Nasz obraz Boga jako zagniewanego Sędziego jest tak nieprawdziwy, że im szybciej zrezygnujemy z niego, tym lepiej. Boży sąd nigdy nie idzie przed miłosierdziem i to miłość, a nie surowość, jest naturą Boga
Bóg okazuje miłosierdzie tylko wobec tych, którzy się nawracają? Na tych, którzy tego nie zrobią czeka jedynie Boża sprawiedliwość? Taki pogląd cały czas ma swoich zwolenników.
Pozornie pobożny pogląd na temat wszechmogącego Boga, który może zrobić, co zechce, jest w rzeczywistości objawem przerażającej herezji. To wizja Boga, którego nic nie ogranicza. Może więc kochać, ale może też nienawidzić. Wszystko zależy od jego wolnej i niczym nieskrępowanej decyzji. W końcu jest władcą absolutnym. Głębokość tej herezji, która dała o sobie znać najsilniej w późnym średniowieczu, sięga samej istoty Boga. Wydobywa obraz fałszywego boga, który nie kocha człowieka dlatego, że wypływa to z jego serca, ale dlatego, że o tej miłości zwyczajnie zadecydował. Mógłby więc też nie kochać. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby taki fałszywy bóg faktycznie zmienił zdanie.
Całkowicie odmienna jest prawda o Bogu, jaką przekazuje Kościół. Chrześcijanie nie odwołują się do ludzkich wyobrażeń, ale opierają swoją wiarę przede wszystkim na objawieniu. Sięgają do biblijnej nauki św. Jana, który zapisał kluczowe zdanie o naturze Boga: „Bóg jest miłością”. Ten Bóg nie kocha dlatego, że tak postanowił, ale dlatego, że miłość jest Jego istotą! Inaczej mówiąc, nie może nie kochać! Ukrzyżowany Chrystus jest tego najlepszym obrazem.
Jeśli średniowieczna herezja została definitywnie zanegowana przez Kościół, dlaczego do niej powracam? Obawiam się, że nieuzasadniony strach przed karykaturalnym bogiem, który posiada nieograniczoną władzę nad człowiekiem, nie zanikł zupełnie. Czasami wydaje mi się, że ma się całkiem dobrze. Nie znajduje co prawda już miejsca w książkach teologicznych, ale przenika do duchowego życia współczesnych chrześcijan. Gdzie się ukrywa? Zobaczyć go można w przekonaniu wielu ludzi wierzących, że Bóg ma dwa, sprzeczne ze sobą oblicza: sprawiedliwego sędziego i miłosiernego zbawcy. Wielokrotnie spotkałem się ze zdaniem, że miłosierdzie Boga dotyczy tylko czasu doczesnego; po śmierci będzie tylko sprawiedliwy sąd. Niedawno przeczytałem wypowiedź jednego z księży, że miłosierdzie uwarunkowane jest nawróceniem. Jeśli dobrze rozumiem: Bóg okazuje miłosierdzie tylko wobec tych, którzy się nawracają. A zatem ci, którzy się nie nawracają, mają do czynienia jedynie z Bożą sprawiedliwością. Jeśli nawet Bóg jest miłosierny, to już nie dla nich, bo czas ich próby definitywnie się skończył.
Tego typu myślenie jest owocem fundamentalnego niezrozumienia przesłania Ewangelii. Bóg, którego znamy z Biblii jest zawsze i sprawiedliwy, i miłosierny. Bez sprawiedliwości Jego miłosierdzie stałoby się zwykłą pobłażliwością, przymykaniem oka na zło. Natomiast Jego sprawiedliwość bez miłosierdzia byłaby tragiczną ścieżką zatracenia dla wszystkich.
Jak wydostać się z kleszczy starej herezji? Brat Roger z Taizé często powtarzał: „Bóg może tylko kochać”. I znowu ktoś zapyta: czy to znaczy, że nie może karać i okazywać sprawiedliwości? Czy nie wpadamy tutaj w pułapkę innej herezji, w której Bóg wyzbył się gniewu? Wypowiedź brata Rogera jest poprawna tylko wtedy, jeśli będziemy rozumieć ją tak, że wszelkie przymioty Boga (Jego wszechmoc, doskonałość, wieczne istnienie itd.), poprzedzać będziemy miłością. Wszystko, co Bóg czyni, jest tym, kim jest. A Bóg jest miłością i bez miłości nie byłby sobą. Nie byłby Bogiem, którego objawił nam Jezus Chrystus.
No a co z sądem i wieczną karą? Co z gniewem i sprawiedliwością? Św. Jan Ewangelista zapisał zdumiewające zdanie Jezusa, który przygotowuje uczniów do swojej krzyżowej śmierci: „Oto teraz dokonuje się sąd nad światem”. Jaki sąd? Gdzie sędzia? Gdzie oskarżyciele? Gdzie prawo? Sąd Chrystusa nie potrzebuje ludzkich atrybutów sprawiedliwości, sali sądowej i miejsca dla skazanych. Jego ukrzyżowane ciało jest miejscem, gdzie dokonuje się zapowiedziany sąd nad światem. Winę symbolizuje ciemność, która ogarnęła ziemię, kiedy umierał Syn Boży. Ona dotkliwie przeniknęła serce Boga i skrzywdziła Go w najczulszych Jego zakamarkach. Oskarżenie polega natomiast na tym, że w ukrzyżowanym Chrystusie, w Jego świętych ranach, możemy oglądać pełną prawdę o naszych grzechach. Kontemplując krzyż, jak w lustrze oglądamy własne winy, które trafiają w serce Boga. Są jak ocet, który podajemy Bogu, gdy On mówi: pragnę...
W konsekwencji prawda o Bogu, który ofiarowuje się z miłości, okazuje się także źródłem prawdy o człowieku i jego czynach. Właśnie tak Bóg, który jest miłosierdziem sprawia, że serce człowieka przenika ból sprawiedliwości. Miłość najostrzej i najprawdziwiej osądza egoizm, oskarża człowieka z jego niegodziwości, pali ogniem niespokojnego sumienia. Kiedy siostra Faustyna Kowalska prosiła Jezusa, aby odkrył przed nią jej własną duszę, odpowiedział jej, że umarłaby, gdyby zobaczyła całą prawdę. Nie ma więc innej miary Bożego osądu, innego sędziego, innego prawa. Jest tylko Miłość, przed którą staniemy twarzą w twarz po śmierci, gdy cała prawda zostanie przed nami odsłonięta. W jej świetle człowiek pozna w pełni także siebie, swoje dobre czyny, ale także zło, którego był autorem.
Najgłębsza prawda o człowieku, którą odkryje przed nim miłość ukrzyżowanego Chrystusa nigdy nie ogranicza się oczywiście tylko do grzechu. Palące sumienie człowieka zwracającego się ku Bogu może z wolnej woli powierzyć się Jego miłosierdziu. Nawet jeśli będzie musiało przejść proces wewnętrznego oczyszczenia, czyściec, który jest drogą bólu serca wynikającego z poznania prawdy, to jednak u kresu tej drogi jest już tylko Bóg. Właśnie tak we wnętrzu człowieka, w jego własnym sercu, przenika sprawiedliwe miłosierdzie Boga. Bóg może tylko kochać. Jeśli wymierza sprawiedliwość, to jest to zawsze ogień Jego miłosierdzia, Duch prawdy, który w oddalonym od Boga sercu człowieka wzbudza jęk tęsknoty za miłością Boga.
A co z piekłem? Czy jest? Kto tam będzie? Istnieją przecież złe duchy, które w wolności zerwały więź z Bogiem. Wierzymy, że one naprawdę istnieją, a tym samym uznajemy, że piekło jest czymś realnym. Złe duchy pokazują nam dosadnie, że bez więzi z Bogiem można istnieć, tyle że nie jest to życie na miarę tego, co zapisał w nas Stwórca, nie jest odpowiedzią na nasze najgłębsze pragnienia szczęśliwego życia. Jest to raczej marna egzystencja w nienawiści. Niestety taki wybór zawsze jest możliwy. Nie jest on jednak nigdy wynikiem rozrachunków Boga z grzesznym człowiekiem, ale raczej wyborem samego grzesznika, który odkrywając bolesną prawdę o sobie, chce ją zagłuszyć powiększaniem zła, coraz głębszym oddalaniem się od Boga. Nie znamy oczywiście prawdy o żadnej z ludzkich decyzji, która byłaby tak definitywna jak decyzje złych duchów. Dlatego twierdzenie, że piekło już jest wypełnione choćby jednym człowiekiem jest niezgodne z nauczaniem Kościoła. Ktoś zapyta o wizje mistyków, którzy w piekle byli. Kogo tam spotkali? Nie wiem. Może było to tylko przedstawienie możliwego stanu duszy, a może same złe duchy? Wiem jednak na pewno, że nawet Judasz nie został przez Kościół ogłoszony potępionym.
Po co to wszystko piszę? Martwię się, że prawda o Bogu objawionym przez Jezusa Chrystusa tak trudno przebija się do naszych codziennych wyobrażeń religijnych. Jakże głęboko tkwi w naszej współczesnej mentalności średniowieczna herezja o Bogu, który zawiesza swoje miłosierdzie wobec grzeszników. Dlaczego w XX wieku, który był czasem niespotykanego dotąd okrucieństwa, Jezus objawia się siostrze Faustynie i uświadamia jej, że pierwszym przymiotem Boga jest miłosierdzie? Dlaczego chce być taki „pobłażliwy”, kiedy płynie tyle niewinnej krwi? Jeśli dobrze zrozumieliśmy wewnętrzne połączenie między miłosiernym i sprawiedliwym sercem Boga, niedorzeczne jest myślenie, że Jego miłosierdzie jest pobłażliwością. Dopiero miłosierdzie pozwala bowiem odkryć wielkość winy. Tego więc, czego najbardziej dzisiaj światu potrzeba, jak mówi papież Franciszek, to „rewolucji czułości”. Tak, czułości serca Boga, które nie może nie kochać. „Istnieje styl maryjny w działalności ewangelizacyjnej Kościoła” — napisał papież w adhortacji Evangelii gaudium. „Za każdym razem, gdy spoglądamy na Maryję, znów zaczynamy wierzyć w rewolucyjną moc czułości i miłości. W Niej dostrzegamy, że pokora i delikatność nie są cnotami słabych, lecz mocnych, którzy nie potrzebują źle traktować innych, aby czuć się ważnymi”. bardziej więc Kościół będzie przekonywał świat, że Bóg kocha zawsze i do końca, a Jego gniew wynika jedynie z czułości, jak bywa z gniewem ojca, który od nieszczęścia chce zachować własne dzieci, tym bardziej jaskrawy stanie się osąd ludzkich grzechów. Będzie to jednak sąd, który pokazuje prawdę, ale nie potępia człowieka.
opr. mg/mg