Bóg nas kokietuje, ale do miłości nie zmusza. Tej Boskiej taktyce musi odpowiadać chrześcijańska apologia
Bóg nas kokietuje, ale do miłości nie zmusza. Tej Boskiej taktyce musi odpowiadać chrześcijańska apologia.
Apologią w znaczeniu pierwotnym określano obronę lub usprawiedliwienie przeciwko oskarżeniu czy zakwestionowaniu czegoś (z jęz. gr. apología — obrona, mowa obrończa, np. przed sądem). W tej perspektywie apologia byłaby jedynie czymś wtórnym, reakcją na zarzuty kierowane wobec wiary chrześcijańskiej i jej nadprzyrodzonego charakteru. Takie defensywne rozumienie apologii należy uzupełnić oczywiście o jej funkcję pozytywną — ofensywnie rozumiana apologia jest próbą uzasadniania wiarygodności chrześcijaństwa jako religii objawionej w Chrystusie (Głowie) i trwającej w Kościele (Ciału), ukazuje również „rozumowe podstawy decyzji wiary, posiadające obiektywną wartość także dla niewierzącego” (I. S. Ledwoń).
To nie niewierzący jednak powołują apologię do istnienia, nawet jeśli przez swoje natarczywe pytania zdają się dynamizować proces poszukiwania odpowiedzi. Mimo że często „warunkuje ją potrzeba zmagania się z argumentami przeciwników, odpierania zarzutów formułowanych tu i teraz, rozprawiania się z prześladowcami” (H. Seweryniak), to przecież nawet gdyby tych ostatnich zabrakło, apologia i tak musiałaby istnieć — jej geneza bowiem leży w ludzkim wysiłku zrozumienia objawienia. Bo wiara z samej swojej natury poszukuje zrozumienia, co zauważył już św. Anzelm (słynne fides quaerens intellectum). Czymś właściwym dla człowieka jest wiara rozumna, o czym pięknie pisał Jan Paweł II w encyklice Fides et Ratio, wskazując, że należy wykazywać:
wewnętrzną zgodność między wiarą a jej fundamentalną potrzebą wyrażania się za pośrednictwem rozumu zdolnego dać swoje przyzwolenie w sposób całkowicie wolny. Dzięki temu wiara będzie mogła w pełni ukazać drogę rozumowi szczerze poszukującemu prawdy. Tak więc wiara, dar Boży, choć nie opiera się na rozumie, nie może bynajmniej obyć się bez niego; jednocześnie rozum dostrzega, że musi oprzeć się na wierze, aby odkryć horyzonty, do których o własnych siłach nie mógłby dotrzeć.
Podstaw apologii można doszukiwać się już w Piśmie Świętym: czytelnik Ewangelii, Dziejów Apostolskich czy listów rozpozna w nich elementy apologijne. Mowy Jezusa mają funkcję autoapologii wskazujących na Jego wyjątkową relację z Ojcem i uzasadniających jej niepowtarzalnością wyjątkowe roszczenia, które może On wysuwać; charakter apologii wykazują mowy świętych: Piotra, Jana, Szczepana i Pawła.
Literatura patrystyczna w dużej mierze broniła Objawienia przeciwko „wymyślonym mitom” (por. 2 P 1,16), a chrześcijanie wszystkich czasów będą wierni wskazaniom pierwszego papieża, zwanym nawet Magna Charta wszelkiego teologicznego namysłu nad wiarą: „Pana zaś Chrystusa uznajcie w sercach waszych za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1P 3,15). Dokonywano tego na różne sposoby, nieraz niestety ulegając pokusie takiego przeintelektualizowania apologii, jakby chrześcijaństwo nie było przyjaźnią z Chrystusem, ale światopoglądem, do którego można kogoś przekonać.
Od czasu Soboru Watykańskiego I apologia podąża drogą pośrednią między fideizmem a racjonalizmem. Z jednej strony podkreśla się „możliwość rozumowego poznania Boga (przeciw fideistom, tradycjonalistom)”, a z drugiej przypomina, że rozum może jedynie docierać do „»przedsionków wiary« (preambula fidei), dawać „motywy wiarygodności” (motiva credibilitatis, przeciw racjonalistom, modernistom)” (H. Seweryniak). Tylko tak rozumiana apologia ma przed sobą przyszłość.
W średniowieczu mocno podkreślono rolę rozumu w poznaniu Boga, ale myliłby się ten, kto uważałby, iż średniowiecze ze swoim wybitnym przedstawicielem św. Tomaszem z Akwinu chciało wypracować niezbite dowody, tak jakby rozum mógł pchnąć człowieka w objęcia Boga (bo przecież w chrześcijaństwie chodzi o spotkanie z Osobą!) argumentem bezspornym. Warto zauważyć, że „dowody” na istnienie Boga pochodzą z czasów, gdy istniała powszechna wiara w Absolut, a „pięć dróg” św. Tomasza z Akwinu zakłada nominalne pojęcie Boga — dlatego po wydedukowaniu Pierwszego Nieruchomego Poruszyciela może on optymistycznie utożsamić go z Bogiem. Zamiast o dowodach lepiej mówić o argumentach, czyli o przesłankach rozumowych, które asystują wierze, tak że staje się ona rozumną. „Istnienie Boga jest przynajmniej hipotezą racjonalną (...), a w tak zwanych argumentach znajdujemy dobre powody tej hipotezy” (S. Hahn).
Ot, swoisty i wiele mówiący paradoks: w czasach wiary w Boga można było dowodzić Jego istnienia rozumem, a współcześnie apologia nie może lekceważyć udziału woli w przyjęciu objawienia (np. bł. J. H. Newman akcentował przewagę bezpośredniego przeświadczenia nad dowodami). Obecny papież, jeszcze jako kardynał, podkreślał, że istnieje „poprzez swoiste dotknięcie w samym kontakcie między Bogiem a człowiekiem, określona pewność, która ma inny charakter aniżeli upewnienia obiektywizującego myślenia”. Miał rację znany myśliciel Błażej Pascal, gdy twierdził, że „serce ma swoje racje, których rozum nie zna”, choć z drugiej strony jeśli wiara nie ma być „ślepym impulsem serca”, rozum musi towarzyszyć wierze.
Nie ma takiego argumentu czy dowodu, który mógłby wszystkich przekonać. Bóg nas kokietuje, ale do miłości nie zmusza. To byłby gwałt. Bóg-Oblubieniec postępuje według słów Pieśni nad Pieśniami: „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie miłości, póki sama nie zechce”. To oczywiście wskazówka dla wszystkich apologetów. W chrześcijaństwie chodzi nie o moralność czy ideę, ale o Osobę i miłość. Dlatego na pierwszym miejscu jest głoszenie Dobrej Nowiny, które rodzi wiarę w sercu słuchacza, a argumentowanie jedynie towarzyszy temu procesowi, który dokonuje się zasadniczo w woli. Jeśli ktoś śpi — budźmy go, ale jeśli nadal chce spać — niech śpi, wtedy módlmy się o to, aby jednak nie przespał wieczności.
W tej miłosnej perspektywie widać wyraźnie, że apologia współczesna nie może być traktowana jako opozycja wobec tych, którzy nie przyjmują wiary chrześcijańskiej, za to musi być pojmowana jako propozycja skierowana do nich; apologia będzie więc posługiwała się dialogiem ze światem współczesnym, zamiast nawracania „na siłę” będzie wolała przygotowywać drogę Panu, wyrównywać drogę. A przede wszystkim będzie funkcjonować nie tyle jako system obronny przed przeciwnikami (syndrom oblężonej twierdzy), na których zresztą nie będzie ślepa, ile raczej stanie w służbie wiary (misyjna rola Kościoła; warto zauważyć, że logiony Jezusa dotyczące mów obronnych wskazują przede wszystkim na świadectwo jako główną funkcję apologii — por. Łk 12,11; 21,14) oraz miłości do bliźnich, która domaga się wyjścia ku nim z tym, co samemu ma się najlepszego. Apologia byłaby więc formą „realizacji aktualnej odpowiedzialności za wiarę chrześcijańską w kontekście jej uniwersalnego posłannictwa” (Z. Falczyński).
W przesłaniu do teologów fundamentalnych z okazji Międzynarodowego Kongresu Teologii Fundamentalnej odbywającego się w Lublinie w 2001 r. napisał ówczesny papież, że podobnie do poprzednich pokoleń „również chrześcijanin początku trzeciego tysiąclecia oczekuje z jednej strony przekonujących uzasadnień wiary dla samego siebie — ad intra, aby mógł budować na nich pewność własnej tożsamości religijnej, z drugiej zaś przepełnionych duchem dialogu i apostolstwa argumentów niezbędnych do jej obrony ad extra”. Jan Paweł II wskazuje więc nie tylko na potrzebę uzasadniania wiary chrześcijańskiej wobec niewierzących, ale również na konieczność ludzkiego namysłu nad prawdami wiary, którego potrzebują sami wierzący, tak aby mogli uzyskać wystarczającą pewność odpowiadającą naturze Objawienia i charakterystyczną dla relacji między Bogiem a człowiekiem.
W tym sensie apologia „skierowana jest głównie do wierzących, wykazując zasadność chrześcijańskiej decyzji wiary w opozycji do fideizmu oraz w kontekście ateizmu i roszczeń wysuwanych przez religie pozachrześcijańskie czy sekty” (I. S. Ledwoń). Wydaje się, że właśnie ten rys apologii katolickiej sprawia, że stanowi ona intrygujące zjawisko na religijnej mapie, a fides et ratio pozostające w harmonii w teorii i praktyce eklezjalnej sprawiają, że Kościół może cieszyć się zaufaniem. Jan Paweł II widział nawet remedium na duchowe zamieszanie właśnie w odnowionej praktyce duszpasterskiej: formacji biblijnej, sakramentalnej oraz apologetyce. „Jeśli zostaną zrealizowane te postulaty — pisał Ojciec Święty — wierzący będą mieli większe zaufanie do swej wiary katolickiej i w mniejszym stopniu będą podatni na propagandę tych grup i ruchów, które często dają coś całkowicie przeciwnego niż to, co obiecywali”.
Sławomir Zatwardnicki, autor książki
„Katolicki pomocnik towarzyski, czyli jak pojedynkować się z ateistą”
Tekst ukazał się w Nowym Życiu nr 11 (459)/2012
opr. mg/mg