Panowanie człowieka nad przyrodą

Z cyklu "Poszukiwania w wierze"

Ojcu na pewno znany jest ostry dystans niektórych środowisk ekologicznych wobec wiary chrześcijańskiej. Najwięcej krytyki budzi biblijny nakaz dany człowiekowi, żeby czynił sobie ziemię poddaną. Wielokrotnie już spotkałam się z zarzutem, że nakaz ten doprowadził prostą drogą do obecnego spustoszenia przyrody i całego środowiska naturalnego.

Ja spotkałem się nawet z zarzutem, że właściwy stosunek człowieka do przyrody załamał się wskutek tego, że... „chrześcijaństwo skazało na banicję pogańskich bogów i niezliczone mnóstwo duchów lasów, strumyków i gór”. Autor tej tezy jednoznacznie dawał do zrozumienia, że gdyby nie chrześcijańska wiara w Boga, do dziś pozostawalibyśmy w niezmąconej harmonii z przyrodą 1.

Zamiast jednak odpierać zarzuty, spróbujmy się pozytywnie zastanowić nad religijną zawartością prawdy, że Bóg powierzył człowiekowi panowanie nad ziemią. Zacznijmy od pytania, jak ma się ta prawda do prawdy niewątpliwie bardziej podstawowej: że pierwszym i wszechogarniającym Panem wszystkich stworzeń widzialnych i niewidzialnych jest Bóg.

Kiedy człowiek przekazuje jakąś władzę drugiemu człowiekowi, to albo sam się jej wyzbywa (przynajmniej w zakresie, w jakim ją oddaje temu drugiemu), albo nie mogąc całej władzy wykonywać bezpośrednio, będzie ją sprawował częściowo za pośrednictwem tego drugiego. Otóż żaden z tych dwóch modeli nie odnosi się do władzy nad stworzeniami nierozumnymi, jaką człowiek otrzymał od Stwórcy. Jest po prostu metafizyczną niemożliwością, żeby Bóg przestał być całkowitym i bezpośrednim Panem całego stworzenia. Przecież to On, i tylko On, udziela istnienia wszystkim bytom w całej różnorodności ich natur i w całym bogactwie ich wzajemnych i różnopiętrowych relacji. Człowiek w żaden sposób nie potrafiłby Go zastąpić w tym Jego panowaniu, nie jest bowiem w mocy człowieka udzielić istnienia nawet jednemu ziarnku piasku ani ustanowić choćby jedno prawo natury lub je zmienić. Sam zresztą człowiek nie mógłby istnieć ani żyć, gdyby Stwórca nie podtrzymywał w istnieniu zarówno jego samego, jak całego jego środowiska.

Nie da się mówić sensownie o biblijnym powołaniu człowieka do czynienia sobie ziemi poddaną, jeśli się o tym wszystkim nie pamięta. Ten konieczny kontekst, z którego nie wolno nam wyrwać nauki o panowaniu człowieka nad ziemią, streśćmy na razie w trzech twierdzeniach.

Po pierwsze: Ziemia, dana nam przez Stwórcę, nadal należy przede wszystkim do Niego. Człowiek jest raczej zarządcą i dzierżawcą ziemi niż jej właścicielem. „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat cały i jego mieszkańcy” (Ps 24,l; por. 89,12). „Ziemia należy do Mnie; a wy jesteście u Mnie przybyszami i osadnikami” (Kpł 25,23). Otóż Bóg jako pierwszy i ostateczny właściciel ziemi obdarza ją tym przeogromnym pięknem i bogactwem, które przez samo swoje istnienie świadczy o wspaniałości swego Stwórcy (por. np. Dn 3,57—90). I to On jest ostatecznym sprawcą tego, że my, ludzie, możemy czerpać z ziemi tak wiele dobrodziejstw (por. np. Ps 65,10—14). Krótko mówiąc, człowiek może panować nad ziemią wyłącznie poprzez udział w panowaniu Bożym, które jest wszechogarniające. I zawsze kiepsko wypada nasza władza nad ziemią, ilekroć zapominamy o tym, że wszystko w niej opiera się na Bożych darach.

Po wtóre: Człowiek tym prawdziwiej panuje nad ziemią, im więcej potrafi naśladować Pana Najwyższego. Zatem nasze panowanie nad ziemią jest autentyczne tylko w takiej mierze, w jakiej potrafimy uwyraźnić piękno i dobroć Bożego stworzenia i w jakiej potrafimy pogłębić jego zdolność do świadczenia nam dobrodziejstw. Przecież — jak to cudownie wyraża Księga Rodzaju (2,15) — Bóg „umieścił człowieka w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał”!

Wprawdzie ścisłe naśladowanie Pana Najwyższego przekracza nasze możliwości: Jego panowanie polega bowiem wyłącznie na tym, że jest On dawcą i opiekunem swoich stworzeń; one w niczym Go nie wzbogacają ani w żaden sposób nie są Mu potrzebne. Nasza sytuacja jest gruntownie inna, my dóbr tej ziemi potrzebujemy w różnoraki sposób. Niemniej nasza władza nad ziemią będzie tym prawdziwsza, im więcej będzie w nas — na wzór Pana Najwyższego — bezinteresowności wobec stworzeń od nas niższych. Blask, jakim napełnione jest stworzenie z racji swojego pochodzenia od Boga, jaśnieje wówczas wyraźniej i bardziej przekonująco.

Po trzecie: Jeśli człowiek nie liczy się z zamysłem, który miał wobec niego Stwórca, udzielając mu władzy nad ziemią, wówczas z władcy zmienia się w tyrana. Pierwszym źródłem tej negatywnej zdolności człowieka do niszczenia w Bożych stworzeniach ich naturalnego piękna i dobroci, do przemieniania naszej ziemi w miejsce coraz mniej nadające się do życia, jest oczywiście grzech. Już człowiek biblijny zdawał sobie sprawę z tego, że naszą ziemię możemy splugawić i spustoszyć. „Ja wprowadziłem was do ziemi urodzajnej, byście spożywali jej owoce i jej zasoby — skarży się Bóg w Księdze Jeremiasza. Weszliście i zbezcześciliście moją ziemię, uczyniliście z mojej posiadłości miejsce pełne odrazy” (2,7). „Klęska za klęską! Spustoszeniu uległa cała ziemia!... Spojrzałem na ziemię — oto zupełny bezład; na niebo — nie ma jego światła!... Spojrzałem — oto ziemia urodzajna stała się pustynią, wszystkie miasta uległy zniszczeniu przed Panem, wobec Jego palącego gniewu” (Jr 4,20.23.26).

Teksty te brzmią zupełnie jakby były napisane dopiero dzisiaj i jakby odnosiły się przede wszystkim do zatrucia środowiska naturalnego. A przecież mówią one o czymś głębszym i jakby mniej oczywistym. Mówią mianowicie, że te złowrogie i zupełnie już oczywiste spustoszenia, które pozostawiają po sobie wojny czy lekkomyślność ekologiczna, zawsze są skutkiem grzechu, czyli jakiegoś odejścia od Boga.

Grzech ten niekiedy widać jak na dłoni. Każdy widzi na przykład moralną krótkowzroczność dyrektora elektrowni czy fabryki, który wyłącza filtry oczyszczające, bo ich używanie jest bardziej kosztowne niż zapłacenie grzywny za przekroczenie dopuszczalnych norm zanieczyszczenia środowiska. Jednak znacznie częściej pustoszymy potwornie naszą ziemię w wyniku trudnego do uchwycenia grzechu społecznego, który — jako rezultat wielu grzechów indywidualnych, popełnianych może nawet od całych pokoleń — skumulował się w naszym stylu życia i pracy, w naszych instytucjach i tradycjach społecznych, a nawet w naszej mentalności i stereotypowych motywacjach. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że główne źródła współczesnego kryzysu ekologicznego to chciwość i marnotrawstwo, nieliczenie się z dobrem innych i wyłącznie użytkowy stosunek do rzeczy, a nawet do zwierząt. Kryzys ten wybuchł dopiero ćwierć wieku temu, ale postawy, które go spowodowały, utrwalaliśmy w sobie niestety od dawna. Mimo woli przypominają się słowa Pana Jezusa: „Nie ma nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co nie miałoby stać się znane” (Łk 12,2).

Właśnie głębsze wniknięcie w biblijne wezwanie, żeby uczynić sobie ziemię poddaną, pomoże nam wyprostować sumienia w zakresie naszych powinności ekologicznych. Bo wprawdzie za pomocą mądrego prawodawstwa, państwowego i międzynarodowego, można tu zrobić bardzo wiele — i rzeczywiście wiele się robi — to jednak prawdziwe uzdrowienie naszych postaw może się dokonać dopiero w naszych sumieniach.

Otóż wydaje się, że człowiek może popełnić dwa przeciwstawne błędy w swoim stosunku do środowiska naturalnego, w którym umieścił go Stwórca: może przypisać sobie prerogatywy boskie i poczuć się uprawnionym do realizowania różnych swoich aroganckich pomysłów, nie licząc się z tym, iż rzeczywistości nie da się przecież oszukać; albo też człowiek może zapomnieć o tym, że wśród stworzeń widzialnych tylko on jeden został ukształtowany na obraz i podobieństwo Stwórcy.

Główną uwagę poświęcimy pierwszemu z tych błędów, bo to on doprowadził do obecnego ekologicznego dramatu. Jednak również błąd mu przeciwstawny — próba rezygnacji człowieka z jakiejkolwiek swojej transcendencji wobec innych stworzeń —niczego dobrego nie wróży. Bo przecież to nie Biblia wymyśliła, że człowiek ma rozum i że jest jedynym stworzeniem na tej ziemi, które nosi w sobie nie tylko zdolność, ale wręcz wewnętrzny przymus do przekształcania swojego środowiska. Taki człowiek po prostu jest, autor biblijny to tylko bardzo szczęśliwie nazwał. Toteż hasło „powrotu do natury”, przymuszanie się do tego, żeby nie widzieć w sobie niczego więcej jak tylko jednego z współuczestników środowiska naturalnego jest pomysłem utopijnym, jawnie sprzecznym z rzeczywistością. Próby realizowania różnych utopii sprowadziły na ludzkość już tyle nieszczęść, że naprawdę warto również wobec tego pomysłu zachować czujność i nieufność.

Jednak znacznie groźniejszy w tej chwili jest błąd przeciwny: my często tak się zachowujemy wobec przyrody i całego naturalnego środowiska, jakbyśmy byli Bogiem, którego postępowanie z natury jest dobre i sprawiedliwe. Przejawia się to w dwojaki sposób: zapominamy o tym, że nie tylko jesteśmy transcendentni wobec naszego środowiska naturalnego, ale również stanowimy jego cząstkę; zapominamy ponadto o tym, że realizacja naszego panowania nad ziemią podlega prawom, które są wcześniejsze od nas i od których zachowania zależy dobro zarówno nasze własne, jak środowiska, w którym Stwórca nas umieścił.

Św. Augustyn, analizując grzech pierwszych rodziców, zwrócił uwagę na paradoksalne jego skutki: chcieli być jak bogowie, a utracili wiele nawet ze swojego człowieczeństwa. Bardzo podobnie kończy się grzech arogancji, kiedy człowiek, zamiast czynić sobie ziemię poddaną, poczuje się bogiem tej ziemi. Nie chcąc pamiętać o tym, że stanowi jej cząstkę (przecież został stworzony „z mułu ziemi”!), człowiek w rezultacie nie potrafi przyjąć największych bogactw, jakie z woli Stwórcy ziemia ma nam do zaofiarowania. A przecież ziemię otrzymaliśmy nie tylko po to, żeby dostarczała nam ona jedzenia, ubrania i różnych życiowych udogodnień!

Mądrze pisał o tym Jan Paweł II w swoim apostolskim liście do młodych z 31 marca 1985: „Człowiek współczesny, zwłaszcza w obrębie wysoce rozwiniętej cywilizacji technicznej i przemysłowej, stał się na wielką skalę eksploatatorem przyrody, traktując ją często w sposób użytkowy, niszcząc przy tym wiele jej bogactw i uroków, i zanieczyszczając naturalne środowisko swego ziemskiego bytowania. Tymczasem przyroda jest dana człowiekowi również jako przedmiot podziwu i kontemplacji, jako wielkie zwierciadło świata. Odbija się w nim Przymierze Stwórcy ze swoim stworzeniem, którego centrum od początku znajduje się w człowieku, stworzonym wprost na obraz swego Stwórcy”.

Można by napisać cały artykuł na temat obecności tego wątku w nauczaniu obecnego papieża. Pojawił się on już w jego pierwszej encyklice: „Człowiek zdaje się często nie dostrzegać innych znaczeń swego naturalnego środowiska, jak tylko te, które służą celom doraźnego użycia i zużycia. Tymczasem Stwórca chciał, aby człowiek obcował z przyrodą jako jej rozumny i szlachetny pan i stróż, a nie jako bezwzględny eksploatator” (Redemptor hominis 15).

Tu nasuwa się pytanie: Jak do tego doszło, że człowiek, zamiast być panem i stróżem, stał się eksploatatorem i niszczycielem ziemi? Niestety, to chyba jasne: Zapomnieliśmy o tym, że „Pańska jest ziemia i wszystko, co ją napełnia”, i zaczęliśmy ją traktować jako dziki chaos, który należy ujarzmić i po swojemu ukształtować. Wystarczy krytycznie przypatrzyć się terminologii, jaką prawie do dziś posługiwano się w bałwochwalczych mowach ku czci odwrócenia biegu rzek, wypraw kosmicznych czy innych spektakularnych dokonań techniki. Otóż idea ujarzmienia chaosu i kształtowania go według swojej woli jest ideą pogańską. Stanowi ona kluczowe pojęcie w pogańskich mitach o powstaniu świata i jako taka jest ona ściśle przeciwstawna chrześcijańskiej prawdzie o stworzeniu. Toteż szczególna to ironia losu, że właśnie chrześcijaństwu przypisują dziś niektórzy główną winę za zwycięstwo tej idei w czasach nowożytnych.

Osobiście podzielam pogląd ks. Tadeusza Ślipki, który źródeł tej eksploatatorskiej postawy wobec środowiska naturalnego dopatruje się w myśleniu nominalistycznym, jakie zdominowało nowożytną Europę: „Już od czasów Odrodzenia i Reformacji, w całej zaś pełni od XVIII wieku indywidualizm i liberalizm stanowią jeden z ważnych nurtów antropologii filozoficznej i wywierają olbrzymi wpływ na mentalność społeczeństw Europy i całego cywilizowanego świata. Ich zaś sztandarową zasadą jest teza, która za normatywną podstawę wszelkiej działalności człowieka przyjmuje wolność rozwijania wrodzonych mu popędów. W tych bowiem popędach kierunki te upatrują twórcze siły doskonałości człowieka realizowanej zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy. Jedynym ograniczeniem tej wolności jest wolność innych jednostek. Poza tym przysługuje każdemu człowiekowi prawo do nieskrępowanej realizacji swoich dążności i zamierzeń. Powstały na tym gruncie świat idei filozoficznych przyczynił się w wysokim stopniu do stworzenia duchowej atmosfery, w której rozwinęły się agresywne doktryny ekonomiczne i polityczne nowożytnych systemów społeczno—ekonomicznych, zarówno liberalnych, jak kolektywistycznych. Inspirowane tendencją do nieustannego rozwoju indywidualnego czy zbiorowego, wzmocnione kultem czy wręcz apoteozą nauki i techniki, ożywione wiarą w niezawodność ciągłego postępu szły na podbój świata pod hasłem homo oeconomicus, społeczeństwa dobrobytu, ujarzmienia przyrody za pomocą techniki i poddania jej zorganizowanej woli człowieka. Naturalnym zgoła skutkiem tego rodzaju ideologicznej inspiracji stał się — między innymi — paradygmat, który wyższość człowieka nad przyrodą przekształcił w zasadę dominacji człowieka nad przyrodą i jej maksymalnej eksploatacji” 2.

To właśnie w kręgu tej ideologii cały porządek rzeczywistości doczesnej zaczęto uważać za autonomiczny w takim znaczeniu — posłużę się sformułowaniem ostatniego soboru — „jakoby rzeczy stworzone nie zależały od Boga i jakoby człowiekowi wolno ich było używać bez odnoszenia ich do Stwórcy” (KDK 36). Nie zauważyliśmy, że — wciąż odwołuję się do cytowanej wypowiedzi soboru — „stworzenie bez Stwórcy wiele traci z swej rzeczywistości” (evanescit) oraz „traci swój blask” (obscuratur).

Postawę tę w sposób prawie nieparlamentarny krytykował papież Jan XXIII: „Żaden chyba przejaw głupoty nie wydaje się bardziej znamienny dla naszych czasów, jak dążenie do utworzenia trwałego i dostatniego porządku życia doczesnego, nie opartego na nieodzownym fundamencie, to znaczy pomijającego Majestat Boga. W ten sposób usiłuje się podkreślić dostojeństwo człowieka, wysuszywszy źródło, z którego to dostojeństwo wypływa i jest zasilane” (Mater et magistra 3,4,1).

Warto wreszcie zwrócić uwagę na to, że najbardziej autorytatywną wykładnię Bożego nakazu, abyśmy sobie czynili ziemię poddaną, otrzymaliśmy od Pana Jezusa. Powiedział On: „Błogosławieni cisi, albowiem oni ziemię posiądą” (Mt 5,5). A zatem perspektywa wzięcia ziemi w posiadanie nie utraciła w czasach Nowego Przymierza swojej aktualności. Ale od czasów Chrystusa Pana wiemy już z całą pewnością, że ziemię posiądziemy nie poprzez arogancję wobec praw natury i niesprawiedliwość wobec bliźnich, nie poprzez dzikie współzawodnictwo, chciwość i marnotrawstwo. Ziemię posiądą cisi. Ci, którzy starają się uszanować rzeczywistość w całym jej przekraczającym nasze pojmowanie bogactwie. Ci, którzy swój stosunek do bliźnich starają się maksymalnie napełnić miłością, tak ażeby ich miłość przelewała się na całe stworzenie.

Może właśnie dlatego Pan Jezus nie powiedział: „Głoście Ewangelię wszystkim ludziom!”, ale powiedział: „Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)

 

1 „Weda”, magazyn poświęcony kulturze i nauce Indii, 1/1987, s. 51.

2 T. Ślipko, Granice życia, Warszawa 1988, s. 35n.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama