tak też możemy mówić o Jej słabościach albo chwilach, kiedy ludzka słabość przejawiała się w Niej w sposób szczególny.

Była i jest przecież człowiekiem: słabym, potrzebującym, jak my wszyscy, nieskończonego Bożego wsparcia i wszystkie przymioty, o których mówiliśmy na początku, mogą nam przysłonić to, że jest łaski pełna, czyli całkowicie zależna od Pana Boga.

Święty Paweł napisał, że moc w słabości się doskonali (2 Kor 12,9c), i Matka Boża jest tego najlepszym przykładem. Liturgia o Niej mówi, że jest tota pulchra – cała piękna dlatego, że potrafi stanąć przed Bogiem w swojej słabości i dzięki temu On może przyjść do Niej ze swoją niezwyciężoną mocą.

Przyjrzyjmy się teraz tym fragmentom Pisma Świętego, w których Maryja szczególnie mierzy się ze swoją słabością i zobaczmy, w jaki sposób znajduje Ona pokój i radość dzięki przyjęciu pomocy. Być może dlatego jest tak skuteczną orędowniczką i tyle ludzi zwraca się do Niej z prośbą o pomoc, ponieważ wcześniej Ona jej doznała i to wielokrotnie. Bywała w sytuacjach krytycznych, w których sama by sobie nie poradziła, ale z Bożą pomocą  przeszła pomyślnie te próby i teraz może pomagać nam.

Zacznijmy od Zwiastowania. To, co Maryja słyszy, nie sprawia Jej radości, ale rodzi w Niej lęk. Anioł mówi wyraźnie, że Ona się boi. Trudno, żeby było inaczej, nastoletnia dziewczyna z wioski w Galilei, zabitej dechami, uboga, już poślubiona mężczyźnie – Józef był przecież Jej mężem – nagle słyszy tajemnice, które przekraczają ludzkie zrozumienie, i nie ma nikogo, kto by Jej je wyjaśnił. Wie tylko, że Bóg czegoś od Niej chce. Któż by się nie przestraszył? Wtedy z pomocą przychodzi Jej Gabriel, który tłumaczy sytuację. Czy zabiera Jej lęk? Nie wydaje się, żeby tak było. Wystarczy chociażby pomyśleć, że po zwiastowaniu Maryja jest w stanie błogosławionym i staje przed pytaniem, w jaki sposób powiedzieć o tym Józefowi, doświadcza więc wielkiej bezradności.

Czasami przeciwstawia się Jej wiarę wierze Zachariasza, ale tak naprawdę te dwie sceny są do siebie podobne. Zachariasz też pyta: „Po czym to poznam?”, a Gabriel odpowiada: „Stracisz mowę” (zob. Łk 1,18–20). Nie uwierzył, że Bóg może im dać dzieci mimo podeszłego wieku, to stracił głos, co było znakiem, że dziecko się pocznie.

Kiedy Maryja pyta: „Jakże się to stanie?”, to archanioł Jej mówi: „Duch Święty zstąpi na ciebie i po tym poznasz, że tak właśnie będzie”. I dokładnie tak się dzieje (zob. Łk 1,34–35).

Oboje potrzebują znaku i jest on rzeczywistością, która stawia ich przed kolejnymi wyzwaniami. Zachariasz się musi tłumaczyć z imienia swojego syna, Jan Chrzciciel zostaje nazirejczykiem, jak już mówiliśmy, a Maryja staje brzemienna przed Józefem i też jest bezradna, jeśli chodzi o wyjaśnienia.

Drugi moment słabości możemy dostrzec w tym, że idzie do Elżbiety, jakby szukała u niej zrozumienia. Zazwyczaj w rozważaniach różańcowych mówi się, że poszła pomóc krewnej przy porodzie. Wiemy jednak, że w czasie Zwiastowania dowiedziała się o brzemienności ciotki, więc idzie do niej po to, żeby stanąć przed nią ze swoją bezradnością. Łukasz Ewangelista podkreśla, że Elżbieta jest pełna Ducha Świętego, który ją napełnił, i pod Jego wpływem ta kobieta odsłania przed Maryją Jej tajemnicę, która jest owocem słów Gabriela. Wtedy Maryja odpowiada hymnem Magnificat, analogicznie jak Zachariasz odpowiedział hymnem Benedictus.

Zatem potrafi Ona przyjąć pomoc i ze strony archanioła, i ze strony człowieka. Nie jest superwoman, która nie zna lęku. To kobieta, która do dna poznała słabość ludzkiej kondycji. Co więcej, przyjęła tę słabość bez buntu, za to z miłością, i pozwoliła, żeby napełniła Ją łaska i żeby moc nie była z Niej, tylko z Boga. A On działał w Jej życiu przez aniołów i ludzi.

Kolejna tajemnica to Boże narodzenie. Tym razem aniołowie nie przychodzą do Maryi, tylko do pasterzy. Narodziny w grocie w Betlejem dokonują się pewnie zwyczajnie, jak miliardy porodów na świecie. Natomiast Józef i Maryja dziwią się temu, co się dzieje, i wtedy z objaśnieniem i umocnieniem przychodzą do nich pasterze. Można więc w pewnym sensie obserwować takie zstępowanie, jeśli chodzi o hierarchię posłańców: na początku instruował Ją anioł, potem święta kobieta, a teraz przyszli wątpliwej reputacji mężczyźni. Pasterze w Ziemi Świętej mieli opinię ludzi, którzy w wolnych chwilach dorabiają rozbojem, więc nie byli zbyt lubiani ani nie cieszyli się wielkim zaufaniem społecznym. A tu przychodzą i pouczają Maryję Dziewicę i św. Józefa o tym, co właśnie się stało w Betlejem. W ten sposób Matka Boża krok za krokiem uczy się tego, żeby uczyć się od każdego. Mówimy o Niej: Uczennica Pańska, Służebnica Pańska, co oznacza, że przyjmowała pouczenia Boga, które przychodziły do Niej zewsząd, także przez usta pasterzy.

Pomyślmy o tym, ile razy wzgardziliśmy tym, co nam ktoś mówił, bo uważaliśmy go za mało znaczącego. Zupełnie odwrotnie niż Maryja, która przyjmuje pouczenie nawet z ust osób o wątpliwej opinii.

Ewangelię dzieciństwa kończy moment, kiedy razem z Józefem odnajdują Syna w Jerozolimie. Maryja potem chowa wiernie te sprawy i rozważa je w swoim sercu. Po wszystkich wcześniejszych pouczeniach dojrzewa do tego, żeby uczyć się z codzienności, żeby z niej czerpać naukę, brać inspirację i tak uczyć się o Bogu. Nie szukać Jego nauk nie wiadomo gdzie, tylko w szarej codzienności. Potem Jezus opuszcza dom, po okresie nauczania zawisa na krzyżu – wtedy pocieszenie daje Jej umiłowany uczeń Syna. Wreszcie tajemniczy moment, o którym nic nie wiemy z Pisma Świętego, czyli okres, który upłynął między wniebowstąpieniem a wniebowzięciem Matki Bożej.

Maryja przez całe życie doświadcza słabości, kruchości. Nie rodzi to w Niej frustracji ani smutku, wręcz przeciwnie, jest dla Niej okazją do nieustannego rozwoju, wzrastania w wierze, przechodzenia z cnoty w cnotę. Dlatego nie ma w Niej żadnej przemocy, agresji czy brutalności. Są tylko czyste oddanie i łagodność, bo tego nauczyło Ją życie, ale też wielka wrażliwość na łaskę Ducha Świętego. Tego też nauczyło Ją życie. Czy potrafimy w taki sposób korzystać z codziennych okoliczności, jak Matka Boża, żeby z każdego wydarzenia wyciskać sok Bożych pouczeń, bez kapryszenia? Ona wszystko to przyjmowała, również rzeczy, które dla Niej były trudne, i w nich również znajdowała Boga. Stąd, być może, ta wielka łagodność, którą teraz emanuje.

Pomyślmy więc o słabościach Matki Bożej tak właśnie rozumianych. Rozważamy Jej radości i boleści, rozważmy więc i te momenty, kiedy ujawnia się Jej ludzka słabość, i zobaczmy, jak Bóg Ją wspomaga. Jest łaski pełna, bo Jej moc jest z Boga.

Fragment książki „Korona stworzenia. Medytacje o bohaterkach biblijnych”

Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Wykłada w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym oo. Dominikanów. Autor książki na temat ośmiu duchów zła „Pomiędzy grzechem a myślą” oraz o praktyce modlitwy nieustannej „Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama