Domniemane paradoksy wszechmocy

Jednym z najbardziej zgranych argumentów przeciw istnieniu Boga jest paradoks "kamienia, którego Bóg nie może podnieść". Nie jest to jednak paradoks, ale zwykły błąd logiczny...

Poza niektórymi bardziej wyszukanymi argumentami niektórzy ateiści atakują teizm również przy pomocy bardzo infantylnej i kiepskiej argumentacji. Argumentacja ta osadza się na dość efekciarskich jak na gust przeciętnego odbiorcy chwytach erystycznych, odwołujących się do sofistycznych akrobacji, które operują błyskotliwymi paradoksami w stylu: „czy Bóg może stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść?”, lub: „czy Bóg może pozbawić się wszechmocy”, „czy może On istnieć i nie istnieć zarazem”, „czy może popełnić samobójstwo” itd. Ateistom wydaje się, że takie pytania są bardzo rezolutne i pozbawiają Boga atrybutu wszechmocy poprzez rzekome wykazanie wewnętrznej logicznej sprzeczności w obrębie tego pojęcia. Taki trend argumentacyjny jest bardzo popularny wśród ateistów, co widać po rozciągnięciu przez nich owej argumentacji poza obręb wszechmocy na inne atrybuty bóstwa, typu wszechwiedza, czy nieskończone w czasie istnienie Boga. W niniejszym eseju postaram się zebrać wszystkie znane mi w tej kwestii argumenty. Nie sądzę, że będzie to trudne, ponieważ argumentacja ta jest słabo rozbudowana i praktycznie wcale nie uzasadniona pod względem merytorycznym.

Uwagi wstępne

Ateistom wydaje się, że nieustanne wyszukiwanie przez nich wspomnianych paradoksów związanych z nieskończonością Boga jest przejawem nie wiadomo jakiego niby sprytu i rzekomej nadprzeciętnej błyskotliwości ich intelektu, że niemal złapali w ten sposób Pana Boga za nogi. Nie zauważają oni jednak, że tworzenie takich paradoksów zamiast być wykazywaniem wewnętrznej sprzeczności teizmu jest jedynie ciągłym popełnianiem w obrębie własnej argumentacji błędu logicznego znanego jako contradictory premises. Błąd ten popełniamy właśnie wtedy, gdy przyjmujemy w naszej argumentacji wzajemnie wykluczające się przesłanki, które prowadzą do sprzeczności pod względem logicznym. Idealnym przykładem takiej sytuacji jest właśnie wspomniany argument z kamieniem, którego Bóg nie może podnieść: albo zakładamy, że istnieje kamień, którego ktokolwiek nie może podnieść, wtedy jednak nie możemy już jednocześnie przyjąć ewentualności istnienia Boga, który może wszystko; albo przyjmujemy, że istnieje Bóg, który może wszystko, ale wtedy nie możemy już przyjąć ewentualności istnienia kamienia, którego nawet Bóg nie może podnieść. Przyjęcie wszystkich przesłanek na raz w tej kwestii doprowadza nie do wewnętrznej sprzeczności jakiegokolwiek atrybutu Boga, ale do logicznej sprzeczności w łonie naszej własnej argumentacji, którą niszczymy już na samym wstępie przez obarczenie jej defektem logicznej dychotomii. Taka zniszczona już na samym wstępie pod względem spójności logicznej argumentacja nie jest w stanie zagrozić jakiemukolwiek zewnętrznemu zagadnieniu, przeciw któremu ma być potem skierowana. Jest kompletnie bezwartościowa już na samym starcie. 

Aby jeszcze lepiej to zrozumieć sięgnijmy poza obszar zagadnień znajdujących się na styku teizm/ateizm, ponieważ argumentacja z obszaru tych zagadnień może utrudnić komuś swobodne i pozbawione ideologicznych uprzedzeń rozważenie wysuniętych powyżej kontrargumentów. Wyobraźmy sobie zatem, że ktoś twierdzi, iż możliwości ewolucji są nieograniczone (ateiści często tak twierdzą), podobnie jak nieograniczone są możliwości Bożej wszechmocy. Każdy (oczywiście w granicach możliwości pozbawionych cech absurdu) twór ewolucji jest możliwy, jeśli tylko zaistniałyby odpowiednie ku temu warunki. Następnie ten ktoś twierdzi na tej podstawie, że przyroda jest w stanie stworzyć każdy dowolny kolor jaki tylko moglibyśmy sobie wyobrazić, na przykład kolor kwiatów. Nagle jednak znajduje się ktoś, kto oponuje przeciw temu twierdzeniu, próbując tworzyć taki oto logiczny paradoks: nie jest to możliwe, ponieważ nie mogą istnieć kwiaty, które byłyby zarazem czerwone i bezbarwne. Czy taki argument byłby słuszny? Nie, ponieważ byłby on właśnie obciążony błędem logicznym contradictory premises. Argument ten nie dowodziłby niczego więcej jak tylko absurdalności i wewnętrznej logicznej sprzeczności przesłanek wykorzystanych w tej argumentacji, nie ograniczałby natomiast w żaden sposób możliwości teorii ewolucji do tworzenia każdej możliwej barwy kwiatów. Argument ten nie dowodziłby też w żaden sposób tego, że możliwości teorii ewolucji pod względem tworzenia jakichkolwiek możliwych do pomyślenia barw zostały unicestwione. Sytuacja jest tu analogiczna do przypadku Boga i kamienia, którego nie może On podnieść.

Granice Bożej mocy?

Ateiści nie dają jednak za wygraną i twierdzą, że już sam fakt, iż Bóg nie może czegokolwiek, nawet popełniać absurdów pod względem logicznym, dowodzi właśnie braku Jego wszechmocy, lub raczej, że koncept wszechmocy jest właśnie absurdalny sam w sobie, ponieważ Bóg nie może uczynić bezwzględnie wszystkiego. Wszystko, albo nic, wszechmocny, albo nie, mówią, pokazując w ten sposób, że koncept Bożej wszechmocy musi być rozumiany absolutystycznie, a raczej, że jest przez nich rozumiany absolutystycznie i do granic absurdu. Jednakże, kiepski to argument. Sprowadzenie czegoś do absurdu i udowadnianie temu, kto przed tym ucieka, że Bóg z powodu takiej ucieczki od absurdu wszechmocny już nie jest, zakrawa na groteskę i jest dla teistów niczym więcej jak tylko mało wyszukanym zabiegiem sofistycznym. Jawi się to po prostu jako manipulacja i jest zupełnie nieprzekonujące. Także z wielu innych powodów. Jakich?

Po pierwsze, kto powiedział, że Bóg musi czynić dosłownie wszystko, aby nadal być określanym jako ‘wszechmocny'? Nie ma za tym żadnych przekonujących argumentów. Można natomiast udowodnić tezę zupełnie przeciwną. Zacznijmy od tego, że na pewno z leksykalnego punktu widzenia nie ma dowodów na to, że jeśli Bóg nie może czynić dosłownie wszystkiego (włącznie z tym co absurdalne i logicznie niemożliwe), to nie jest wszechmocny. Przedrostek ‘wszech' nie musi być bowiem rozumiany absolutystycznie w żadnym języku ludzkim. Spójrzmy na pewne użycia tego przedrostka w innych słowach: mówimy na przykład, że ktoś jest wszechstronnie uzdolniony. Czy to oznacza, że posiada wszelkie możliwe uzdolnienia? Leonardo Da Vinci był wszechstronnie uzdolniony, nie oznacza to jednak, że był na tyle uzdolniony, że na przykład mógł stworzyć wszystkie obecne wynalazki techniki, czy wszystkie arcydzieła artystyczne jakie kiedykolwiek stworzyła ludzkość, lub, że posiadał takie uzdolnienia jak tzw. genialni idioci, jak choćby człowiek, który był pierwowzorem geniusza sportretowanego w słynnym filmie Rain Man z Dustinem Hoffmanem. A zatem, nawet jeśli Bóg nie może czegoś uczynić to nadal mamy prawo określać go za pomocą przymiotnika ‘wszechmocny', ponieważ nie oznacza to czynienia wprost wszystkiego, włącznie z tym co logicznie absurdalne i niemożliwe (wystarczy, że Bóg jest w stanie uczynić tak wielką liczbę rzeczy, której nie ogarnąłby ze względu na swą ograniczoność nasz mózg, podobnie jak wystarczy, żeby Da Vinci uczynił odpowiednią choć wcale nie wyczerpującą ilość genialnych rzeczy, abyśmy mogli określić go już mianem wszechstronnie uzdolnionego). Z językowego punktu widzenia jesteśmy tu poprawni, natomiast wychodzi w tym momencie jednocześnie na jaw, że ateistyczne rozumienie relatywnego leksykalnie przedrostka ‘wszech', który interpretują oni absolutystycznie, jest absurdalne i niezgodne z powszechną konwencją językową. Jest ono także niezgodne z tradycyjną teologią teistyczną, która również nie rozumiała idei Bożej wszechmocy w taki absolutystyczny sposób (może niech ateiści wpierw pokażą, gdzie normatywne źródła teistyczne, takie jak na przykład Biblia zakładają, że Boża wszechmoc zobowiązuje Boga do czynienia bezwzględnie wszystkiego, z absurdami pod względem logicznym włącznie). Tym bardziej nie może więc to być argumentem przeciw pojęciu wszechmocy. A na pewno jest to argument niewystarczający.

Ale są jeszcze inne argumenty, które ukazują niedostateczność ateistycznej dyskredytacji pojęcia wszechmocy w oparciu o niemożność czynienia przez Boga nawet logicznie sprzecznych absurdów. Spróbujmy przeanalizować zdanie:

„Bóg nie może czegoś nie móc”.

Jak widzimy, w zdaniu tym pojęcie „nie może” paradoksalnie dowodzi słuszności pojęcia Bożej wszechmocy, nawet rozumianej absolutystycznie. Sam negator „nie może” nie musi być zatem ostatecznym zanegowaniem owego pojęcia. Aby tak było, musi on być użyty w zdaniu o poprawnej konstrukcji pod względem logicznym i merytorycznym, gdzie rzeczywiście neguje się ideę Bożej wszechmocy, na przykład:

„Bóg nie może poznać przyszłości”.

Natomiast takie zdania jak „czy Bóg może stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść?”, lub „czy Bóg może pozbawić się wszechmocy”, „czy może On istnieć i nie istnieć zarazem” itd., nie mogą dowodzić tego, że Bóg nie może uczynić czegokolwiek, ponieważ sam negator „nie może” w zdaniu nie musi implikować jeszcze jakiegokolwiek ograniczenia w działaniu Boga, jak wskazałem wyżej, a treść tych zdań jest absurdalna i wewnętrznie sprzeczna pod względem logicznym. Nie mają one zatem żadnej wartości pod względem treściowym. Zdania te nie mogą tym samym w żaden sposób zanegować jakiegokolwiek elementu Bożej wszechmocy.

Spójrzmy też na to z innej strony. Załóżmy, że Bóg istotnie nie może czynić pewnych absurdalnych pod względem logicznym rzeczy, lub nawet takich, które absurdalne nie są. Nadal nie musi to jednak oznaczać, że nie jest On wszechmocny, ponieważ w tym samym momencie nadal może On czynić nieskończoną liczbę innych rzeczy. Owa liczba będzie nieskończona, mimo, iż będzie zubożona o te kilka rzeczy, których nie może On uczynić, podobnie jak na przykład gdyby wiek oscylacyjnego Wszechświata pulsującego w odwiecznym ciągłym cyklu ekspansji i kollapsów (dyskusyjna idea często wyznawana przez ateistów) był zubożony o dni, które dopiero nadejdą. Nie negowałoby to jednak per se idei nieskończoności czasowej istnienia Wszechświata (ponieważ byłby on odwieczny bez początku w czasie). Tak samo odjęcie jakichś elementów wiedzy w nieskończonej liczbie możliwości pojmowania przez Boga nie oznaczałoby jeszcze, że nie jest On nieskończenie wiedzący, czyli po prostu wszechwiedzący.

Wszechwiedza Boga a wolna wola człowieka

Innym na siłę i sztucznie stworzonym rzekomym paradoksem związanym z Bożą wszechmocą jest zarzut opierający się na postulacie, zgodnie z którym albo człowiek nie ma wolnej woli, bo Bóg wie co on zrobi, albo Bóg nie jest wszechwiedzący, skoro chce pozostawić człowiekowi wolną wolę w jego działaniach. Jednakże zarzut ten jest bezpodstawny. Wiedza Boga nic bowiem nie determinuje, póki na nic nie oddziałuje. Tylko oddziaływanie może coś determinować. Wiedza Boga jest natomiast nieznana nikomu z nas, więc na nas nie wpływa. Póki nie wiem co zrobię jestem absolutnie niczym niezdeterminowany w wyborze. Jestem zatem wolny w tym wyborze. Nie wiedząc co wie Bóg o moim wyborze jestem w takiej samej sytuacji, jakby Bóg tego nie wiedział. Również Bóg może wiedzieć co zrobimy, jednak może zachowywać się tak, jakby nie wiedział.

Mało tego, ateiści zupełnie przeoczają ewentualność, że wszechwiedza Boga może być jedynie potencjalna, to znaczy może On wiedzieć wszystko co zechce i kiedy zechce, ale z jakichś powodów może z tego nie korzystać. Przejawy tego można odnaleźć w Rdz 18,20-21. To całkowicie likwiduje ów pozorny paradoks wszechwiedzy Boga i wolności ludzkiej woli, nie pozbawiając Boga zdolności do wszechwiedzy.

Jeśli ktoś twierdzi, że Bóg swą wszechwiedzą ogranicza naszą wolną wolę, to ulega on złudzeniu determinizmu na skutek poprzestawiania kolejności w ocenie wydarzeń tej sytuacji. Rozpatruje on bowiem owo zagadnienie z punktu widzenia czasowego następstwa wydarzeń, tymczasem liczy się tu kolejność intencji i decyzji, nie kolejność czasowa. Robimy coś nie dlatego, że Bóg o tym wie, ale Bóg o tym wie, bo to my kiedyś zdecydowaliśmy, lub raczej zdecydujemy, że to zrobimy. Nie musimy czegoś robić, lecz chcemy i możemy, a Bóg o tym wie tylko dlatego, że to my chcemy i możemy to zrobić, a nie dlatego, że On o tym wie. Jeśli zdecydujemy, że zrobimy jednak coś innego, to On o tym wie, ale właśnie dlatego, że to my zmieniliśmy zdanie, nie On. Dlatego nie ma tu jakiegoś rzekomego ograniczenia wolności naszych działań przez wszechwiedzę Boga, który wie co zrobimy. Nie ma oddziaływania wiedzy Boga na nasze działanie, lecz odwrotnie, to my oddziałujemy naszymi decyzjami na to co wie Bóg, choć kolejność czasowa jest tu „do góry nogami” i dlatego ulegamy złudzeniu, że jest odwrotnie, że Jego wiedza nas jakby determinuje, skoro On wcześniej wiedział co zrobimy. Ale nie, sama uprzedniość wiedzy Boga w stosunku do tego co zrobimy nie jest jeszcze wystarczającym ograniczeniem tego, co zrobimy. 

Zadajmy sobie pewne pytanie: czy jeśli następnego dnia po jakimś czynie, kiedy wiem już co zrobiłem wczoraj, przestaję być wolny w swym wyborze z poprzedniego dnia, tylko dlatego, że wiem dokładnie co zrobiłem dzień wcześniej? Czy dzień wcześniej nie byłem wolny w swym wyborze, tylko dlatego, że następnego dnia wiedziałem już co zrobię i moja wiedza w jakiś sposób ograniczała niby mój wolny wybór? Przecież zgodnie z ateistycznym rozumowaniem nie powinienem być już wolny w swym wyborze z dnia poprzedniego, ponieważ następnego dnia znałem dokładnie ten wybór i „nie mogłem” tym samym dokonać żadnego innego wyboru. Nie ma to jednak najmniejszego sensu, ponieważ moja wiedza z następnego dnia po moim wyborze nie była mi dostępna w momencie dokonywania tego wyboru i nie wpływała tym samym na mój wybór. W ten sam sposób wiedza Boga o czyimś wyborze nie wpływa na ów wybór, ponieważ tak samo nie jest mu dostępna. A zatem ateistyczny postulat, zgodnie z którym wiedza Boga w jakiś sposób ogranicza nasze wybory, pozbawiając nas wolnej woli, jest bezsensowny, ponieważ jesteśmy odizolowani od tej wiedzy

No i jest jeszcze jedna ciekawa kwestia. Ateiści popełniają pewien podstawowy błąd w swym niedoinformowaniu w tej kwestii, bowiem myślą, iż teiści uważają, że ludzie mają całkowicie wolną wolę. Tymczasem pierwszy lepszy podręcznik teologii moralnej uczy, że nasza wolna wola jest relatywna, niepełna, jest wolna tylko w pewnym zakresie. Jest to raczej pojęcie umowne. Absolutnie wolną wolę ma tylko Bóg. No więc teiści wcale nie utrzymują, iż nasza wola jest w pełni wolna i jesteśmy całkowicie wolni w swych wyborach. Ateiści nie wiedzą zatem, że obalają coś, czego nie postulujemy. 

Czy Bóg nie może być wszechmocny, skoro wie co zrobi? 

Niektórzy ateiści forsują zmodyfikowaną wersję powyższego pozornego paradoksu o wolnej woli człowieka i wszechwiedzy Boga i twierdzą czasem, że Bóg nie może być wszechmocny, skoro wie co zrobi. Jest jakby zdeterminowany swą wiedzą sam w sobie, wiedzą która go „ogranicza”, w przeciwieństwie do człowieka, który nie może być jakby zdeterminowany w swym wyborze wiedzą Boga o tym co zrobi, ponieważ nie ma dostępu do tej wiedzy. Jak widać, argument ten jest lepszy niż jego pierwowzór odnoszący się do Boga i człowieka, ponieważ likwiduje się tu problem braku dostępu człowieka do wiedzy Boga, która to wiedza nie może w takim wypadku jakby raz na zawsze determinować wyborów owego człowieka. Jednakże w argumencie tym nadal pozostaje błąd pomieszania kolejności wydarzeń: wiedza Boga o tym co zrobi jest wtórna wobec Jego czynów. Uzależniona jest zawsze od tych czynów. Wiedza Boga o Jego czynie nie wykracza poza to co On zrobi, nawet jeśli wyprzedza w czasie ten czyn. Zatem to nie wiedza Boga ogranicza wolność Jego wyboru, lecz Jego wybór ogranicza Jego wiedzę do tego co realne, filtrując ewentualne zakłócenia w tej wiedzy odnośnie do tego, co Bóg naprawdę zrobi. Wiedza nie zniewala tu Boga w tym co zrobi, bo jest skutkiem czynu, nie zaś jego przyczyną. Ateiści znów mieszają tu porządek przyczynowo skutkowy, choć ponoć są temu porządkowi wierni w przypadku metody naukowej, która zawsze szuka związków przyczynowo skutkowych w kolejności: przyczyna rodzi skutek. Jest to niekonsekwencja.

A na koniec jeszcze raz wspomnijmy o tym kamieniu, którego Bóg nie może podnieść. Czy jest możliwe istnienie takiego kamienia? Jak najbardziej, jeśli spojrzeć na to z jeszcze innej strony (apologetyka często wymaga takiego kreatywnego patrzenia na stare problemy po nowemu). Bóg może stworzyć taki kamień, którego nie może podnieść pozbawiając się tylko na chwilę swej wszechmocy. W tej jednej chwili nie będzie mógł go podnieść, za chwilę jednak może z powrotem na nowo ustanowić swą wszechmoc i wtedy będzie mógł już go podnieść. Może więc istnieć kamień, którego Bóg nie będzie mógł podnieść, nadal będąc Bogiem, który dysponuje dowolnie swą wszechmocą, czyli zawiesza ją gdy chce, nigdy nie pozbawiając się jej jednak ostatecznie jako przecież swojego głównego atrybutu. Czy skoro w tej chwili nie korzystasz ze swej mocy umożliwiającej ci rozbicie monitora komputera, w który patrzysz, to oznacza to, że nie jesteś w stanie tego zrobić?    

Reasumując wszystkie te powyższe rozważania, stwarzane przez ateistów paradoksy tyczące się Bożej wszechmocy są pozorne i sformułowane w sposób albo logicznie błędny, albo niewystarczająco uzasadniony. Bardzo często ich argumentacja narusza lub zupełnie ignoruje przyczynowo skutkowy porządek rzeczy.

 

czerwiec 2006

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama