Siostry szturmowe [GN]

Siostry, które w czasach PRL wykazały się bohaterstwem i niezłomnością większą niż większość mężczyzn

Siostry szturmowe [GN]

Siostry Sabina i Joanna, benedyktynki ze Staniątek, w 1954 r. przeżyły nocne wysiedlenie. Na zdjęciu z pamiętnikiem z tamtych czasów. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

„Bezczelne diablice” — napisał o siostrach elżbietankach zdesperowany oficer UB. — „Fanatyczka wielka. Odcina się od nas w rozmowie, zdenerwowana chodzi po pokoju. Cholerny wróg” — zanotował o przesłuchiwanej zakonnicy.

O księżach, którzy na komunistyczne prześladowania odpowiedzieli bohaterstwem, czasem jeszcze się wspomina. Ale o siostrach zakonnych — w mediach głucha cisza. Tymczasem w sytuacjach, w których silni mężczyźni w sutannach nieraz pękali, niepozorne siostrzyczki okazywały się lwicami. Okazywały ubekom tak żelazną wolę, że doprowadzały ich do bluzgania z bezsilności w raportach.

Siostry do obozów

We współpracę z komunistyczną bezpieką uwikłał się co dziesiąty kapłan. Jednak choć „na odcinku zakonnic” tajne służby też angażowały ogromne środki, efekty były szokująco mizerne. Ubolewanie z tego powodu powraca w ubeckich raportach jak refren.

W 1956 roku było w Polsce 27 700 zakonnic. Donosiły na nie jednak tylko... 53 osoby. Zaledwie 30 z nich było zakonnicami. — Pozostali agenci to byli ludzie świeccy, którzy współpracowali z siostrami, np. lekarze, a czasem też, niestety, księża kapelani — mówi siostra dr Ewa Kaczmarek ze Zgromadzenia Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Siostra doktor jest autorką książki „Dlaczego przeszkadzały?” o prześladowaniach zakonnic. — Po przeliczeniu okazuje się, że w 1956 roku jeden tajny współpracownik przypadał na 523 zakonnice. Czyli tylko co 40. dom zakonny był przez bezpiekę kontrolowany — podkreśla siostra Ewa.

I to jest właśnie fenomen. W zakonach męskich, w których przecież też było mnóstwo świętych i niezłomnych postaci, agentów było jednak prawie dziesięć razy więcej: jeden informator przypadał na 60 zakonników.

Skoro werbunek sióstr szedł tak opornie, zbrodniarka stalinowska płk Julia Brystygier zaproponowała... likwidację zakonów. Na początek siostry z Ziem Zachodnich miały zostać przesiedlone do obozów pracy w centralnej Polsce.

To Jezus, nie Stalin

Po siostry benedyktynki ze Staniątek pod Krakowem przyszli o 3.30 w nocy 30 lipca 1954 roku. Wyłamali bramę do ogrodu i zastrzelili psa. Następnie grupa „przedstawicieli władz” wyważyła boczne drzwi do klasztoru i wdarła się do wnętrza. Siostry dostały tylko kilka godzin na spakowanie się, bo na dole już czekały ciężarówki. „Stałyśmy osłupiałe. Co to znaczy: wywiezione, gdzie, dlaczego i po co?” — wspominała 85-letnia dziś siostra Sabina.

Następnej nocy podobny los spotkał siostry służebniczki ze Staniątek. Mężczyźni stojący na zewnątrz wołali, że na polecenie władz zakonnice mają natychmiast opuścić klasztor. „Gdy siostry broniły wstępu, straszono je użyciem broni, a wykrzykując: będziemy strzelać — pokazywali broń” — relacjonowała na piśmie trzy dni później matka przełożona. — „Rozpoczęła się trzecia obrona klauzury, w czasie której kilka sióstr zostało poturbowanych, doznając brutalnych kopnięć, podrapań i sińców na ciele, jednej wykręcono rękę” — opisała.

Staniątki stały się jednym z obozów dla sióstr wywożonych ze Śląska. Komuniści skasowali aż 323 domy zakonne z województw wrocławskiego, opolskiego i stalinogrodzkiego, czyli katowickiego.

Siostry elżbietanki wywieziono do Gostynia w Wielkopolsce. — Wieziono je opłotkami, przez lasy. A ubecy straszyli, że wiozą je na Sybir — mówi s. dr Ewa Kaczmarek. — Siostry wspominają, że kiedy w nocy przyjechały do Gostynia, pomyślały, że naprawdę są w Rosji, bo wzięły figurę Serca Pana Jezusa za pomnik Stalina... Ale za to rano, kiedy zobaczyły, że to jednak Polska, wrócił im animusz, a wielu nawet humor. Oficerowie UB, którzy pod pretekstem zwracania dowodów osobistych namawiali pojedynczo siostry do odejścia z zakonu, skarżyli się: siostry są dość butne, diablice cholerne, i pyszne, nie patrzą wcale na nas, wszystkie mówią to samo — relacjonuje siostra Ewa.

W obozach pracy siostry mieszkały po 200 w budynkach, które były przedtem klasztorami na 40 zakonników. — Łóżka stały nawet na korytarzach, a bagaże sióstr, które już nigdzie się nie mieściły, gniły na dziedzińcach — mówi s. Ewa. Ubecy wmawiali siostrom, że zostały same, że episkopat się nimi nie interesuje. Była to do pewnego stopnia prawda, ale głównie dlatego, że prymas Wyszyński był wtedy uwięziony. Do sióstr ubecy dopuszczali tylko współpracujących z komunistami „księży patriotów”, którzy proponowali zakonnicom skorzystanie ze spowiedzi. — Jednak żadna z sióstr ze spowiedzi u nich nie korzystała, choć bardzo czekały na sakramenty — mówi siostra dr Kaczmarek.

Przyjeżdżali też aktywiści partyjni z pogadankami o komunizmie i ateizmie. Siostry słuchały ich przez chwilę, po czym zgodnie uruchamiały maszyny tkackie, na których musiały w obozach pracować. Głos przedstawiciela władzy tonął w ich huku. — Przesiedlenie do obozów nic komunistom nie dało. Choć siostry żyły tam w trudnych warunkach, tylko jedna poprosiła o odejście, do opieki nad chorą matką — mówi siostra Ewa.

Naiwny Fiołek

A te zakonnice, które jednak poszły na współpracę? Co nimi kierowało? Tajny współpracownik „Maria”, przełożona placówki zakonnej, w 1955 roku dostawała od UB 300 zł miesięcznie, czyli odpowiednik średniej pensji. Cenny agent „Barsena”, wieloletnia radna w zgromadzeniu, była wynagradzana prezentami. W instrukcjach bezpieka polecała u sióstr agentek „rozwijać, rozdrażniać chęć posiadania środków materialnych, przez co łamie się ducha zakonnego”. Należało je też „w sposób taktowny przyzwyczajać do grzeszenia i łamania reguły, oszukiwania przełożonych. Tymi środkami u niektórych naprawdę zmieniamy charakter”. — To były metody, powiedziałabym, diabelskie — komentuje siostra Ewa.

Były też siostry, które szły na współpracę z naiwności. W swojej książce s. dr Kaczmarek opisuje sprawę siostry agentki „Fiołek”. Ubecy zwerbowali ją, obiecując pozwolenie na nauczanie religii. Obietnicy nie dotrzymali, więc „Fiołek” przestała z nimi rozmawiać. „Władze bezpieczeństwa, znając słabość »Fiołka«, zwerbowały ją po raz drugi obietnicą otwarcia domu dziecka” — pisze siostra Ewa. Jeśli zakonnica próbowała się ze współpracy wykręcić, ubecy mogli ją też szantażować, że wszystko ujawnią przed siostrami.

Ostatnia akcja SB wymierzona w zakonnice nosiła kryptonim „Księżniczka”. Zaczęła się w 1985 roku, a zakończyła dopiero 28 sierpnia 1989 roku, już po przegranych przez komunistów wyborach. — SB przyznało się wtedy do porażki. Napisali, że nie mają w żeńskich zakonach żadnych bezpośrednich tajnych współpracowników, a jedyny dostęp mają ze strony kleru świeckiego — mówi siostra Ewa. — Komuniści obsesyjnie bali się wpływu sióstr na społeczeństwo. Nazywali je w raportach „ramieniem Watykanu” i „szturmowymi oddziałami Kościoła”. Według sprawozdań, które znalazłam w archiwach, siostry zakonne odmawiały współpracy z bezpieką „ze względu na miłość do Pana Boga”. To zdanie powtarza się w dokumentach SB setki razy. Oficer natychmiast dopisywał wtedy na aktach „fanatyczka” i rezygnował z werbunku.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama