Fragment książki: Milena Kindziuk, "Zaczęło się od Wadowic". Wspomnienia, wywiady, teksty o Janie Pawle II - Wydawnictwo "M" 2002
ISBN 83-7221-286-4
Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl
© Copyright by Wydawnictwo "M", Kraków 2002
© Copyright by Milena Kindziuk
Prof. Gabriel Turowski od lat należy do przyjaciół Ojca Świętego. Przebywał przy Nim w Klinice Gemelli po zamachu w 1981 roku. Wywiad ten przeprowadziłam w maju 2001 roku, kiedy trwały przygotowywania do papieskiej wizyty na Ukrainie. Wobec różnych pogłosek na temat zdrowia Ojca Świętego, prof. Turowski jako specjalista mógł powiedzieć o Papieżu: "Nie boję się twierdzić, że jeszcze wiele lat będzie mógł pracować w takim jak dotąd tempie".
Czy każda kolejna pielgrzymka Papieża nie jest ponad jego siły? Jaki jest obecnie stan zdrowia Ojca Świętego?
Jedno jest pewne: nikt by nie wytrzymał takiego tempa, jak Ojciec Święty.
Myślę, że mówiąc o zdrowiu i siłach Papieża należy pamiętać, że ma On dar, którego po ludzku nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Tryb życia, jaki Papież prowadzi jest tak wyczerpujący, że często jego otoczenie z trudem za Nim nadąża. Jak powiedział kiedyś Arturo Mari, fotograf papieski: trzeba mieć dobrą kondycję, by pracować u boku Ojca Świętego. I tak jest do dziś.
Papież pracuje tak intensywnie, jakby w ciągu roku "zaliczał" trzy lata życia. Jego stan zdrowia określiłbym zatem jako naprawdę dobry.
Widać jednak, że Ojciec Święty z trudem się porusza i że bardzo cierpi.
Tak, nie ukrywa On swego cierpienia. Umie też powierzać je Bogu. Współpracuje z Nim - jak to określam - na krótkich częstotliwościach, ale bardzo intensywnie. Jest mistykiem. Ludzie to dostrzegają i doceniają, taka postawa budzi szacunek i podziw na całym świecie.
Dlaczego natomiast Papież z trudem się porusza? Bo odczuwa ból przy chodzeniu, nieraz przy samym tylko poruszaniu się. Pamiętajmy, że po złamaniu kości udowej, ma wstawioną protezę stawu biodrowego. Zresztą wszystkie operacje, jakie przeszedł, muszą dawać znać o sobie.
Czy Papież stosuje specjalną dietę?
Posiłki przygotowują Ojcu Świętemu polskie siostry. Gotują w zasadzie wszystko, oczywiście są to potrawy stosunkowo delikatne, ale nie dietetyczne. Ojciec Święty nie jest wybredny, jeśli chodzi o posiłki. Zawsze jadł wszystko, co mu podano. Nigdy nie powiedział, że coś mu nie smakuje, czy że wolałby dostać inną potrawę.
Jakie jest Pana Profesora najbardziej pamiętne spotkanie z Papieżem?
Gdy po zamachu Ojciec Święty leżał w rzymskiej klinice Gemelli, pamiętam, jak bardzo przeżył ostatnią rozmowę telefoniczną z umierającym w Polsce kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Prymas poprosił Go wtedy o błogosławieństwo. Było to 25 maja 1981 roku. A w trzy dni później, gdy dowiedział się o śmierci Prymasa, Ojciec Święty odprawił Mszę świętą w jego intencji.
Nigdy też nie zapomnę rozmowy, jaką odbyłem z Papieżem w sierpniu 1981 roku, także w Klinice Gemelli. Zapytałem wówczas, czy Ojciec Święty wie, że zamach na jego życie nastąpił o tej samej porze, co objawienie Matki Bożej w Fatimie w 1917 roku: dokładnie o godz. 17.19. Odpowiedzi ani żadnego komentarza nie usłyszałem. Papież pozostał w skupieniu. Za kilka dni poprosił o materiały dotyczące Fatimy.
W czasie samego zamachu przebywał Pan w Polsce. Czy tak?
Tak, ale gdy się dowiedziałem o tej tragedii, postanowiłem udać się do Watykanu. Przyleciałem do Rzymu w trzy dni po zamachu. Bardzo mi pomagał Arturo Mari, który woził mnie do - szpitala, w zależności od potrzeb, dwa - trzy razy dziennie. Zawsze był do dyspozycji, mogłem na niego liczyć.
Gdy po raz pierwszy ujrzałem w szpitalu obolałego Papieża, miałem łzy w oczach. Klęknąłem przy łóżku, a On zaczął się ze mną żegnać, pozdrawiać moją żonę. Na co ja odparłem: "Wujku, ja dopiero przyjechałem, nigdzie nie wyjeżdżam. Będę przy Tobie cały czas". Papież powiedział "dobrze", po czym zasnął.
W Rzymie zostałem wtedy trzy miesiące. Uświadomiłem sobie, że przy okazji zamachu dokonało się 12 cudów, które później wyliczyłem Ojcu Świętemu.
Czy może Pan Profesor zdradzić kilka z nich?
Choćby fakt, że kula zamachowca zmieniła kierunek lotu. Bo kiedy Ojciec Święty na placu św. Piotra opuszczał dziecko, które w czasie audiencji podnosił do góry, Agca strzelał dwukrotnie. Raz w okolicę serca, a kula uszkodziła tylko ramię, druga kula natomiast minimalnie zmieniła tor lotu na skutek zawadzenia o palec wskazujący lewej ręki. Przeszła o 45 mm od tętnicy biodrowej. Gdyby tętnica została uszkodzona, w ciągu 5 minut Papież by się wykrwawił, nie byłoby żadnych szans.
Cudem był także fakt, że Ali Agca zdołał oddać tylko dwa strzały. Jego "niezawodny", dziewięciostrzałowy pistolet zaciął się. Nie mógł też strzelać do policjantów usiłujących go zatrzymać. Taki przypadek, jak mówił później producent tej broni, zdarza się raz na milion. Sam Agca nie mógł tego zrozumieć.
Po zamachu przebieg pooperacyjny był "gładki", goiło się wszystko, Papież wracał do zdrowia. Ale nadeszło drugie niebezpieczeństwo: choroba wirusowa, która bardziej zagrażała życiu niż stan pozamachowy. Papież zaczął miewać stany podgorączkowe, trudności z oddychaniem, bóle w klatce piersiowej. Antybiotyki nie skutkowały. Nie bardzo było wiadomo, co mu dolega. Opowiadał później: "Byłem coraz słabszy, siły mi uciekały i ten czas był o wiele trudniejszy niż bezpośrednio po operacji".
Okazało się, że Papieża zaatakował wirus. To naprawdę cud, że Ojciec Święty to wszystko przetrzymał. I kolejny dowód na działanie Bożej Opatrzności. Z perspektywy lat wyraźnie widać, że ten pontyfikat nie mógł się skończyć w 1981 roku. W planach Bożych Jan Paweł II miał wprowadzić świat w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa, a jego pontyfikat zapewne będzie uznany za "Wielki".
Wreszcie, za cud uważam również i to, że choć leczę Papieża, nie jestem lekarzem w dosłownym znaczeniu tego słowa. Dwukrotnie zdawałem egzaminy na medycynę, ale nie zostałem przyjęty (być może miała na to wpływ moja przeszłość okupacyjna i powojenna). Ale ukończyłem dwa inne fakultety: chemiczny i biologiczny. Doktoryzowałem się i habilitowałem z bakteriologii, przez 20 lat pracowałem w Klinice Chirurgicznej w Krakowie, prowadziłem Laboratorium Immunologii. Służyłem radą lekarzom w pooperacyjnym prowadzeniu chorych. Myślę, że w ten sposób, przez te wszystkie lata byłem przygotowywany do tego, by znaleźć się w zespole mającym pomóc w leczeniu pooperacyjnym Ojca Świętego. Gdybym został przyjęty na medycynę, z pewnością nigdy nie znalazłbym się w tym gremium.
Jan Paweł II jest pierwszym papieżem w historii, który zapowiedział, że w razie potrzeby, pragnie leczyć się w szpitalu, jak zwykli ludzie, a nie w Pałacu Apostolskim. Jakim był pacjentem?
Nie narzekał, nie skarżył się. Mimo że cierpiał, chętnie nawet żartował. Nie chciał też wyjść ze szpitala, zanim nie zostanie całkowicie wyleczony. Pamiętam jego słowa: "Albo Papież ma się źle i nie może wyjść ze szpitala, albo ma się dobrze i powinien wyjść wyleczony i całkowicie sprawny".
Pamiętam też inne zdanie wypowiedziane wtedy przez Ojca Świętego: "Całe życie broniłem praw człowieka, a dziś tym człowiekiem jestem ja sam".
Był niezwykłym pacjentem. Nie utrudniał zabiegów, akceptował terapię, był bardzo pokorny. Nie okazywał zniechęcenia czy zniecierpliwienia, gdy mierzono mu temperatury, ciśnienie, gdy w nieskończoność robiono różne badania.
Ciekawe, że przez cały pobyt w szpitalu interesował się sprawami Kościoła. Na bieżąco śledził wydarzenia, podejmował decyzje, pracował też wtedy nad encykliką Laborem exercens. W miarę sił, podchodził do okna i błogosławił pielgrzymów. Siadał często w swoim niebieskim szlafroku, rozmawiał, śpiewał Litanię Loretańską - był to przecież maj. Nie było też dnia, w którym nie odprawiłby Mszy świętej. Początkowo w łóżku, potem na korytarzu. A gdy wychodził ze szpitala, nie zapomniał o pożegnaniu z chorymi pacjentami.
A wspomnienia z dawnych lat, kiedy Karol Wojtyła nie był jeszcze Papieżem? Pan Profesor miał przecież okazję wielokrotnie przebywać w towarzystwie arcybiskupa Krakowa.
Doskonale pamiętam, kiedy wraz z grupą przyjaciół, u mnie w domu, uroczyście obchodziliśmy jubileusz 20-lecia uzyskania sakry biskupiej kardynała Wojtyły. Wtedy, nieoczekiwanie ksiądz kardynał wstał, pożegnał się z nami i wyszedł. Najwyraźniej chciał być sam. Później okazało się, że w tym właśnie czasie umierał Jan Paweł I. Myślę, że było to jakieś symboliczne przekazywanie władzy Piotra.
Pamiętam też oczywiście wiele sytuacji z czasów krakowskich, począwszy od pierwszego spotkania z kardynałem Wojtyłą w 1949 roku. Przychodziłem wtedy na jego seminaria z etyki, które prowadził dla członków Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Później, wraz z moją żoną i zaprzyjaźnionym małżeństwem Ciesielskich, uczestniczyłem w comiesięcznych spotkaniach małżeńskich. Wyjeżdżaliśmy razem na obozy w góry i na spływy kajakowe. Cieszyłem się, że mogłem również czuwać nad jego zdrowiem. Zresztą razem z dr. Mieczysławem Wisłockim. Wojtyła kwitował tę naszą troskę krótko: "Między Mietkiem i Gapą czułem się jak między dwoma łotrami".
Wujek - bo tak mówiliśmy wtedy do księdza Wojtyły - był jednym z nas, ale też był naszym duszpasterzem. Wciąż mam Go w oczach takiego, jakim był przed laty. Dziś jest taki sam. Ten sam Karol Wojtyła, choć przecież Jan Paweł II. W ogóle się nie zmienił jako człowiek. Wciąż jest też bardzo sprawny umysłowo i całemu środowisku okazuje swą przyjaźń.
... jak powiedział kiedyś jeden z biskupów: "Papież starzeje się od nóg, nie od głowy".
Potwierdzeniem tego jest również doskonała, fenomenalna wręcz pamięć Ojca Świętego.
Nie boję się stwierdzić, że przy takim zdrowiu, jak ma obecnie, w takim tempie Papież będzie mógł pracować jeszcze wiele lat, dla Kościoła, świata i naszego kraju.
opr. mg/mg