O katolikach w Anglii
Jak świat światem Anglia była bastionem protestantyzmu. Tymczasem dziś do tamtejszych kościołów uczęszcza więcej katolików niż anglikanów, a były brytyjski premier przeszedł właśnie na katolicyzm. Czy mamy więc do czynienia z rekonkwistą dumnego Albionu?
Oficjalnie katolicy stanowią jedynie kilkanaście procent mieszkańców Wielkiej Brytanii, a zdecydowana większość Brytyjczyków nadal deklaruje protestantyzm (są to głównie anglikanie i prezbiteria-nie). Tymczasem opublikowany niedawno specjalny raport, sporządzony przez chrześcijańską pracownię badań „Christian Research", informuje, że w 2006 roku w niedzielnych Mszach Świętych uczestniczyło blisko 862 tys. brytyjskich katolików, podczas gdy nabożeństwa w kościołach anglikańskich gromadziły 852 tysiące wiernych. Z tego korespondencyjnego „pojedynku" górą wychodzą więc katolicy, a smaczku całej sprawie dodaje fakt, że owe dane nie uwzględniają ostatniej wielosettysięcznej fali polskiej imigracji, składającej się w przytłaczającej większości właśnie z katolików.
Szkopuł w tym, że owe statystyki wcale nie oddają stanu faktycznego i całej złożoność problemu współczesnej brytyjskiej religijności.
Przez całe stulecia katolicy traktowani byli w Wielkiej Brytanii jak obywatele drugiej kategorii. Odkąd bowiem w 1534 roku Henryk VIII Tudor ogłosił się głową Kościoła angielskiego, rozpoczęły się prześladowania chrześcijan wiernych Rzymowi, a liczba katolików zaczęła gwałtownie maleć. W 1673 roku parlament angielski uchwalił Test Act, ustawę zobowiązującą każdego urzędnika państwowego do zeznania pod przysięgą, że nie wyznaje katolicyzmu i nakazującą złożenie deklaracji wierności zasadom Kościoła anglikańskiego. Test Act praktycznie zamknął więc brytyjskim katolikom drogę do kariery państwowej - bo bez konwersji na anglikanizm nie mogli oni ani sprawować urzędów, ani zasiadać w parlamencie.
Ta jawna dyskryminacja utrzymywała się aż do XIX wieku - i dopiero w 1829 roku, na mocy Catholic Emancipation Act, zniesiono zapisy zawarte w Test Act. Katolicy uzyskali całkowitą swobodę praktyk religijnych i dostęp do prawie wszystkich państwowych urzędów. No właśnie -rzecz wtym, że prawie wszystkich... Jeśli bowiem przyjrzymy się uważniej brytyjskiemu ustawodawstwu, to bez trudu znajdziemy w nim nadal antykatolickie dyskryminacyjne zapisy. Do dziś np. obowiązuje prawo z 1701 roku zakazujące katolikowi wstąpienia na brytyjski tron oraz poślubienia brytyjskiego monarchy. Zgodnie z wielowiekowym zwyczajem (a wiadomo jak bardzo Brytyjczycy przywiązani są do swojej tradycji), katolik nie może być również brytyjskim premierem.
Najwyżsi hierarchowie Kościoła anglikańskiego z urzędu zasiadają też nadal w Izbie Lordów (izba wyższa brytyjskiego parlamentu), jako Lords Spiritual -lordowie duchowni, którzy otrzymują nominacje z rąk szefa rządu. Katolickich duchownych próżno szukać w tym gronie...
W końcu jednak angielski premier został katolikiem. Co prawda były premier, ale dobre i to. 21 grudnia ubiegłego roku Tony Blair konwertował oficjalnie na katolicyzm. W ten sposób usankcjonował niejako swój wieloletni „duchowy katolicyzm". Już wcześniej bowiem anonimowe źródła z najbliższego otoczenia premiera sugerowały, że chociaż „technicznie" jest on anglikaninem, to w swoim życiu prywatnym „należy już do Kościoła rzymskokatolickiego". I rzeczywiście sam Blair przyznawał mimochodem, że zdarza mu się uczęszczać na Msze katolickie i modlić się podczas nich razem ze swoją katolicką rodziną - żoną Cherie oraz czwórką ich dzieci - a nawet przyjmować Komunię Świętą. To ostatnie wyznanie spotkało się z krytyką ze strony ówczesnego arcybiskupa Westminsteru kard. Basila Hume'a, który w liście do premiera zażądał, aby zaprzestał on podobnych praktyk. „Jestem ciekaw, co uczyniłby w tym wypadku Pan Jezus" - odparł na to Blair.
Forma katolicyzmu uprawiana przez socjalistę Blaira budzi zresztą sporo emocji w środowiskach katolickich, bo przecież jako premier nie uczynił on nic dla powstrzymania ustawodawstwa aborcyjnego czy też przepisów legalizujących związki partnerskie osób o orientacji homoseksualnej. Wielu powątpiewa wręcz w ów „duchowy katolicyzm" byłego lokatora na Downing Street.
Mimo to Watykan „z radością i szacunkiem" przyjął wiadomość o decyzji byłego brytyjskiego premiera o przejściu na łono katolicyzmu. Dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej ks. Federico Lombardi oświadczył zaś, że przystąpienie Blaira do Kościoła katolickiego nastąpiło po „przebyciu przezeń długiej i głębokiej drogi wiary i poszukiwań".
Konwersja Blaira na katolicyzm - oprócz tego, że tyczy byłego brytyjskiego premiera - nie jest jednak czymś niezwykłym w anglikańskim światku. Wynika to m.in. z bliskości teologicznej obu Kościołów. Ktoś kiedyś napisał, że nigdzie indziej zapach kadzidła, intonacja pieśni i głos kapłana nie brzmi w uszach katolika tak swojsko, jak właśnie w świątyni anglikańskiej. To prawda. Różnic należy szukać głównie w sferze obyczajowej. Ów podział pogłębił się jednak w 1994 roku, kiedy to Kościół anglikański wyświęcił pierwszą kobietę i uznał za w pełni uzasadnione teologicznie biskupstwo kobiet. Wywołało to prawdziwą burzę wśród konserwatywnych anglikanów i przyczyniło się do fali przejść do Kościoła katolickiego. Sytuacja powtórzyła się po ordynowaniu w Kościele Episkopalnym homoseksualisty Gena Robertsona na biskupa amerykańskiego New Hampshire.
Przejście na katolicyzm wybierają coraz częściej nawet anglikańscy duchowni. Stało się to bowiem możliwe po podpisaniu przez Jana Pawła II w 1980 roku instrukcji, zezwalającej na wyświęcanie w Kościele katolickim byłych duchownych protestanckich, i to nawet tych, którzy w momencie konwersji znajdowali się w związkach małżeńskich.
Od dawna mówi się także o możliwości przyjęcia do Kościoła katolickiego grupy anglikańskich wiernych zrzeszonych w Tradycyjnej Wspólnocie Anglikańskiej. Duchowni tego ruchu wystosowali nawet list do Kongregacji Nauki Wiary, w którym zadeklarowali wolę pełnej jedności z Rzymem. Według informacji samej Wspólnoty, skupia ona ponad 400 tys. wiernych. Inicjatywa grupy anglikanów cieszy się poparciem samego Papieża Benedykta XVI, jednak Rzym obawia się, że konwersja tak dużej liczby wiernych może doprowadzić do konfliktu między oboma Kościołami.
Obraz pustoszejących brytyjskich świątyń nie byłby jednak pełny bez wskazania dwóch - być może najpoważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy. Po pierwsze - postępującą w błyskawicznym tempie islamizację Wielkiej Brytanii. Anglikański biskup Rochester Michael Nazir-Ali - urodzony w Pakistanie w rodzinie muzułmanina - skrytykował kilka tygodni temu posuniętą do granic absurdu brytyjską polityczną poprawność nakazującą milczenie wobec faktu, że w Anglii powstaje coraz więcej „stref zakazanych" dla niemuzułmanów, a także podejmuje się groteskowe próby uwzględniania islamskiego prawa koranicznego w kodeksie cywilnym kraju i w systemach bankowych. Wyraził też obawę, że przy takich działaniach państwa „w końcu po religii chrześcijańskiej zostanie tylko blade wspomnienie".
Gałąź anglikanizmu podcinana jest także przez proces laicyzacji poddanych brytyjskiej królowej. Według ostatnich badań, w każdą niedzielę do kościoła chodzi zaledwie 6,3 proc. populacji (10 lat temu było to 7,5 proc), przy czym ponad 70 proc. Brytyjczyków uznaje się nadal za chrześcijan. W tej sytuacji katoliccy hierarchowie z nadzieją spoglądają w stronę coraz liczniejszej polskiej emigracji, licząc na to, że zacznie ona odgrywać coraz większą rolę w życiu angielskich wspólnot parafialnych. Tyle tylko, że według nieoficjalnych szacunków polskich instytucji kościelnych na Wyspach, zaledwie 8 proc. naszych rodaków można uznać za regularnie praktykujących. Trudno więc owych emigrantów „za chlebem" uznać za zbawców tamtejszego Kościoła. Powrót Wielkiej Brytanii na łono katolicyzmu wydaje się więc dziś równie daleki, jeśli nawet nie dalszy niż w czasach panowania królowej Wiktorii.
opr. mg/mg