Z ks. Tomaszem Węcławskim rozmawia Małgorzata Wróbel
Często, kiedy myślimy o Opatrzności, mamy na uwadze korzystny dla nas zbieg okoliczności. Czym tak naprawdę jest Opatrzność Boża?
Przede wszystkim jest to pełne miłości myślenie Boga o całym stworzeniu. Pan Bóg nie tylko z miłością myśli o wszystkim, co stworzył, ale też Jego myśl nie jest „na zewnątrz” stworzenia, tylko wchodzi w dialog ze stworzeniem. To, że dzieje toczą się ku dobremu, zamierzonemu przez Boga celowi, jest właśnie owocem myślenia Boga o całym stworzeniu.
Na czym polega ta rozmowa Boga ze stworzeniem?
Musimy pamiętać, że Opatrzność nie jest czymś w rodzaju gotowego, sztywnego, raz na zawsze postanowionego planu Bożego. Bóg nie jest Kimś, kto obserwuje stworzenie i kontroluje, czy ono realizuje Jego plan, czy nie. Z drugiej strony, Opatrzność nie jest też czymś w rodzaju interwencyjnego planu Bożego. Czasem myślimy, że Bóg w swojej Opatrzności „poradzi sobie” ze złymi konsekwencjami naszych błędnych wyborów, że uchroni nas przed nieszczęsnymi skutkami naszego działania. Tymczasem Opatrzność Boża jest tajemnicą dialogu Boga z Jego stworzeniem. Tam, gdzie jest ono rozumne, jak w przypadku człowieka, ów dialog oznacza także oczekiwanie Boga na odpowiedź ze strony człowieka. Każdy mój wybór, każde działanie jest włączeniem się w rozmowę z Bogiem, który zwrócił się do mnie z miłością. Moja odpowiedź Bogu może być odpowiednia, czyli godna Jego miłości, ale może też być sprzeciwem jej niegodnym.
Tak czy inaczej, wchodzę w dialog z Bożą Opatrznością, która pragnie doprowadzić mnie do dobra. Podobnie jest w rozmowie z człowiekiem. Gdy do mojego rozmówcy nie docierają pewne argumenty, a zależy mi na dobrym wyniku tej rozmowy, będę się cierpliwie starał, jeszcze raz, inaczej niż przed chwilą przemówić do niego, żeby pokazać mu dobro, którego on na razie nie dostrzega, a do którego chcę go poprowadzić.
A czy Opatrzność Boża obejmuje również tych, którzy otwarcie występują przeciw Bogu i innym ludziom, np. wielkich zbrodniarzy?
Z całą pewnością obejmuje nas wszystkich. Można tu użyć prostego przykładu. Podobnie jak w rodzinie czy w jakimś kręgu ludzi, którzy się kochają, jeśli kochana osoba zrobi coś, czego nie chcemy albo wprost się nam sprzeciwi czy wyrządzi nam jakąś wielką krzywdę, wtedy obejmujemy ją dobrą myślą i pragnieniem dobra, które miałoby się w jej życiu wydarzyć. Przykre zdarzenie możemy przyjmować jako niesprawiedliwość z jej strony albo fakt, że postępuje wbrew nam, że nie chce się zgodzić na jakieś wspólne dobro lub pójść za dobrym wezwaniem, które do niej kierujemy. Ale równocześnie nie rezygnujemy z dobrej myśli o takim człowieku tylko dlatego, że się nam sprzeciwił. I to jest prawdziwa miłość. Tak samo Pan Bóg nie rezygnuje ze swojej dobrej myśli o każdym stworzeniu, a więc także o człowieku, który Mu się sprzeciwia — czasem bardzo dramatycznie.
W takim razie, Opatrzność Boża prowadzi także osoby niewierzące...
Tak. Jest tylko pytanie, jak wygląda ich dialog z Bogiem. Może się on toczyć na wielu płaszczyznach. Pierwszą z nich jest sumienie człowieka. Dialog z Opatrznością toczy się również przez każdy świadomy akt oraz przez samo istnienie człowieka. Dotyczy to nie tylko niewierzących czy niechrześcijan, ale także chrześcijan w różnych trudnych sytuacjach życiowych. Jeśli człowiek w wyniku wypadku został pozbawiony świadomości i jego ciało leży teraz bezwładnie podtrzymywane przy życiu przez medycynę, to także pozostaje w dialogu z Bogiem. Bóg go kocha, a on, na tyle na ile może, swoim ciałem pragnącym życia i zbawienia odpowiada na tę miłość — nie świadomie, bo nie ma takiej możliwości, ale samym swoim cierpiącym istnieniem. W tak szeroko rozumianym dialogu Boga ze stworzeniem uczestniczy także cała przyroda — drzewa, kamienie. Dobrze wiedzieli to psalmiści mówiąc o stworzeniu, które chwali Boga albo pragnie swego wybawienia.
Wszechwiedza Boga trochę nam przeszkadza; Pan Bóg wie, jakie będą nasze ostateczne losy, może więc już jesteśmy potępieni? Dlaczego tak łatwo przemawiają do nas tezy Kalwina o predestynacji?
Do mnie nie przemawiają. Przyznaję, że jest to jedna z najtrudniejszych kwestii teologii w ogóle, z którą mierzono się wielokrotnie bez zadowalającego wyniku. Ten sposób myślenia osobiście uważam za niegodny relacji, która istnieje między Bogiem i człowiekiem.
Nie do przyjęcia jest założenie, że wiedza Boża jest już raz na zawsze ustalona — bez nas, że Pan Bóg wie, co się w naszym życiu wydarzy i nasza przyszłość nie jest dla Niego niczym nowym. Wiedza Boża nie jest od nas niezależna, bo jest wiedzą o nas i o naszych wolnych wyborach.
Mogę zapytać, skąd Pan Bóg wie o tym, jak postąpię za rok w istotnej dla mnie sprawie. Ale skoro mówię o moim postępowaniu i jeżeli mówię, że Pan Bóg wie, jak ja postąpię, to znaczy, że wie to ode mnie. Ponieważ jednak Bóg jest w swojej wiedzy niezależny od czasu, mogę powiedzieć, że On już jest ze mną w tej godzinie, w której ja podejmę moją przyszłą decyzję i dlatego ją zna, chociaż ja jej jeszcze nie znam. Ale zna ją właśnie z mojej przyszłości — czyli tak czy inaczej ode mnie. Wszechwiedza Boża nie zamyka człowiekowi drogi, ona powstaje w prawdziwym dialogu z człowiekiem.
Czy oznacza to, że nasze życiowe pomyłki i złe wybory są akceptowane przez Bożą Opatrzność?
Akceptowane są w tym sensie, że są wynikiem naszej wolności, która jest darem Boga; to znaczy, że Pan Bóg, który daje nam wolność, przyjmuje wybory, jakich jej mocą dokonujemy, także te złe. Niekoniecznie zgadza się na nie i akceptuje, ale je przyjmuje.
Czy istnieje przeznaczenie do grzechu? Wydaje się, że Judasz był niejako przeznaczony do zdrady Pana Jezusa, żeby mogło się dokonać dzieło Odkupienia.
Myślę, że tego nie można powiedzieć ani o Judaszu, ani o żadnym innym człowieku.
Jezus wcale nie musiał umrzeć zdradzony przez człowieka. Mógł dokonać Odkupienia w inny sposób. Św. Tomasz, który rozważa tajemnicę Odkupienia mówi, że jedna kropla krwi Chrystusa wystarczyłaby, żeby nas odkupić.
Krzyżowa śmierć Chrystusa zdradzonego przez jednego ze swoich uczniów jest właśnie owocem współdziałania, czyli dialogu Boga i człowieka. Judasz przez swoją decyzję wpisał się w ten dialog w sposób, o którym Jezus sam powiedział: Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził (Mt 26, 24). Jezus widzi całe nieszczęście owego wyboru, co nie znaczy, że Judasz był przeznaczony do zdrady Mistrza. Bardzo dosadne słowa Jezusa świadczą o tym, że z woli Bożej miało się zdarzyć coś innego.
Dlaczego w takim razie Pan Bóg chce istnienia ludzi, o których wie, że nie zostaną zbawieni?
Myślę, że najlepiej jest znowu posłużyć się obrazami z relacji między ludźmi. Nie są one wprawdzie doskonałe i nie odpowiadają w pełni temu, co się dzieje między Bogiem i człowiekiem, ale tam, gdzie chodzi o miłość, analogia jest na tyle bliska, że możemy ją wykorzystać. Może się więc zdarzyć, że matka powie w jakimś wielkim nieszczęściu spowodowanym przez dziecko: lepiej, żeby mi się ten syn nie urodził. Ale tak naprawdę, żadna matka, poza przypadkami psychopatii, tak nie myśli.
W zwyczajnym stanie relacji matki czy ojca do swojego dziecka jest tak, że jeśli nawet dziecko wyrządza wielką krzywdę swoim rodzicom, oni nie przestają go chcieć. Przenosząc sytuację na relację człowieka do Boga mamy pewność, że nawet takiego człowieka, który przekreśla całą Bożą miłość do siebie, Bóg chce i kocha go nie mniej niż innych. Z pewnością boleje nad nim i cierpi, ale równocześnie akceptuje człowieka z całym jego wolnym wyborem. Słowo „cierpienie” w odniesieniu do Boga jest trudne, ale myślę, że tak trzeba to powiedzieć. Bóg cierpi w tym sensie, że nie może zaakceptować, uważać za dobre tego, co jest złe.
A czy wyroki Opatrzności Bożej są niezmienne? Czy przez modlitwę możemy wpłynąć na to, że Pan Bóg, który widzi naszą przyszłość, zmieni ją?
Jeśli myślimy o Opatrzności jak o dialogu, to oczywiście, Pan Bóg odpowiada nam stosownie do tego, jak się do Niego zwracamy. Jeżeli przez swoje czyny człowiek mówi wyłącznie: „nie”, odmawiając pójścia za jakimkolwiek Bożym wezwaniem, to Bóg też się do tego „dostosowuje”.
Opatrzność Boża szuka człowieka na tych właśnie błędnych drogach, po których on chodzi. A jeśli człowiek odpowiada zaufaniem, zwraca się do Boga przedstawiając jakieś dobro, którego pragnie, Pan Bóg mu odpowiada, chociaż nie zawsze daje mu to, o co prosi.
Rodzice często też muszą powiedzieć dziecku: „nie” dlatego, że ze swojej perspektywy widzą pewne większe dobro ponad to, którego pragnie dziecko, albo dostrzegają zagrożenie w tym, czego dziecko pragnie. Czasem jesteśmy jak dzieci: modlimy się i prosimy o to, żeby Boża Opatrzność inaczej pokierowała naszym życiem niż dotąd albo też, jak nam się wydaje, że nim pokieruje. Możemy się mylić co do właściwej, dobrej dla nas drogi. Dlatego w modlitwie trzeba zawsze przyjmować zastrzeżenie: niech się stanie tak, jak Ty, Panie, chcesz, nie tylko tak, jak ja chcę. Taką postawę widzimy w modlitwie Jezusa w Ogrójcu.
Jeśli człowiek domaga się tylko dostosowania planów Opatrzności Bożej do swoich wyobrażeń, to w jakimś sensie nie rozumie jej, sprzeciwia się jej istocie. Nie chodzi o to, żeby przekonać Boga, aby robił to, co uważam za słuszne. To razem z Nim mam odkryć, co jest dla mnie naprawdę dobre.
Zdarza się, że długo modlimy się o jakieś dobro, nie otrzymujemy go i załamujemy się.
Warto wtedy odwołać się do głęboko tkwiącego w naszej wierze przekonania, że przecież Pan Bóg — nawet jeśli prowadzi nas drogą niezrozumiałą albo bardzo trudną, prawie nie do przyjęcia — ostatecznie prowadzi nas do dobra. Nie dlatego cieszymy się Bożą Opatrznością, że nam odpowiada to, co nam przygotowała, ale dlatego, iż zakładamy, że możemy liczyć na dobro, które Pan Bóg dla nas wybrał — większe niż to, jakie sobie wymarzyliśmy. W sytuacji napięcia, konfliktu czy poczucia krzywdy, odwołanie się do tego, że — jak formułuje to Katechizm Kościoła Katolickiego — Pan Bóg ostatecznie wszystkie stworzenia prowadzi do dobra, jest punktem oparcia. Oczywiście, psychologicznie może to być trudne. Rozumiem człowieka, który dotknięty nieszczęściem osobistym, śmiercią kogoś bliskiego, zamknięciem drogi powołania powie: „Bóg jest niesprawiedliwy, nie pozwala mi mieć albo zrobić czegoś, co jest dobre”. Nie będzie mu łatwo, odwołując się do wiary, przyznać: „Bóg wie lepiej”. Trzeba, aby wtedy pamiętał o sytuacji Jezusa. Przecież jako człowiek Chrystus miał bardzo głębokie rozeznanie spraw Bożych — nie tylko z racji tego, że był Synem Bożym, także po ludzku — a jednak pewnych rzeczy też nie rozumiał i chciał, żeby było inaczej. Ale ostatecznie zdobył się na słowa: nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26, 39). Nie trzeba się dziwić człowiekowi, który nie pójdzie za tym wzorem z powodu trudnych doświadczeń, bólu i cierpienia. To nie jest łatwe, ale można naśladować postawę Jezusa.
Jakie jest miejsce zła i cierpienia w Bożym planie Zbawienia?
Patrząc z ziemskiej perspektywy, nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Jeżeli zakładamy, że zło i cierpienie mają jakieś miejsce w planie Bożym, to tym samym zakładamy pewnego rodzaju Bożą akceptację dla nich. Ta akceptacja może wynikać jedynie z tego, że stworzenia Boże są ograniczone. Nie tylko same natrafiają na własne granice, ale również przeszkadzają sobie wzajemnie w pełnym rozwoju. Zły wybór jednego z nich może się odbić na innych. To wzajemne używanie czy nadużywanie siebie przez stworzenia jest dopuszczone w planie Bożym. Natomiast złem staje się ono wtedy, gdy jest dokonywane przez wolny wybór wolnych istot.
Grzech człowieka od początku powodował nieszczęście całego stworzenia. Cierpienie i zło nie jest jednak założone w planie Bożej Opatrzności czy Bożym planie stworzenia. Jest ceną tego, że Bóg stwarza z jednej strony byty ograniczone, z drugiej — istoty wolne. Zło jest ceną istnienia tej wolności.
Obecnie ludzie własnymi siłami próbują osiągnąć wszystko, ufają jedynie swoim możliwościom. Ale gdy im się coś nie uda, mówią: „Bóg tak chciał”.
Żyjemy w świecie, w którym nachodzi na siebie wiele różnych cywilizacji. Wśród nich bardzo dominująca — zwłaszcza ze względu na osiągnięcia materialne, kulturowe i cywilizacyjne — jest cywilizacja sukcesu. Chce ona wykorzystać wszystko i wszystkich dla własnego pożytku, by panować, kierować wszystkim, mieć do wszystkiego dostęp. Myślenie w tych kategoriach rzeczywiście utrudnia zrozumienie świata jako przestrzeni dialogu z Bogiem, czyli w świetle wiary w Bożą Opatrzność. Jeżeli świat jest tylko polem do popisu człowieka i sprawdzianem jego możliwości, to myślenie o Bożej Opatrzności z tej perspektywy staje się niezrozumiałe albo jest przeszkodą w realizacji własnych zamiarów. Nie dziwię się, że ludzie, którzy myślą w ten sposób, nie rozumieją i nie widzą potrzeby rozważania spraw Opatrzności.
Dlaczego zatem tak rzadko słyszymy kazania o Bożej Opatrzności? Czy te kwestie są zbyt trudne?
Chyba w ogóle jest problem z kazaniami, które jako zasadę przyjmują tłumaczenie prawd wiary. Owszem, obserwuję księży, którzy takie homilie głoszą regularnie, ale jest ich stosunkowo niewielu. Pomimo tego, że programy duszpasterskie w Polsce przewidują owe treści, w kazaniach można obserwować ucieczkę w doraźność, sprawy moralne, przypominanie obowiązków chrześcijańskich.
Wielu księży nie próbuje nawet mówić kazań katechizmowych, wyjaśniających prawdy wiary. Być może są przekonani, że sprawy te zostały wyjaśnione w ramach katechezy i już nie trzeba ich poruszać. Moim zdaniem, jest to nieporozumienie, gdyż po pierwsze: w ramach katechezy nie zawsze udaje się te zagadnienia wytłumaczyć, po drugie: objaśnianie prawd wiary jest potrzebne w różnych sytuacjach życiowych, wciąż na nowo, także tym ludziom, którzy katechezę ukończyli dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Warto apelować do księży i wszystkich odpowiedzialnych za kształt homilii, aby kazań tego typu było więcej.
Czy Ksiądz ma absolutne zaufanie do Opatrzności?
Mam zaufanie do Opatrzności Bożej i to potwierdzone przez różne wydarzenia. Może moje spojrzenie jest trochę subiektywne, dlatego że człowiek jest skłonny traktować jako doświadczenie Opatrzności takie sytuacje, w których coś trudnego obróciło się na jego korzyść. Owszem, to są doświadczenia Opatrzności Bożej. Myślę, że potrzeba spojrzenia na swe życie w wierze, by powiedzieć, że rzeczy, których sobie w życiu zbytnio nie życzyłem, a wydarzyły się, nie pozostają bez związku z Opatrznością. Mam na myśli trudne sytuacje wynikające z okoliczności społecznych i życiowych, a nie złe rzeczy, które sam wybrałem, czyli moje grzechy. Ten ostateczny optymizm czy raczej realizm człowieka zbawionego każe sądzić, że wszystko w naszym życiu dobrze się skończy. Nie w tym sensie, że będzie tak, jak tego chcemy, lecz że skończy się naprawdę dobrze i człowiek z perspektywy zakończonego życia będzie mógł potwierdzić swój wybór Boga.
Ale nie możemy mieć pewności zbawienia?
Nie. Jesteśmy pewni tego, że Pan Bóg nas zbawił i zrobi wszystko, byśmy to zbawienie przyjęli. Nie jest natomiast tak, że niezależnie od tego, co zrobimy, jakie głupstwo, złośliwość czy grzech popełnimy, jesteśmy już zbawieni. Od strony daru Zbawienia — mamy pewność, od strony jego przyjęcia przez nas — nie. Przyjęcie tego daru zależy od nas i mamy na to czas tak długo, jak długo żyjemy.
Jaką najprostszą radę mógłby Ksiądz Profesor dać tym, którzy boją się przyszłości? Jak zaufać Bogu?
To, co wydarzyło się w życiu i śmierci Chrystusa, jest znakiem dla wszystkich, że nie ma takiej sytuacji, z której Pan Bóg nie wyprowadziłby człowieka, włącznie ze śmiercią, a więc beznadziejną — patrząc po ludzku — sytuacją, kiedy nic już nie można z własnym życiem zrobić. Warto pamiętać, że cała historia Jezusa dotyczy także mnie, że dzieło Odkupienia dokonało się także ze względu na mnie, że jestem w nie wpisany, a między Chrystusem i mną istnieje więź, która nie zostanie przez nikogo zerwana. Chyba że sam ją zerwę i odrzucę.
Ks. Tomasz Węcławski — profesor teologii fundamentalnej, prodziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, autor wielu książek.
opr. ab/ab